Stan wyjątkowy stanie się polityczną bronią atomową. Biernacki: Rząd rozpoczął bardzo niebezpieczną grę [WYWIAD]

Łukasz Rogojsz
- Rząd będzie chciał przedłużyć stan wyjątkowy - mówi w rozmowie z Gazeta.pl poseł Koalicji Polskiej Marek Biernacki. - Pozwala im dużo sprawniej kreować wizję silnego i sprawnego państwa, wokół którego mogą jednoczyć się zlęknieni obywatele. Państwa, które staje na wysokości zadania, nie boi się trudnych decyzji i chroni Polaków - dodaje były szef MSWiA, były minister sprawiedliwości oraz były koordynator służb specjalnych.

GAZETA.PL, ŁUKASZ ROGOJSZ: Niestety sprawdził się czarny scenariusz. Mamy pierwsze ofiary śmiertelne kryzysu na polsko-białoruskiej granicy.

MAREK BIERNACKI: Tak doszło do tragedii, zginęli ludzie - migranci, których jedyną winą było marzenie życia w lepszym świecie, to jest w Europie.

Można było temu zapobiec? Strona polska mogła zrobić więcej?

Z powodu wprowadzenia na terenie przygranicznym stanu wyjątkowego o tej tragicznej sytuacji nie mamy informacji z mediów polskich. Opieramy swoją wiedzę na komunikatach rządowych i mediach białoruskich podporządkowanych Łukaszence. Prawdopodobnie gdyby nie było nadzwyczajnych ograniczeń nielegalni emigranci mogliby otrzymać pomoc o wiele prędzej. Państwo polskie miało czas i mogło przygotować się do zagrożenia, nasycając granicę elektroniką, w tym na przykład kamerami termowizyjnymi, a nie budując anachroniczny płot z drutu kolczastego, przypominający smutne, zamierzchłe czasy. Warto w tym miejscu przypomnieć fakt, że Białoruś w czerwcu wypowiedziała już umowę Polsce o readmisji, kieszonkowy dyktator Łukaszenka przygotowywał się już do prowokacyjnych działań, następnie zaczął zwiększać się ruch nielegalnych migrantów z kierunku białoruskiego nie tylko na Litwie i Łotwie, ale również w Polsce. Informowała o tym straż graniczna. Mimo tego, MSWiA w sierpniu zlikwidowała Departament Analiz i Polityki Migracyjnej.

W przyszłym tygodniu zapadnie decyzja o dalszym losie stanu wyjątkowego. Czeka nas jego przedłużenie?

Rząd będzie chciał przedłużyć stan wyjątkowy, ponieważ nie umie inaczej myśleć i rządzić. Wprowadzenie stanu wyjątkowego oddaje całą filozofię rządów PiS-u - nie liczy się skuteczność, tylko głośne, werbalne działanie. Dlatego też odmówiono przyjęcia pomocy Frontexu, który patrzyłby rządowi na ręce.

Zobacz wideo Żadna ze służb specjalnych nie wnioskowała o wprowadzenie stanu wyjątkowego

Stan wyjątkowy sprawia, że chociaż przy polskiej granicy umierają ludzie, to jesteśmy zdani wyłącznie na stanowisko rządu. A rząd zapewnia, że wszystko jest w najlepszym porządku.

Według mnie właśnie o to chodziło. O monopol informacyjny rządu w temacie, który jest dla nich ważny i potencjalnie korzystny politycznie. Stan wyjątkowy wprowadzono, żeby na granicy nie było mediów i różnego rodzaju organizacji, które wspierają i pomagają migrantom.

Co to daje Zjednoczonej Prawicy?

Pozwala im dużo sprawniej kreować wizję silnego i sprawnego państwa, wokół którego mogą jednoczyć się zlęknieni obywatele. Państwa, które staje na wysokości zadania, nie boi się trudnych decyzji i chroni Polaków. To, że zagrożenie jest wydumane, a podjęte środki zupełnie do niego nieprzystające, to już rządzących kompletnie nie obchodzi.

Ten stan wyjątkowy był w ogóle potrzebny?

W żadnym wypadku nie było przesłanek do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej był i jest, ale straż graniczna sprawnie dawała sobie z nim radę. Tym bardziej, że była dodatkowo wspierana przez wojsko i policję.

To po co go wprowadzono? Większość opozycji mówi: cyniczna zagrywka rządzących obliczona na podtrzymanie atmosfery lęku w społeczeństwie i idące za tym polityczne zyski.

Rządzący argumentowali to, z jednej strony, kryzysem migracyjnym na granicy, a z drugiej rosyjsko-białoruskimi ćwiczeniami Zapad 2021, w trakcie których mieliśmy być narażeni na prowokacje, co z kolei miało nieść ryzyko wzniecenia konfliktu z sąsiadami.

