DR HAB. RAFAŁ CHWEDORUK, PROF. UW: W oczywisty sposób poważne zmiany personalne w zbudowanym organicznie systemie, jakim jest koalicja rządząca, powodują konieczność całego szeregu przetasowań i rekompensat. Nawet bez odejścia kilku osób związanych z Jarosławem Gowinem pewnie musiałoby do różnych zmian dojść. W tym sensie ta rekonstrukcja to nihil novi, ale mam wrażenie, że jest to jednak zmiana kompletnie inaczej uwarunkowana niż wcześniejsze rekonstrukcje, które obserwowaliśmy po 2015 roku.
PiS ma ograniczone pole manewru, spowodowane takimi czynnikami jak deficyt większości głosów w Sejmie, skomplikowana sytuacja międzynarodowa, słabsze sondaże, które nie dają rękojmi zwycięstwa i utrzymania władzy po kolejnych wyborach. To wszystko powoduje, że rekonstrukcja jest zmianą „na teraz". Zmianą, która ma wyrównywać rachunki z ostatnich tygodni i miesięcy.
One były w istotnym stopniu zmianami na przyszłość, związanymi ze strategicznymi celami całej formacji politycznej, a nie tylko z doraźnym zarządzaniem politycznym kryzysem.
Nie oceniałbym tego aż tak ostro. Przy wszystkich swoich słabościach, unaocznionych w okresie trwającym od ostatnich wyborów, PiS jako organizacja nadal pozostaje największym organizmem partyjnym w Polsce. I nie chodzi tu bynajmniej o liczbę członków. Na pewno jednak mamy do czynienia z sytuacją, w której PiS tym razem nie szykuje się do realizacji wielkich, strategicznych celów, a po prostu do przetrwania w skrajnie niekorzystnych warunkach. Polityczne beneficja, które będą przy tej zmianie wypłacane różnym politykom, trafią do postaci dużo słabszych niż te, którym trzeba było politycznie płacić w przeszłości.
Jednak większość posłów i posłanek z tych dwóch formacji nie ma dokąd pójść poza Zjednoczoną Prawicą. Gowin mógł przez lata szachować silniejsze od niego PiS perspektywą tego, że jeśli nie zostanie osiągnięty konsensus de facto na jego warunkach, to znajdzie się po drugiej stronie barykady.
Jedyną drogą mogłoby być PSL, które próbuje zawiązać nowy centroprawicowy sojusz z niedobitkami od Gowina. Ale to jest też najlepszą gwarancją dla Jarosława Kaczyńskiego, że nikt z tych posłów do opozycji nie pójdzie. Kto zamieniłby pewny mandat albo stanowisko państwowe (lub samorządowe po ewentualnej utracie władzy) na walkę o przekroczenie progu 5 proc. pod egidą ludowców i Gowina? Ci politycy, którzy teraz pozostali przy Zjednoczonej Prawicy i zaraz otrzymają za to nagrody, nie będą więc możliwi do pozyskania dla opozycji. Zresztą, żeby w ogóle można składać wiarygodne propozycje, opozycja musiałaby skoordynować swoje działania, a faktycznym gwarantem czegokolwiek w obecnej sytuacji mógłby być wyłącznie Donald Tusk. Jeśli szukać wyłomów w większości podtrzymującej władzę Zjednoczonej Prawicy, to prędzej widziałbym je w kukizowcach niż bielanistach czy ociepistach.
Jest to możliwe. Warto tutaj zwrócić uwagę, że tym razem liberalne skrzydło koalicji, za które odpowiada Adam Bielan, ma być skrzydłem tworzonym pod pełną kontrolą PiS-u. Nowogrodzka nie chce powtórzyć niewątpliwego politycznego błędu, który popełniła z Gowinem. Natomiast największy znak zapytania należy postawić przy ludziach Kukiza czy posłach PiS-u z dalszych rzędów.
Może zmienić się kontekst polityczny, który i tak podległ już bardzo niekorzystnym dla PiS-u modyfikacjom na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Mam na myśli przede wszystkim sytuację w Stanach Zjednoczonych. Niedługo mamy też wybory parlamentarne w Niemczech, a więc u innego z naszych kluczowych partnerów. Zobaczymy, co będzie dalej działo się z pandemią.
Dla PiS-u groźniejsze od samej pandemii jest znużenie obywateli permanentną niepewnością, społeczna apatia, wycofywanie się części wyborców. Ponowne osłabienie PiS, spadki sondażowe, mogą oddziaływać nie na tych, którzy teraz otrzymają lukratywne stanowiska - oni będą mieć coś do stracenia - tylko na takich posłów, którzy mogą zdać sobie sprawę...
Tak. Reelekcja nie jest pewna, PiS nie ma żadnej pewności bycia partią rządzącą po kolejnych wyborach, nawet przyjmując najbardziej optymistyczne scenariusze sondażowe. Poparcie PiS-u znajduje się dzisiaj na poziomie nieodległym od wyniku z 2015 roku, kiedy Nowogrodzka zdobyła władzę dzięki niesamowitym zbiegom okoliczności, dotyczącym wyników innych partii. Dopiero po kolejnym osłabieniu formacji rządzącej opozycja może ponowić swoje oferty dla pojedynczych posłów Zjednoczonej Prawicy, tyle że w poważniejszej formie, niż miało to miejsce wiosną tego roku czy w marcu i kwietniu ubiegłego roku.
