- Rozwijamy białe miasteczko, kolejni protestujący się do nas dołączają. Codziennie mamy informację o tym, że będzie nas więcej - mówił na antenie TVN24 Gilbert Kolbe, jeden z protestujących medyków.
Zaznaczył, że na ten moment przed kancelarią premiera przebywa między 30 a 50 osób. Część protestu ma charakter rotacyjny - na miejsce odchodzących medyków przyjeżdżają kolejni. Protestujący pozostają przy stanowisku, że zgodzą się rozmawiać jedynie z premierem.
- Nasze doświadczenia pokazują, że rozmowy z panem ministrem nic nie wnoszą. To tylko zapewnienia, które i tak nie wchodzą w życie. Dlatego chcemy, żeby rozmawiał z nami bezpośrednio premier - dodał Kolbe.
- Premier i minister mówili o dialogu. My podjęliśmy się tego dialogu. Rozmawiamy głównie z pacjentami o tym, co im przeszkadza w służbie zdrowia. Na przyszły tydzień mamy kolejne plany. Będziemy tu, dopóki nasze postulaty nie zostaną spełnione - zaznaczył medyk.
Od ponad dwóch miesięcy trwa protest ratowników medycznych. W wielu miastach Polski składają oni wypowiedzenia czy przechodzą na zwolnienia lekarskie. W efekcie brakuje załóg karetek, którymi może rozporządzać dyspozytor. Jak kalkulował minister zdrowia, w ubiegłym tygodniu nawet 25 proc. karetek nie miało pełnej obsady.
Ratownicy medyczni w sobotę przeszli ulicami Warszawy, żądając spełnienia swoich postulatów. Chcą m.in. poprawy warunków pracy czy lepszego finansowania systemu ochrony zdrowia. Sprzeciwiają się też znacznemu zmniejszeniu ich pensji w wyniku ostatniej nowelizacji przepisów. Zmiana pozbawiła ich prawa do otrzymywania tzw. dodatków covidowych, co w praktyce oznacza pensje niższe nawet o kilkaset złotych.
Po manifestacji przed kancelarią premiera powstało "białe miasteczko". Protestujący zapowiadają, że pozostaną tam, dopóki nie zostaną zrealizowane ich postulaty.
Premier Mateusz Morawiecki nie spotka się z protestującymi medykami - tę informację, którą początkowo podała Polska Agencja Prasowa, potwierdził też minister zdrowia Adam Niedzielski. Postulaty przedstawione przez medyków są w ocenie rządu nierealne do spełnienia. - To próba nacisku politycznego - podkreśliło źródło PAP.
- Czekamy na sprecyzowanie postulatów, gdyż w tej chwili opiewają one na ponad 100 mld zł. Biorąc pod uwagę, że tegoroczny budżet na służbę zdrowia wynosił ok. 120 mld zł, nikt rozsądny nie powie, że oczekiwania protestujących medyków są możliwe. To raczej próba nacisku politycznego - powiedziało PAP źródło z otoczenia rządu.
Na konferencji prasowej ustalenia te potwierdził szef resortu zdrowia Adam Niedzielski. Ponownie zaprosił medyków na spotkanie w resorcie zdrowia. Z kolei protestujący konsekwentnie wskazują, że przyjdą na rozmowy jedynie wówczas, gdy obecny na nich będzie premier.
W ostatnich dniach odbywały się spotkania medyków z kierownictwem Ministerstwa Zdrowia. Rozmowy nie przyniosły rezultatów. Ministerstwo zarzuca pracownikom służby zdrowia brak konkretnych postulatów, a także zbyt wygórowane żądania.
- Postulaty mówiły np. o natychmiastowym zrównaniu wynagrodzeń medyków do średniej w UE. Poprosiłem o doprecyzowanie tych haseł. Minimalne wynagrodzenie wyniosłoby 18 tysięcy zł. - mówił w Radiu Zet Adam Niedzielski.
Minister zdrowia podkreślił, że komitet protestacyjny nie reprezentuje całego środowiska medycznego. - To polityka szantażu. Postulaty są nierealne - dodatkowe 100 mld na służbę zdrowia. To przeskalowanie wychodzące poza ramy rozsądku - stwierdził.