W marcu 1989 r., gdy trwały jeszcze rozmowy Okrągłego Stołu, Mieczysław Rakowski, Aleksander Kwaśniewski, Jerzy Urban i Aleksander Borowicz założyli się o wynik wyborów czerwcowych. Dzielili 160 mandatów w Sejmie i 98 w Senacie (wówczas sądzono, że tyle będzie do zdobycia w wyborach). Aleksander Kwaśniewski obstawiał w Sejmie 78 mandatów dla opozycji i 82 dla strony rządowej. Rakowski: 100 do 60 w Sejmie i 38 do 60 w Senacie. Urban 110 do 50 w Sejmie i 42 do 56 w Senacie. Borowicz 120 do 40 w Sejmie i 68 do 30 w Senacie. Wszyscy chybili, bo "Solidarność" zdobyła 99 na 100 mandatów w Senacie, a w Sejmie 160 posłów w I turze.
Jacek Gądek: - Panie prezydencie, jak mógł pan tak się pomylić obstawiając w 1989 r. wyniki wyborów czerwcowych?
Aleksander Kwaśniewski: - Na pewno chybiłem, ale po 32 latach nie pamiętam, jakie dokładnie typowałem wyniki.
Spodziewał się pan niemal równego podziału mandatów między stronę rządową i solidarnościową - tak w wyborach do Sejmu jak i do Senatu.
Sam zaproponowałem w pełni wolne wybory do Senatu, więc byłem w trudnym położeniu - musiałem robić dobrą minę do złej gry. Deklarowałem, że według mnie nasz wynik będzie lepszy, niż w rzeczywistości się spodziewałem. Przekonywałem wówczas, że wcale nie ma się co obawiać wolnych wyborów i do nich namawiałem. Oczywiście, że nie spodziewałem się jednak aż takiej, jak nastąpiła 4 czerwca, klęski obozu rządzącego.
Przyczyną triumfu "Solidarności" w Senacie było też to, że wtedy wszyscy nie docenialiśmy siły ordynacji większościowej. Tak naprawdę bowiem wyniki w wyborach senackich to było ok. 70 do 30 proc. na rzecz "S"…
…i gdyby wybory te były proporcjonalne, to obóz rządzący miałby 20-30 mandatów, a przy większościowej formalnie nie miał żadnego.
Uroda wyborów większościowych jest jednak taka, że jeden głos przewagi sprawia, że bierze się wszystko.
Zakład, który pan przypomina, był czyniony w konwencji zabawy, a nie poważnej analizy. Nasze typy spisywaliśmy zapewne u premiera Mieczysława Rakowskiego.
Niemniej warto się wywiązywać z danego słowa. Rozliczyliście się? W końcu stawką były niewielki pieniądze.
A to na pewno. Nasze grono było zaprzyjaźnione i honorowe - nie ważne więc, czy stawką była butelka wina czy jakaś kwota i tak zawsze wypełnialiśmy zakłady do końca. Nie przykładałbym jednak - powtarzam - do tamtych zakładów większej wagi. Prawdą jednak jest, że takiego wyniku do Senatu - 99 do 1 w Senacie - nikt się nie spodziewał [ten jeden mandat senatorski zdobył Henryk Stokłosa, kandydat bezpartyjny, ale z poparciem obozu rządzącego - red.]. Spektakularność porażki obozu władzy był poza ówczesnym wyobrażeniem - nie tylko moim, ale wszystkich, w tym po stornie solidarnościowej.
Gdyby po tych 32 latach od wyborów czerwcowych przyszło panu powiedzieć, dlaczego przegraliśmy? Dlaczego pan też przegrał?
Dam panu osobistą odpowiedź. Prostą. Kandydowałem do Senatu w województwie koszalińskim. Mogę sobie zażartować, że miałem 101. wynik w kraju, a mandatów było 100.
Bo?
