- Pan generał [Jarosław Szymczyk - red.] mówił tylko o tym, co widział na filmie [z interwencji policji - red.], i o tym, co robił Bartek. Nic nie mówił natomiast o policjantach, co robili oni. Dla mnie - po zobaczeniu tego filmu - to było zwykłe morderstwo. Syn raz był nieprzytomny, cuciło się go, siadali znowu na niego, charczał. Przecież można było go skuć i zabezpieczyć, gdy stracił przytomność po raz pierwszy - mówił w trakcie posiedzenia komisji spraw wewnętrznych Bogdan Sokołowski, ojciec zmarłego Bartosza.
- Dla mnie to było zwykłe morderstwo. Żaden z policjantów nie podjął reanimacji. Na filmie też widać, że Bartek praktycznie się nie ruszał, a policjant przerzucał jego głowę w jedną i drugą stronę - dodał.
Sokołowski powiedział też, że po interwencji lubińskiej policji matka szukała syna w szpitalach, a później zadzwoniła na policję.
- Policjant powiedział jej: "Przykra wiadomość, syn nie żyje. Umarł w karetce". Czyli było wiadomo, że umarł w karetce, co według mnie jest nieco dziwne. Następnie dyżurny powiedział, że "pani" przyjedzie do mojej żony. Myślałem, że chodzi o psychologa, ale dla mnie to był napad bandycki. Bo tak się nie wchodzi do domu matki, która przed chwilą straciła syna. Pani policjantka ani się nie przedstawiła, ani nie pokazała legitymacji. Weszła i powiedziała: "Przyszłam panią przesłuchać". Pierwszy raz o tym słyszę. Może takie zasady panują w Polsce - ja nigdy nie miałem z tym do czynienia - relacjonował.
- Jak się okazało, policjantka nie przyszła nikogo przesłuchać, tylko zabrać telefon mojej siostrze. Policjanci nie widzieli tego telefonu, bo leżał w kuchni. W międzyczasie siostra zadzwoniła do pani adwokat, by zapytać, czy muszą oddać telefon. Usłyszała, że nie i gdy powiedziała to policji, funkcjonariusz rzucił się na nią, złapał za torebkę. Natomiast policjantka wykręciła jej rękę i powiedziała: "Jak się pani nie będzie ruszała, to nie będzie bolało". Chcę zapytać pana komendanta, czy jest to w Polsce normalne. Przyszło jeszcze dwóch policjantów, choć nie wiem, czy to była policja, bo nikt się nie przedstawił. Przepraszam za wyrażenie, ale wchodzili jak do stajni - mówił ojciec Bartosza.
Do wypowiedzi Bogdana Sokołowskiego odniósł się później komendant główny policji Jarosław Szymczyk.
- Z wielkim bólem wysłuchałem słów taty pana Bartosza. Chcę wyrazić swoje ogromne ubolewanie i żal. Proszę przyjąć moje najgłębsze i szczere wyrazy współczucia. Jako szefa polskiej policji, ale przede wszystkim jako człowieka i ojca - podkreślił.
Szef polskiej policji stwierdził następnie, że "ciężko" odnieść mu się do oceny działań policji, którą przedstawił Bogdan Sokołowski. - Mogę tylko odpowiedzieć na pytanie dotyczące materiału filmowego. On jest przedmiotem głębokiej analizy w ramach prokuratorskiego śledztwa. Dopóki ona się nie zakończy, i nie zestawi się jej z wynikami sekcji zwłok, absolutnie nikt nie jest w stanie powiedzieć, co było przyczyną śmierci Bartosza i kiedy ona nastąpiła. Nie próbujmy zrobić tego na tej sali, bo to nie czas i miejsce - mówił Szymczyk.
- Funkcjonariusze twierdzili, że gdy pan Bartosz tracił przytomność, były wyczuwalne funkcje życiowe - oddech i puls. Dlatego nie podejmowali resuscytacji, co jest oczywistym kanonem - w tego typu sytuacjach resuscytacji się nie podejmuje - wskazywał komendant główny policji.
Obiecał też, że "bardzo wnikliwie wyjaśni tryb zabezpieczania telefonu komórkowego". - Z pana relacji budzi on wiele wątpliwości. Teraz nie jestem w stanie ostatecznie ocenić działania funkcjonariuszy policji - dodał.
Wcześniej w trakcie posiedzenia komisji Szymczyk powiedział też, że w Lubinie doszło do "ogromnej tragedii". - Nie żyje młody, 34-letni człowiek, który żyć powinien. Niezwykle ważne jest przeprowadzenie właściwych postępowań, postępowania przygotowawczego w oparciu o przepisy kodeksu postępowania karnego, jak i z drugiej strony, postępowań naszych, wewnętrznych, policyjnych, czyli czynności wyjaśniających i ewentualnych postępowań dyscyplinarnych. Chcę zdecydowanie podkreślić, że zarówno jedno, jak i drugie postępowanie, zostało wdrożone niezwłocznie po zaistnieniu tego zdarzenia - zaznaczył.
- Chcę zapewnić, że z mojej strony dołożę wszelkich starań, aby w ramach przysługujących mnie i moim podwładnym kompetencji, wyjaśnić tę sprawę i przebieg tej interwencji jak najbardziej obiektywnie. W tej chwili czynności wyjaśniające przejął do prowadzenia Komendant Wojewódzki Policji we Wrocławiu. Te czynności są prowadzone pod nadzorem Komendy Głównej Policji. W drugiej instancji to ja będę organem uprawnionym do ich prowadzenia - przekazał komendant główny policji.
6 sierpnia nad ranem policjanci z Lubina (dolnośląskie) dostali zgłoszenie od kobiety, że jej syn prawdopodobnie jest pod wpływem narkotyków i rzuca kamieniami w okna domów. Chwilę później na miejscu zdarzenia pojawiły się służby, które usiłowały obezwładnić - jak wynikało z komunikatu policji - agresywnego mężczyznę.
Na nagraniu z interwencji widać, jak funkcjonariusze starają się przycisnąć go do ziemi, ale on wyrywa się, krzyczy i wzywa pomoc, a po pewnym czasie bezwładnie opada na ziemię. Według relacji policji "mężczyzna został następnie przekazany w ręce medyków i z uwagi na jego zachowanie, w asyście policjantów, został przewieziony do szpitala, a następnie trafił na SOR". Policjanci informowali, że "po około dwóch godzinach od przewiezienia do szpitala, dyżurny KPP w Lubinie został powiadomiony, że mężczyzna zmarł".
W Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu przeprowadzono sekcję zwłok mężczyzny. Według rodziny Bartosza Sokołowskiego, w trakcie interwencji policji miało dojść do złamania krtani, a 34-latek miał się przez to udusić. Prokuratura dementowała te informacje.
"Sekcja zwłok nie wykazała zmian urazowych, które byłyby bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny" - podkreślał w sierpniowym oświadczeniu z-ca Prokuratora Okręgowego w Legnicy Arkadiusz Kulik. Jak dodał, "biegli lekarze nie stwierdzili również obrażeń, które wskazywałyby na wywieranie ucisku na szyję".
Trwa śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci mężczyzny oraz przekroczenia uprawnień służbowych przez funkcjonariuszy policji podejmujących wobec niego interwencję. Decyzją Prokuratury Krajowej zostało ono przeniesione z Prokuratury Rejonowej w Lubinie do Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Jak dotąd nikt nie usłyszał zarzutów.