Zjednoczona Prawica traci większość w Sejmie. Przedterminowe wybory to już nie political fiction. Zaczęło się wsteczne odliczanie [ANALIZA]

Łukasz Rogojsz
Odejście z klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości trójki posłów oznacza, że Zjednoczona Prawica traci większość w Sejmie. Od tej pory będzie dysponować tylko 229 głosami. To natomiast oznacza całe mnóstwo poważnych komplikacji dla obozu władzy. Komplikacji, których przecież i dotychczas nie brakowało.

Zbigniew Girzyński, Arkadiusz Czartoryski, Małgorzata Janowska - to trójka posłów, którzy 25 czerwca poinformowali o opuszczeniu klubu parlamentarnego PiS-u i utworzeniu koła poselskiego Wybór Polska. Ich wolta jest niezwykle kosztowna dla Zjednoczonej Prawicy, której stan posiadania w Sejmie skurczył się z 232 do 229 mandatów. To natomiast oznacza, że bez kół poselskich i posłów niezrzeszonych "dobra zmiana" może nie być w stanie przeforsować swoich projektów w izbie niższej parlamentu.

Nie jest to żadna działalność koncesjonowana. Nie czynimy tego, aby wewnątrz tzw. Zjednoczonej Prawicy targować się i mieć jakąś silniejszą pozycję przetargową

- zapewniał na konferencji prasowej w Sejmie poseł Girzyński. I dodał:

Czynimy to dlatego, że chcemy naszą postawą, formacją na razie parlamentarną, współpracować z innymi formacjami, ale docelowo być może siłą polityczną, którą będziemy chcieli budować, stworzyć nadzieję dla wszystkich tych, którzy poczuli się przez PiS, tak jak my, w pewnym momencie zostawieni, którzy poczuli, że te ideały, które były tej partii bliskiej są czymś dla nas cennym, do czego się odwołujemy

Dopytywani o konkretne powody rozbratu ze Zjednoczoną Prawicą, członkowie koła Wybór Polska wskazali przede wszystkim na dwie kwestie: transformację energetyczną (odejście do węgla) oraz niekorzystne dla małych i średnich przedsiębiorców rozwiązania podatkowe zawarte w Polskim Ładzie.

Perspektywa, jaka została naszkicowana w tzw. Nowym Ładzie, jest zaprzeczeniem tej fundamentalnej wartości, jaką jest wolność

- argumentował Girzyński.

Członkowie nowego koła poselskiego zapewnili jednak, że nie wykluczają współpracy ze Zjednoczoną Prawicą. Podobnie jak z obecną opozycją.

Z całą pewnością nie będziemy siłą opozycyjną totalną. Będziemy przyglądali się merytorycznie wszystkim ustawom, które wpływają i w taki sposób będziemy do tego podchodzili bez żadnego uprzedzenia do żadnej ze stron politycznych. Na wszystkich jesteśmy otwarci. Chcemy budować taką Polskę, która dla wszystkich będzie miejscem spotkania

- zapewnił Girzyński.

Zobacz wideo Nawet w Zjednoczonej Prawicy nikt nie wyklucza już scenariusza przedterminowych wyborów

Ruch trójki posłów będzie miał rozległe konsekwencje dla obozu rządzącego. Przede wszystkim, po raz pierwszy od jesieni 2015 roku Zjednoczona Prawica przynajmniej arytmetycznie traci większość w Sejmie. Arytmetycznie, ponieważ teraz ciężar budowania sejmowej większości dla kolejnych projektów ustaw zostanie przeniesiony na koła sejmowe i posłów niezrzeszonych.

Jazda na trzech kółkach (poselskich)

Poza Zjednoczoną Prawicą są aktualnie trzy koła poselskie, o poparcie których "dobra zmiana" będzie się starać. Najłatwiej (przynajmniej w teorii) powinno być z Pawłem Kukizem i jego trójką posłów (Stanisławem Tyszką, Jarosławem Sachajką i Stanisławem Żukiem). Zjednoczona Prawica ma już podpisaną umowę o współpracy z kukizowcami w formacie "ustawa za ustawę". Nowe przymierze nie przeszło jeszcze żadnego poważnego testu, więc trudno ocenić jego przydatność bojową. Poza tym, kukizowcy słyną z nieprzewidywalności i niesterowalności. Nawet sam Kukiz nie ma nad nimi kontroli. Tym bardziej nie będzie jej mieć Jarosław Kaczyński.

embed

Drugim kołem są Polskie Sprawy. W jego skład wchodzą: Andrzej Sośnierz (ex-Zjednoczona Prawica), Paweł Szramka (ex-Koalicja Polska) i Agnieszka Ścigaj (ex-Koalicja Polska). Tutaj tak łatwo jak z Kukizem z pewnością nie będzie. Sośnierz jest skonfliktowany z PiS-em, a Szramka i Ścigaj starają się trzymać równy dystans wobec obu stron politycznego sporu. Posłankę Ścigaj swego czasu bardzo chciało mieć u siebie PiS, ale starania spełzły na niczym. Trudno więc przewidzieć, jak to koło będzie głosować. Z pewnością Zjednoczona Prawica nie może w ciemno doliczać sobie tych trzech głosów.