Ponownie można zadać pytanie: jaki był sens wejścia prezesa Kaczyńskiego do rządu. Wiadomo, że jego realna pozycja polityczna dalece wykraczała poza formalną funkcję w Radzie Ministrów. Ewentualna dymisja byłaby powrotem do swego rodzaju politycznej normalności po miesiącach, które niczego nie wniosły i niczego nie zmieniły.
Jeśli wejście Kaczyńskiego do rządu miało zapobiec atrofii koalicji rządzącej, to tak się nie stało. Jeśli miało osłabić Zbigniewa Ziobrę, to tak również się nie stało. Przecież odejście Gowina z koalicji - mówiliśmy o tym wcześniej - znacząco wzmocniło Ziobrę i Solidarną Polską. Paradoksalnie, ewentualne wyjście Kaczyńskiego z rządu nie będzie najważniejszą zmianą podczas tej rekonstrukcji. Przez swój czas spędzony w rządzie Kaczyński musiał przede wszystkim borykać się z niewygodnymi pytaniami przy okazji różnych kryzysów - dotyczących MSWiA czy, jak obecnie, kwestii migracyjnych - o to, jaka jest jego rola jako polityka, który nadzoruje obszar bezpieczeństwa. Dlatego myślę, że ciekawsza od odejścia Kaczyńskiego z rządu będzie mapa beneficjentów jesiennej rekonstrukcji.
Tego typu działania w każdej dużej partii należy postrzegać jako utrzymywanie i modyfikowanie wewnętrznej równowagi. Tak, żeby nikt zbytnio nie wyrósł ponad inne frakcje i środowiska.
Wręcz przeciwnie, myślę, że dzięki pandemii wyrósł. Większość innych ministrów z resortów, które dają możliwość bezpośredniego kontaktu z opinią publiczną, możliwość autonomizacji polityka względem innych ministrów, nie urosła. Ci, którzy mieli na to szanse, byli wikłani lub sami wikłali się w trudne politycznie sytuacje - jak minister Łukasz Szumowski. Natomiast istotna część opinii publicznej - pokazały to zeszłoroczne wybory prezydenckie - pozytywnie odebrała postawę instytucji państwowych w walce z pandemią. Twarzą podejmowanych działań był premier Morawiecki. Ta sama sytuacja stworzyła Morawieckiego jako następcę Kaczyńskiego i powiększyła dystans między nim a innymi potencjalnymi pretendentami do schedy po prezesie. Jeśli ewentualne odejście ministra Dworczyka rozpatrywać w tych kategoriach, to z całą pewnością jest to forma przypomnienia wszystkim, w tym premierowi, że polityka jest grą zespołową i że czasem lider powinien zaczekać na resztę.
To, czy wzmocnienie pozycji premiera było pochodną intencjonalnych działań, czy też po prostu poniosła go sytuacja, samo w sobie pozostaje mniej ważne. Gdy został premierem, jego technokratyzm stanowił problem. Musiał się, nie zawsze w zgrabny sposób, uwiarygadniać w PiS-ie jako partii i wśród bazy wyborczej. Teraz ten sam technokratyzm bardzo mu się przydał. Walka z pandemią nie wymagała sążnistych manifestów ideologicznych, gwałtowanych manifestacji własnych poglądów czy gromienia opozycji z trybuny sejmowej, ale dystansu, olimpijskiego spokoju i przekonywania, że się nad sytuacją w państwie panuje. Stąd myślę, że w różnych segmentach PiS-u, ale też w Solidarnej Polsce, wzrosła obawa, czy zmiana przywództwa w PiS-ie nie dokona się szybciej, niż się spodziewali i czy nie odbędzie się ich kosztem.
To właśnie może być problemem przeciwników Morawieckiego, że nie wiadomo, kiedy do tej zmiany dojdzie. Każdy organizm społeczny czy polityczny jest systemem wzajemnych zależności, hierarchii, prestiżu, twardych wpływów. Nagle może okazać się, że z dnia na dzień główny gwarant naszych wpływów nie chce już dalej tym gwarantem być.
Można tak to ująć. Pamiętajmy, że dla dużej części partyjnego aktywu Morawiecki to wciąż ktoś nowy, ktoś, kto nie jest silnie zrośnięty z partią jako instytucją. Wręcz przeciwnie - wyrasta z instytucji finansowych, gdzie zasady są takie, że jak przychodzi nowy szef, to często następuje głęboka wymiana kadr.
To dodatkowo ma zapewne ograniczyć ryzyko i potencjalne straty. Nikt tak naprawdę nie wie, czy ta sprawa już się zakończyła, czy może opinię publiczną i sam PiS czekają kolejne niemiłe niespodzianki. Poza tym, spójrzmy na casus Beaty Szydło. W spektakularny sposób pokazał, jak polityk bardzo mocny wewnątrz prawicy jest na pewien czas celowo osłabiany i sadzany na ławce rezerwowych. Wszystko po to, żeby nie powtórzyć doświadczeń polskiej prawicy lat 90., kiedy niemal każdy poseł nosił buławę marszałkowską w plecaku i miał aspiracje niemieszczące się w regułach gry zespołowej.
Bardzo możliwe. O wszystkim będą decydować sondaże w danym momencie. Jeśli powtórzyłaby się sytuacja kryzysowa - czy to wewnątrzkrajowa, czy związana z polityką zagraniczną - to nie ulega wątpliwości, że rządzący skorzystaliby z możliwości urządzenia długotrwałego spektaklu, który stałby się głównym przedmiotem debaty publicznej.