Mój wynik to było ponad 30 proc., czyli w sumie dobry. Prowadziłem jak na owe czasy kampanię nowoczesną i aktywną. Docierałem właściwie wszędzie i miałem mnóstwo spotkań.
Pamiętam do dziś spotkanie w Koszalińskich Zakładach Elektrycznych "Kazel", gdzie pracownikami byli głównie ludzie 25-45-letni. Albo inżynierowie, albo technicy, a sama fabryka była nowoczesna. Spotkanie było bardzo dobre, rozmawialiśmy - nie było żadnej agresji czy nieprzychylnych gestów. Z ich nastroju wnioskowałem czy wręcz widziałem w ich oczach, że ich już nie da się przekonać. To był już moment, w którym ludzie powiedzieli jasno: my już nie chcemy żadnego socjalizmu bez wypaczeń, my już nie chcemy żadnej demokratyzacji, my po prostu chcemy demokracji. I to był dla mnie moment przełomowy: zobaczyłem, że te wybory są nie do wygrania. Bo to, co myśmy proponowali, to były dalsze kroki w kierunku demokratyzacji i poprawiania socjalizmu.
Małe kroczki?
Nawet duże, ale wciąż w dotychczasowym paradygmacie. A odpowiedź tego pokolenia była taka: my chcemy spróbować czegoś nowego. Nawet ci, którzy doceniali, że partia stara się demokratyzować państwo, otwiera się na opozycję i rozmawia z "Solidarnością", byli już tym wszystkim zmęczeni, nie mieli zaufania i wiary, że można coś takimi sposobami osiągnąć. "Solidarność" tymczasem była tym nowym, była uosobieniem wszystkich marzeń, które przez dziesiątki lat ludzie nosili w sobie. Wybory czerwcowe - obiektywnie patrząc - nie były do wygrania przez stronę rządową. Po prostu.
Pan wówczas starał się o wygraną strony rządzącej, ale z perspektywy czasu ma pan przekonanie: "dobrze, że przegraliśmy", "dobrze, że przegrałem"?
Nasza porażka była nieuchronna. Wybory czerwcowe jako konsekwencja Okrągłego Stołu, przyspieszające demokratyczne zmiany zakończyły się dla Polski korzystnie, choć dla obozu PZPR-owskiego już nie. Patrząc na wszystko, co się działo po tych wyborach, to uważam, że naprawdę dobrze się stało, że wygrała "Solidarność". Sam zresztą nie mogę narzekać, bo sześć lat później zostałem demokratycznie wybranym prezydentem, pokonując Lecha Wałęsę.
Jestem głęboko przekonany, że droga pokojowej przemiany, "ewolucyjnej rewolucji", którą zaczęliśmy przy Okrągłym Stole, miała głęboki sens. Nie zgadzam się z krytykami, którzy twierdzą, że inne rozwiązania byłyby lepsze. Otóż nie - inne rozwiązania pogrążyłyby nas w chaosie i dziś bylibyśmy w dużo gorszej sytuacji.
Gdy już pan w 1995 r. startował w wyborach prezydenckich, to miał pan duży bagaż doświadczeń i kampanijne know how z roku 1989 r
Owszem, kampania '89 r. była bardzo aktywna i pełna rozmów, już wtedy współpracowaliśmy też z artystami. Potem była kampania 1991 r. i wygrana przez SLD kampania 1993 r., a dopiero potem wygrane wybory prezydenckie.
Mieczysław Rakowski mówił, że lewica to po dekadzie może wrócić do władzy. A tu raptem po paru latach się to stało.
Był większym pesymistą i mówił, że zajmie to wręcz całe pokolenie. Wręcz z natury był pesymistą. Lewica wróciła szybciej, niż się spodziewał. Jeśli Rakowski jednak miał na myśli nową lewicę, niezwiązaną z PZPR-em, to być może miał rację. Zanim ta Nowa Lewica i ludzie z Partii Razem będą mieć znaczenie w polityce, możemy jeszcze kilka lat poczekać.