Trzecim kołem jest powołane właśnie koło Wybór Polska. Wnioskując z deklaracji, które padły w momencie odejścia trójki posłów z klubu PiS-u, zwłaszcza ostrej krytyce Polskiego Ładu, także tutaj rządzący nie mają podstaw, żeby z góry zakładać poparcie dla swoich ustaw. Jeśli Wybór Polska poprze jakiś projekt "dobrej zmiany", będzie to z pewnością okupione wcześniejszymi negocjacjami. A to wcale nie będzie proces łatwy i przyjemny.

Teraz promyczek nadziei dla Zjednoczonej Prawicy. Są nim "rozłamowcy" z Porozumienia, którzy aktualnie współtworzą już Partię Republikańską. To Kamil Bortniczuk, Jacek Żalek, Michał Cieślak i Włodzimierz Tomaszewski. Cztery głosy w izbie niższej parlamentu. Rzecz w tym, że są to głosy, które w szeregach obozu władzy były już na początku tej kadencji Sejmu. Zjednoczona Prawica nic więc nie zyskuje, a jedynie minimalizuje dalsze straty. Minusy: właśnie zyskała de facto trzeciego koalicjanta, który tylko na wstępie może być potulny i dyspozycyjny.

embed

I tak dochodzimy do posłów niezrzeszonych. Tych w obecnym Sejmie jest sześcioro: Zbigniew Ajchler, Ryszard Galla, Lech Kołakowski, Łukasz Mejza, Monika Pawłowska, Paweł Zalewski. Posłowie Zalewski i Galla wspierać Zjednoczonej Prawicy z pewnością nie będą. Pierwszy dopiero co rozstał się z Platformą Obywatelską i wobec obozu rządzącego jest mocno krytyczny; drugi to poseł mniejszości niemieckiej.

Poseł Kołakowski i posłanka Pawłowska chociaż teoretycznie niezrzeszeni, to orbitują wokół Zjednoczonej Prawicy. On w czerwcu zasilił Partię Republikańską, a ona pod koniec marca opuściła szeregi Lewicy, orientując się na Porozumienie Jarosława Gowina. To, z jednej strony, dobra wiadomość dla Nowogrodzkiej; z drugiej - niekoniecznie, bo tymi głosami rozporządzać będą ich mali koalicjanci, którzy już nieraz udowodnili, że potrafią być nieprzewidywalni.

Wreszcie posłowie Ajchler i Mejza. Tej dwójce do PiS-u zdecydowanie najbliżej. Na Gazeta.pl pisaliśmy nawet o planach przejścia Mejzy na stronę rządzących w zamian za stanowisko wiceministra rolnictwa. Mejzy co prawda w rządzie nadal nie ma, ale w sejmowych kuluarach można usłyszeć, że usilnie pracuje nad sformowaniem własnego koła poselskiego, w którym znalazłby się on, Ajchler i jeden z posłów PSL. Problem polega na tym, że polityka ludowców na razie nie udało się Mejzie "wyciągnąć" z klubu Koalicji Polskiej. Mimo tego, tych dwóch głosów prezes Kaczyński może być najpewniejszy, jeśli chodzi o posłów niezrzeszonych.

Wsteczne odliczanie

Co oznacza opisana powyżej sejmowa układanka? Kluczowe wnioski są cztery. Po pierwsze, w piątkowe popołudnie i wieczór dobre wino mogą otworzyć członkowie Porozumienia z Jarosławem Gowinem. Uszczuplenie stanu posiadania samego PiS-u o trójkę posłów oznacza, że Gowin i posłowie, którzy wciąż przy nim pozostali zyskują na znaczeniu. I to mocno. Dopiero co - zwłaszcza po rozłamie w Porozumieniu, a później także zawarciu przez PiS taktycznego sojuszu z Pawłem Kukizem - wydawało się, że prezes Kaczyński wielkimi krokami zmierza do zrzucenia Gowina z sań. Sam Gowin również się do tego szykował, coraz krytyczniej wypowiadając się o Zjednoczonej Prawicy. Dzisiejsza decyzja trójki posłów PiS-u zmienia wszystko. Gowin znów jest Kaczyńskiemu niezbędny i znów może dyktować warunki. To zaś oznacza, że ponownie zyskał na atrakcyjności dla opozycji.