Manewry Zapad 2021 nie niosły ze sobą zagrożenia? W tym roku brało w nich udział rekordowe 200 tys. żołnierzy.

Te ćwiczenia odbywają się w sposób koncesjonowany, za wiedzą państw natowskich i przy udziale obserwatorów z państw natowskich. Są elementem ćwiczeń międzynarodowych, w których uczestniczą takie państwa jak Armenia, Indie, Pakistan, Sri Lanka czy Kuba. Żebym został dobrze zrozumiany, każde ćwiczenia mogą być zagrożeniem i czujność jest wskazana. Ale podkreślam: czujność. Nie paranoja.

Nie stan wyjątkowy?

W żadnym wypadku. Ten stan wyjątkowy w sferze faktycznej nie miał nic wspólnego z manewrami Zapad 2021.

Z grupą 24 Afgańczyków koczujących od tygodni przy granicy z Polską chyba też nie?

Absolutnie. Być może polski rząd obawiał się, że Łukaszenka będzie próbował eskalacji tego kryzysu i ściągnięcia na granicę z Polską kolejnych setek albo nawet tysięcy migrantów - na jednej z konferencji prasowych mówił o tym zresztą minister Kamiński - ale wprowadzenie stanu wyjątkowego to gigantyczny przerost formy nad treścią. Nic tego nie uzasadniało, nic tego nie usprawiedliwiało. To pohukiwanie naszego rządu ze stanem wyjątkowym wpisuje się w pewien obraz działania obecnego obozu władzy i przypomina działania państwa polskiego przed 1939 rokiem. W myśl zasady: nie oddamy nawet guzika, wszystkim pokażemy, jacy jesteśmy dzielni, pokonamy naszych wrogów (nawet tych wyobrażonych, a nie realnych). Tamto państwo upadło z hukiem.

Chce pan powiedzieć, że czeka nas powtórka z historii?

Jestem przekonany, że do tego nie dojdzie. Ale tego typu propaganda żyje i jest silna. Bardzo niepokoi odwoływanie się do najniższych instynktów, które nie powinny funkcjonować w cywilizowanym świecie, czyli niechęci do innych ludzi. Martwi też nieszanowanie praw obywatelskich i tak łatwe ograniczanie swobód obywatelskich. W tym przypadku dla wąskiej grupy ludzi, ale to nieważne, bo przecież o te prawa i wolności tak ciężko w przeszłości walczyliśmy.

Co o Polsce jako państwie mówi wprowadzenie stanu wyjątkowego bez - co pan przyznał - uzasadnionego powodu?

Dużo smutnych rzeczy. Przede wszystkim to, że po 1989 roku nie potrafiliśmy wykształcić - to w dużej części wina klasy politycznej - społecznej świadomości swobód obywatelskich, prawdziwego szacunku dla wolności. Nie umieliśmy wpoić Polakom, że to największa i najsilniejsza wartość w demokracji. Ameryka jest wielka, bo ma u siebie umiłowanie wolności i honoruje je w przypadku swoich obywateli.

Mamy w sobie wciąż mnóstwo strachu.

Tak, strachu przed nieznanym, strachu przed innością, strachu przed samymi sobą. Historycznie strach zawsze był czynnikiem, który jednoczył poważnie zwaśniony polski naród. Czasy zmieniły się o 180 stopni, ale zostało w nas to, że tylko strach potrafi przezwyciężyć potężne, wewnętrzne podziały w naszym społeczeństwie. Trafiliśmy na ekipę rządzącą, która bez oporów te zaszłości kulturowe i historyczne wykorzystuje. Przecież to zakrawa o absurd, że nie wprowadziliśmy żadnego ze stanów nadzwyczajnych w szczycie drugiej i trzeciej fali pandemii - dziennie chorowało wówczas ponad 30 tys. ludzi, umierało po niemal tysiąc osób - a wprowadzamy z powodu grupki Afgańczyków trzymanych w nieludzkich warunkach na granicy od wielu tygodni. To powód do obaw.

Przed czym?

Rządzący rozpoczęli bardzo niebezpieczną grę i niemal całkowicie o tym zapominamy. Wprowadzenie stanu wyjątkowego na małym kawałku Polski, o wymiarach 3x160 km, może być precedensem do wprowadzenia w przyszłości takich samych rozwiązań na o wiele większą skalę. Pretekst, jak się okazuje, można albo rozdmuchać, albo wręcz samemu wymyślić. Stan wyjątkowy może stać się wykorzystywaną do partykularnych interesów polityczną bronią atomową.

Pan w ogóle wie, kto zdecydował o wprowadzeniu stany wyjątkowego? Sejmowa komisja ds. służb specjalnych to wie? Poprosiliście o wyjaśnienia szefa MON i szefa MSWiA?

