- Cały "prawy sektor" krzyczał, że stan wyjątkowy jest konieczny - mówi jeden z ważnych polityków Zjednoczonej Prawicy. "Prawy sektor" to najbardziej prawicowi aktywiści i sympatycy prawicy, którzy są silnie obecni zwłaszcza w internecie.
- "A dlaczego u nas nie wprowadzono stanu nadzwyczajnego?". Tak by zaraz wszyscy pytali, skoro wcześniej zrobiły to Litwa i Łotwa - dodaje. Jak zaznacza, pomysł sam się zatem nasuwał.
Wystąpił z nim szef MSWiA Mariusz Kamiński, który jest jednocześnie koordynatorem służb specjalnych. - Był inicjatorem - mówi jeden z naszych rozmówców. I to Kamiński potem na konferencji prasowej z przejęciem uzasadniał wprowadzenie stanu wyjątkowego, fatalnie się przy tym przejęzyczając, gdy mówił o "stanie wojennym" (potem przeprosił za wpadkę).
Stan wyjątkowy wprowadzono rozporządzeniem prezydenta Andrzeja Dudy w 115 miejscowościach w woj. podlaskim i 68 miejscowościach w woj. lubelskim. Sejm nie zdołał odrzucić decyzji prezydenta.
Nim jednak Duda podpisał wprowadzenie stanu wyjątkowego, to zatwierdził go Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i spraw Obronnych pod wodzą wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego. Komitet ten stanowią Kaczyński, Kamiński i Błaszczak, ale również minister sprawiedliwości i szef MSZ.
Rozmówca z obozu rządzącego: - Argumentacja Kamińskiego była taka, że sprawa jest wyjątkowa i różne prowokacje ze strony Białorusi już się dzieją i będą kolejne. Błaszczak się włączył i mówił, że historie z granicy faktycznie są bardzo niepokojące.
Kryzysowa sytuacja na granicy w Usnarzu Górnym, gdzie przy granicy z Polską koczuje ok. 30-osobowa grupa migrantów, wywołała niepokój wśród rządowych "siłowników". - Ich przekaz był taki, że Białorusini tylko czekają, żeby zatrzymać jakiegoś oszołoma, który przekroczy granicę - mówi polityk PiS. Tu nasi rozmówcy zżymają się na aktywistów, którzy niszczą zasieki z drutu kolczastego oraz na posła Franciszka Sterczewskiego, który chciał się przedrzeć do koczujących migrantów z żywnością i lekami. Wprowadzając zakaz wstępu w trzykilometrowy pas od granicy dla osób z zewnątrz, rząd pozbył się stamtąd mediów i przejął kontrolę nad przekazem znad granicy.
O ile jednak - jak się dowiadujemy - szefowie MSWiA i MON spotykali się w cztery oczy z Dudą, by omawiać sprawę zagrożenia na wschodniej granicy, to Kaczyński już z prezydentem nie rozmawiał.
Kontakty prezydenta z prezesem zakończyły się de facto 3 marca 2020 r. Wówczas to Duda żądał od Kaczyńskiego głowy prezesa TVP Jacka Kurskiego w zamian za podpis pod ustawą dającą mediom publicznym 1,95 mld zł. Prezydent mówił wówczas prezesowi PiS, że Kurski atakował jego brata, prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a mimo to teraz go utrzymuje w fotelu prezesa TVP. Na to Jarosław Kaczyński włożył płaszcz i wyszedł po raptem paru minutach spotkania. Potem już nie rozmawiali. Wprowadzenie stanu wyjątkowego, a tu wydanie formalnej decyzji należy do prezydenta, nic nie zmieniło i do żadnego spotkania między nimi nie doszło.