Wniosek drugi dotyczy zarządzania skomplikowanym koalicyjno-rządowym biznesem. To zarządzanie od wyborów w 2019 roku nastręczało prezesowi Kaczyńskiemu całej masy problemów, a ich liczba zwiększała się z miesiąca na miesiąc, osiągając swoje apogeum po wygranych wyborach prezydenckich latem 2020 roku. Olbrzymie kłopoty sprawiała już dwójka koalicjantów. Teraz Nowogrodzka, chcąc zapewnić sobie stabilną większość w Sejmie, będzie musiała układać się z piątką partnerów. Do Ziobry i Gowina dochodzą bowiem Bielan, Kukiz i Girzyński. A jest jeszcze koło Polskie Sprawy i posłowie niezrzeszeni. To ogromnie komplikuje sytuację Zjednoczonej Prawicy. Nadal jest ona w stanie zdobyć w izbie niższej parlamentu wystarczające poparcie dla swoich projektów - wedle naszych kalkulacji może liczyć w porywach nawet na 243 głosy, chociaż jest to scenariusz aż nadto idealny - ale będzie to wymagało bez porównania większego wysiłku niż dotychczas. Jednocześnie margines błędu bardzo się kurczy, właściwie w ogóle go już nie ma. Piłeczek, którymi jest zmuszony żonglować prezes Kaczyński, robi się niebezpiecznie dużo. Lada moment mogą zacząć wypadać mu z rąk.

Jeśli przypomnimy sobie, jak wyglądała działalność Zjednoczonej Prawicy w Sejmie po jesieni 2019 roku, a już zwłaszcza po reelekcji Andrzeja Dudy, nasuwa się prosty wniosek: mieliśmy do czynienia z doraźnym zarządzaniem, a nie efektywnym rządzeniem. Pamiętam moje rozmowy z politykami Zjednoczonej Prawicy, którzy relacjonowali mi, jak poirytowany taką sytuacją był (i zapewne nadal jest) prezes Kaczyński, który przez Gowina i Ziobrę nie mógł samodzielnie przepchnąć przez Sejm żadnej inicjatywy. Jeśli już wówczas skala trudności była ogromna, to obecnie można ją porównać do zdobywania K2 zimną. I to bez butli z tlenem. Jasne, w teorii wszystko jest możliwe, ale w praktyce sprawy nie wyglądają dla rządzących optymistycznie. Najdelikatniej rzecz ujmując.

Ten polityczny bezwład, na który od zawsze uczulony jest prezes Kaczyński, w połączeniu z symbolicznym, acz bolesnym, ciosem, jakim jest utrata większości w Sejmie - na tydzień przed kongresem PiS-u, co również jest symboliczne - może uruchomić efekt domina. Jak dotąd, co jakiś czas słyszeliśmy przecieki z obozu władzy o pomyśle przedterminowych wyborów. Nawet, gdy wydawało się to całkiem logiczne z punktu widzenia politycznej strategii, szybko pojawiały się dwa argumenty. Po pierwsze, przywiązanie partyjnego aparatu PiS-u, Solidarnej Polski i Porozumienia do państwowych synekur i niechęć do niepotrzebnego ryzykowania ich utraty. Ergo: scenariusz gnicia władzy. Po drugie, strach samego Kaczyńskiego przed scenariuszem wcześniejszych wyborów, spowodowany traumą z 2007 roku, gdy takie posunięcie zakończyło się utratą władzy.

Dzisiaj pytanie o scenariusz przedterminowych wyborów wydaje się zasadniejsze niż kiedykolwiek wcześniej za rządów "dobrej zmiany". Zjednoczona Prawica właśnie straciła sterowność w Sejmie, koalicja rządząca jest potwornie skonfliktowana wewnętrznie, a sprawne i sprawcze rządzenie państwem w obecnych realiach politycznych wydaje się pijackim mirażem. Z drugiej strony, sondaże rządzących są bardzo przeciętne, a opozycja chociaż nie wydaje się murowanym faworytem przedterminowej elekcji, miałaby spore szanse na przejęcie władzy. Inna rzecz, czy i na jak długo potrafiłaby w razie wygranej sformować rząd.

Dla prezesa Kaczyńskiego jest to nie lada dylemat. Czy podjąć próbę rządzenia za wszelką cenę z całą chmarą uciążliwych koalicjantów, wyłącznie w imię trwania przy władzy? Czy może zaryzykować wszystko, pozbyć się maluczkich i liczyć, że opozycja raz jeszcze potknie się o własne nogi, a wyborcza machina PiS-u dowiezie zwycięstwo w przedterminowych wyborach? Odpowiedź na te i wiele innych pytań poznamy zapewne tuż po wakacjach, jeśli nie wcześniej. Faktem jest jednak, że wsteczne odliczanie już się rozpoczęło, a scenariusz przedterminowych wyborów to dzisiaj żadne political fiction, tylko jedna z kilku opcji leżących na stole. Last but not least: trójka dzisiejszych rozłamowców właśnie popsuła prezesowi Kaczyńskiemu wakacje.

Więcej o: