Niedawny kongres PiS-u. Jarosław Kaczyński spotyka się z Radą Polityczną partii, jednym z ciał decyzyjnych PiS-u. W swoim przemówieniu do polityków i działaczy wskazuje m.in. dwa kluczowe dla Nowogrodzkiej problemy na półmetku drugiej kadencji. Pierwszy to kłopotliwi koalicjanci, którzy uniemożliwiają realizowanie programu i strategii prezesa PiS-u. Drugi - sytuacja międzynarodowa, która po 2015 roku jeszcze nie była dla PiS-u tak trudna.
Prezes nie powiedział tego wprost, ale wszyscy wiedzieli, że w kwestii sytuacji międzynarodowej chodziło mu o Stany Zjednoczone
- mówi nam jeden z uczestników spotkania. I dodaje:
Niestety w żadnej z tych dwóch kwestii prezes nie wskazał drogi rozwiązania problemu. Zapewne dlatego, że tego rozwiązania po prostu nie ma
Jeśli chodzi o relacje z Waszyngtonem, atmosferę może poprawić zaakceptowanie nowego ambasadora Stanów Zjednoczonym w Warszawie. Od stycznia, kiedy swoją misję zakończyła Georgette Mosbacher, ambasadą USA kieruje Bix Aliu. To charge d'affairs, czyli niższy stopień szefa misji dyplomatycznej niż ambasador.
Nowym ambasadorem USA w Warszawie ma zostać Mark Brzeziński, syn Zbigniewa Brzezińskiego, byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Jimmy'ego Cartera. 14 lipca Onet, powołując się na swoje źródła dyplomatyczne, napisał, że polskie władze celowo wstrzymują wydanie Brzezińskiemu zgody dyplomatycznej na objęcie stanowiska ambasadora. Domagają się od niego zrzeczenia się polskiego obywatelstwa, którego jednak Brzeziński... nie ma.
Zdaniem informatorów Onetu, polskie władze nie uznały jednak tłumaczenia Brzezińskiego i pozostają na swoim stanowisku. Z kolei bez wspomnianej zgody dyplomatycznej - w żargonie dyplomatów nazywanej agrément - Waszyngton nie może nawet oficjalnie ogłosić nominacji Brzezińskiego. Według źródeł Onetu cała sytuacja ma na celu upokorzenie Brzezińskiego i Amerykanów.
Jak podała 15 lipca "Rzeczpospolita", Brzeziński miał wystąpić do polskich władz z deklaracją, że nie będzie ubiegał się o obywatelstwo RP. Zdaniem gazety, miało być to wystarczające dla rządu, żeby przestać blokować objęcie przez Brzezińskiego stanowiska ambasadora USA w Warszawie.
Z informacji Gazeta.pl w rządzie wynika jednak, że o żadnym blokowaniu kandydatury amerykańskiego dyplomaty nigdy nie było mowy. Amerykanie wniosek o wydanie zgody dyplomatycznej mieli złożyć dopiero w połowie czerwca. Aktualnie wciąż trwa standardowy w dyplomacji proces sprawdzania i weryfikacji tej kandydatury. Zazwyczaj zajmuje on kilka miesięcy.
Oczywiście, że go zaakceptujemy, ale to dyplomacja. Nie może być tak, że Amerykanie jednego dnia składają wniosek, a drugi my go akceptujemy. To tak nie działa
- mówi nam polityk z rządu, znający kulisy sprawy. Pytany o to, co rząd i Zjednoczona Prawica sądzą o samym Brzezińskim, odpowiada:
Mark jest znany w Polsce, my też go znamy. Jest dla nas absolutnie akceptowalny. Zresztą nam wystarczy, żeby amerykański ambasador wiedział, czym był komunizm i jaka była rola Polski podczas drugiej wojny światowej. A Brzeziński wie o Polsce i polskiej historii bez porównania więcej
Według naszych informatorów z otoczenia premiera, zgoda dyplomatyczna dla Brzezińskiego zostanie wydana po wakacjach. Jeśli nie będzie żadnych nieprzewidzianych opóźnień, może do tego dojść nawet już w połowie września.
W sierpniu dyplomacja zamiera, więc mogą być przesunięcia
- zaznacza jeden z naszych rozmówców.
Stosunki z Waszyngtonem są mocno napięte od stycznia tego roku, kiedy Joe Biden zastąpił w Białym Domu Donalda Trumpa. Rządzący w polityce międzynarodowej wszystko postawili właśnie na tę kartę - ekscentrycznego polityka-miliardera. Również kosztem dobrych relacji z Unią Europejską i partnerami ze Starego Kontynentu.
Zagraliśmy va banque i postawiliśmy wszystko na Trumpa. Politykę międzynarodową prowadziliśmy zerojedynkowo. Teraz to się na nas mści, bo zostaliśmy na lodzie
- mówi nam polityk PiS-u, którego pytamy o kondycję polskiej dyplomacji.
Relacje ze Stanami Zjednoczonymi jeszcze nigdy nie były tak złe. W styczniu nastąpiło potężne tąpnięcie i od tamtej chwili jest już tylko gorzej
- twierdzi z kolei nasz informator z rządu. Jak mówi, z jednej strony w partii rządzącej panuje dość powszechne przekonanie, że obóz "dobrej zmiany" pokpił sprawę polityki zagranicznej. Z drugiej jednak, nikogo ta sytuacja nie dziwi, bo nie jest żadną tajemnicą, że dla Jarosława Kaczyńskiego dyplomacja jest jedynie narzędziem uprawiania polityki krajowej. Dlatego też, nikt w PiS-ie ani nie oczekuje, ani nie wie, jak miałoby dojść do poprawienia dyplomatycznej sytuacji Polski.
Na razie jednak PiS pracuje na to, by relacje z Amerykanami tylko pogorszyć. I nie chodzi wcale o sprawę Brzezińskiego, a o tzw. lex TVN, czyli projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Dokument zakłada uniemożliwienie "przejęcia kontroli nad nadawcami RTV przez dowolne podmioty spoza Unii Europejskiej, w tym podmioty z państw stanowiących istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa".
Lex TVN ściągnęło na Polskę krytykę zarówno Waszyngtonu, jak i Unii Europejskiej. Poróżniło też koalicjantów w ramach Zjednoczonej Prawicy. Poparcie dla nowelizacji wykluczyło Porozumienie Jarosława Gowina. Wszystko wskazuje, że kolejny bunt gowinowców zatopi inicjatywę Nowogrodzkiej. Jak przyznał 14 lipca na antenie Telewizji Republika Marek Suski, przyszłość projektu "jak na razie rysuje się raczej w kolorach ciemnych".
A może nawet czarnych, bo jeżeli nie mamy nawet we własnym obozie politycznym poparcia dla takiego rozwiązania, to raczej uchwalić się go nie da
- dodał.
I chociaż zamieszanie wokół mającego amerykańskich właścicieli TVN zdaje się powoli cichnąć, to jednak dyplomatyczny niesmak pozostał. Kolejny zresztą. A to i tak już nadwątlonych relacji polsko-amerykańskich na pewno nie wzmacnia.