16 lipca grupa tzw. starych sędziów Sądu Najwyższego (wybranych przez poprzednią, nieupolitycznioną KRS) wystąpiła o niezwłoczne zwołanie posiedzenia kolegium SN w sprawie wyroku TSUE dotyczącego Izby Dyscyplinarnej. I Prezes SN Małgorzata Manowska nie wyraziła jednak na to zgody.
- W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" pani prezes łaskawa była powiedzieć, że na takim kolegium my - "starzy" sędziowie SN - wyłącznie byśmy ją krytykowali, więc takie zebranie nie ma sensu. A poza tym, w ocenie pierwszej prezes, kolegium SN i tak "nic nie może". Cóż, dla nas jest to mocno obraźliwe. Wskazuje też, że pani prezes jakby zabrakło koncepcji na to, jak dalej SN kierować - mówi w rozmowie z Onetem jeden ze "starych" sędziów" SN.
Przypomnijmy, że 15 lipca TSUE uznał, że Polska, ustanawiając system odpowiedzialności obowiązujący sędziów Sądów Najwyższego i sądów powszechnych, uchybiła zobowiązaniom, które na niej ciążą na mocy unijnego prawa. Unijni sędziowie orzekli, że Izba Dyscyplinarna SN nie daje "pełnej rękojmi niezawisłości i bezstronności" i nie jest chroniona przed wpływami władzy ustawodawczej i wykonawczej. Wskazali też, że proces powoływania sędziów zależy w dużej mierze od KRS, której wiarygodność - jak podkreślili - "może budzić uzasadnione wątpliwości".
Dzień wcześniej wiceprezeska TSUE Rosario Silva de Lapuerta wydała postanowienie o zastosowaniu środków tymczasowych, na mocy których Polska została zobowiązana do natychmiastowego zawieszenia stosowania przepisów krajowych odnoszących się do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. W piątek 16 lipca Manowska zdecydowała jednak, że pomimo wyroku TSUE Izba Dyscyplinarna może wykonywać swoje obowiązki. Jak argumentowała, organizacja wymiaru sprawiedliwości należy do kompetencji poszczególnych państw członkowskich, a ID jest - w przekonaniu I Prezes SN - "w pełni niezależna w sprawowaniu ustawowo jej przypisanej jurysdykcji, a sędziowie tej Izby są w pełni niezawiśli w orzekaniu".
"Starzy" sędziowie oceniają, że obecnie trudno już powiedzieć, "co tak naprawdę dzieje się w Sądzie Najwyższym", dodając, że kontaktu z I Prezes "nie ma w zasadzie w ogóle".
W sytuacji tak dramatycznej, jaka nastąpiła po dwóch decyzjach TSUE [...], to ja wyobrażałem sobie, że prezes sądu powinien zrobić "burzę mózgów", wezwać prezesów wszystkich izb, zebrać ekspertów z Biura Studiów i Analiz SN i próbować znaleźć jakieś rozwiązanie, które byłoby zgodne z prawem polskim oraz unijnym. Jednak nic takiego się nie stało. W SN funkcjonują dwie strony, dwa obozy i każdy jakby okopuje się na swoich stanowiskach
- wskazuje w rozmowie z Onetem jeden z sędziów SN.
Zaznacza też, że o tym, co w najbliższej przyszłości zamierza zrobić prezes Manowska, sędziowie dowiadują się z jej oświadczeń i wywiadów. - Z uwagą przeczytałem ten ostatni, dla "Rzeczpospolitej", ale nie jestem po nim o wiele mądrzejszy. Owszem, pani prezes wygłosiła klika dość pusto brzmiących deklaracji o tym, że rzekomo "gotowa jest odejść" lub że nie będzie "kwiatkiem do kożucha", ale co z tego wynika dziś dla SN? Cóż, tego wciąż nie wiemy - podkreśla.
Inny z sędziów twierdzi, że wśród "nowych" członków izb oraz w samym kierownictwie SN "wyraźnie wyczuwa się atmosferę oczekiwania".
To jest czekanie na jakąś dyspozycję polityczną, na decyzję, którą ktoś gdzieś "na górze" podejmie. I to jest najbardziej porażające. To, że jedna z najważniejszych osób w sądownictwie, czyli I Prezes SN biernie czeka, aż ktoś, czyli polityk, powie jej, co ma robić.
ocenia rozmówca Onetu. - Tymczasem rządzący nie mówią, jak postępować. Jedyne, co robią, to wygłaszanie dość głupawych uwag o rzekomym "spisku brukselskich elit" i tym podobnych, równie godnych szacunku oświadczeń - dodaje.
- To jest jak "apartheid", dwa osobne światy. My z "nowymi" w ogóle nie rozmawiamy, oni z nami tym bardziej. Izba Dyscyplinarna jest w innym skrzydle budynku, kontakt jest zerowy - tłumaczy jeden ze "starych" sędziów SN.