Jeszcze w lipcu alarmowaliśmy, że czeka nas kryzys przy okazji ewakuacji z Afganistanu. Apelowaliśmy o zwołanie posiedzenia komisji. Bezskutecznie. Zamiast tego delegacja z komisji pojechała wizytować... zachodnią granicę Polski. Nieco później, na początku sierpnia, wyszło na jaw, że przy granicy polsko-białoruskiej sytuacja drastycznie się pogarsza. Informowała o tym straż graniczna, wiedzieliśmy, że Białoruś podejmuje działania będące elementem wojny asymetrycznej, hybrydowej.

Czego zabrakło ze strony państwa?

Zwołania komisji ds. specsłużb tak, jak chcieliśmy, czyli w połowie lipca. Zajęlibyśmy się wówczas sprawą ewakuacji naszych afgańskich współpracowników i przyjaciół z Afganistanu. Dzięki temu cała operacja zostałaby przygotowana zawczasu, a potem przeprowadzona szybko i sprawnie. Tymczasem rząd udawał, że nie ma problemu i że sam wie wszystko najlepiej. W efekcie robiliśmy wszystko na ostatnią chwilę, z nożem na gardle.

Kryzysu na polsko-białoruskiej granicy i tak byśmy nie uniknęli.

Może byśmy go nie uniknęli, ale wiedzielibyśmy, że jest i bylibyśmy do niego przygotowani. Wiedzielibyśmy też, czy są podejmowane racjonalne kroki. Być może nie doszłoby do tych gorszących scen w Usnarzu Górnym. Rząd powinien wcześniej poinformować komisję ds. służb specjalnych i przedstawić jej swoje założenia. Poinformowane powinny też zostać komisja administracji i komisja obrony narodowej. Nic takiego się nie stało, żadna komisja się nie zebrała.

Co więcej, przewodniczący komisji i prezydium komisji spraw wewnętrznych byli na naszej wschodniej granicy. Umówili się tam z przedstawicielami straży granicznej i ministerstwa spraw wewnętrznych. Ustalili, że kolejne spotkanie odbędzie się 7 września w Warszawie i zostanie objęte klauzulą tajności. Nikt nie mówił wtedy jeszcze o stanie wyjątkowym. Potem nagle - dosłownie w ciągu dwóch, trzech dni - wszystko zmieniło się o 180 stopni. Nie zwołano Rady Bezpieczeństwa Narodowego, nie było spotkania premiera z opozycją, nie było żadnych cywilizowanych kroków, które można było podjąć. Zamiast tego wprowadzono od razu stan wyjątkowy. Dlatego moim zdaniem miał on być, z jednej strony, narzędziem propagandowym, a z drugiej - ograniczeniem możliwości zaglądania przez media na granicę polsko-białoruskiej i patrzenia na ręce rządzącym.

Jest pan zadowolony z tego, jak opozycja podeszła do kryzysu migracyjnego?

Krytycznie oceniam osoby protestujące i wdające się w utarczki ze służbami przy granicy z Białorusią, które spełniają swój obowiązek. Z drugiej strony, cenię i szanuję, że to są ich wartości moralne, w które wierzą i których bronią. Opozycja nie może upodobnić się do Zjednoczonej Prawicy, czy zwłaszcza reżimu Łukaszenki, i zacząć ignorować wartości, które reprezentują inni ludzie.

Szerokim echem odbił się niedawny sondaż IBRiS-u dla Onetu dotyczący oceny działań wobec kryzysu migracyjnego. Jego wyniki były dla opozycji miażdżące - dobrze oceniło ją raptem 20,5 proc. Polaków (źle aż 64,5), z kolei rząd miał 51 proc. pozytywnych wskazań (i 41,2 negatywnych). Gdzie popełniliście błąd?

Na pewno bardzo negatywnym elementem były akcje kilku posłów, które później zostały z premedytacją wykorzystane przez stronę rządową. Mam tutaj na myśli zwłaszcza działania posła Sterczewskiego i posłanki Jachiry. Również przecinanie ogrodzenia z drutu kolczastego na granicy przez Obywateli RP było kompletnym nieporozumieniem. To zresztą naruszenie naszej suwerenności terytorialnej, a to przez Polaków jest bardzo źle odbierane.

Przegraliście to rozdanie z rządzącymi.

W Polsce jest bardzo silna niechęć do migracji, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu i Afryki. Generalnie niechęć do inności, do obcego. Rządzący czerpią z tego garściami, napuszczając jednych ludzi na innych dla swoich politycznych korzyści i nie zważając na długoterminowe konsekwencje. Kluczowa jest tu również reakcja Zachodu, Unii Europejskiej. Stanowisko Zachodu jest jasne: blokować ruch migracyjny i nie dopuścić do powstania nowego szlaku migracyjnego z Azji Centralnej do Unii Europejskiej.

Dla opozycji to duży problem, że Bruksela w tej sprawie mówi niemalże jednym głosem ze Zjednoczoną Prawicą.

Stosunek Brukseli do kryzysu migracyjnego uległ diametralnej zmianie, zwłaszcza pod naciskiem wyborczym. Dzisiaj Bruksela wskazuje, że jest to wojna hybrydowa z Unią Europejską i państwami członkowskimi. Szkoda tylko, że sprawy masowej emigracji pojawiają się momencie eskalacji kryzysu. Europa musi zdać sobie sprawę, że jest to największe dla niej wyzwanie w najbliższych latach. Wydaje mi się, że kraje bogate, w tym cała Europa, muszą aktywniej wspierać - przede wszystkim w kwestii gospodarki - kraje uboższe, które są źródłem masowej emigracji. Taką rolę stabilizującą w Afryce Północnej stara się odgrywać Francja. Budowanie wyłącznie murów i zasieków w dalszej perspektywie może okazać się zawodne.

Christian Wigand, rzecznik prasowy Komisji Europejskiej, powiedział wprost: "Nie możemy zaakceptować jakichkolwiek prób podżegania lub przyzwolenia na nielegalną migrację do Unii Europejskiej przez państwa trzecie".

Przede wszystkim musimy zdawać sobie sprawę, że to są interesy Łukaszenki, a ci biedni ludzie są cynicznie wykorzystywani przez kieszonkowego dyktatora. Jedynym zwycięzcą tej sytuacji w dłuższej perspektywie jest właśnie kieszonkowy dyktator z Mińska. PiS jest zwycięzcą krótkoterminowym - sondaże poszły po roku w górę, oceny pracy rządu się poprawiły. Tylko pytanie, co będzie za trzy, cztery tygodnie, gdy kryzys będzie się przedłużać. Kieszonkowy dyktator z Mińska cieszy się, bo znowu wszyscy muszą się z nim liczyć i jest w centrum uwagi.

W co Łukaszenka gra z Polską, z całą Unią Europejską?

Łukaszenka jest krańcowo zdesperowany. Interesuje go tylko jedna rzecz, czyli utrzymanie się przy władzy. Chce przetrwać, za wszelką cenę. Ewentualnie, wybiegając nieco dalej w przyszłość, myśli jeszcze o zabezpieczeniu sukcesji dla swoich dzieci.

Chce się odegrać za ostatnią transzę sankcji unijnych, nałożonych po porwaniu samolotu z Romanem Protasiewiczem?

Kryzys graniczny to jego wypróbowana metoda działania - tak było przed EURO 2012 oraz w 2015 roku podczas wielkiego kryzysu migracyjnego. W momencie, gdy w Unii Europejskiej zapadały decyzje dotyczące sankcji wobec Białorusi, Łukaszenka już wówczas przygotowywał się do prowokacyjnych działań na wschodniej granicy UE, wykorzystując do tego aparat państwa białoruskiego.

Łukaszenka chce uzyskać pozycję, jaką przed kilkoma laty wywalczył sobie prezydent Turcji? Recep Erdogan szantażował UE otwarciem wielkiego szlaku migracyjnego na południu kontynentu.

Działania Łukaszenki są zakrojone na o wiele mniejszą skalę, dotyczą kilku tysięcy migrantów, są próbą wpłynięcia na Unię Europejską i wymuszenia na niej decyzji o złagodzeniu sankcji. Są też na pewno motywowane chęcią zaszkodzenia Polsce, Litwie i Łotwie w ramach zemsty za pomoc udzieloną opozycji białoruskiej.

Ile Łukaszenka może lub chce to ciągnąć? I na jaką skalę?

Trudno określić, ale musimy pamiętać, że Łukaszenka jest zdesperowany, to zaś czyni go nieprzewidywalnym. Jego jedynym celem jest utrzymanie się u władzy, a każdy miesiąc kryzysu mu ją gwarantuje.

Ile w tym wszystkim aktywności Kremla? Łukaszenka byłby w stanie przeprowadzić tak dużą i skomplikowaną operację w pojedynkę? Odważyłby się na to sam?

Na pewno ciche przyzwolenie Kremla jest, Moskwa lubi działania asymetryczne. Proszę też zwrócić uwagę, że sprawa migracji zdominowała zainteresowanie części opinii publicznej w czasie, gdy w Rosji odbywały się wybory. Bardzo obawiam się sytuacji, gdy Putin wpłynie na zmianę Łukaszenki. Co prawda, cała Europa odetchnie wówczas z ulgą, ale ceną będzie dalsza, dużo głębsza, integracja Białorusi z Rosją.