Politycy od początku kadencji, czyli końcówki 2019 roku i w całym 2020 roku, zatankowali swoje prywatne auta w sumie aż siedmioma cysternami paliwa. Koszty ponieśli wszyscy Polacy, ponieważ posłowie otrzymują zwrot za paliwo, gdy podróż odbyła się "w związku z pełnieniem mandatu".
Miesięcznie mogą przejechać do 3500 kilometrów. "Uwzględniając kilometrówkę, miesięcznie do paliwa dopłacimy im 2925 zł. Od początku kadencji limit ten wyniósł 40 954,20 zł" - informuje "Fakt".
Ten limit wyjeździło kilku parlamentarzystów, w tym Tomasz Siemioniak z Koalicji Obywatelskiej, który tłumaczy się konieczności dojazdów do swojego okręgu wyborczego w Wałbrzychu. Cały limit wyjeździł również Kamil Bartniczuk klubu PiS. - Zostałem wybrany jako poseł z Opola, a im dalej się ma do Warszawy, tym większa potrzeba podróżowania - wyjaśnia "Faktowi" parlamentarzysta. Jego zdaniem to mobilne biuro poselskie.
Najwięcej pieniędzy wydało Prawo i Sprawiedliwość - łącznie na podróże własnym samochodem wykorzystano na paliwo dla członków partii przeszło 5,9 mln złotych. Jednocześnie "Fakt" zauważa, że z pieniędzy podatników korzystają również wiceministrowie. Wiceminister resortu sprawiedliwości Marcin Warchoł "wyjeździł" paliwo za 36 116,33 złotych, podobnie jak Artur Soboń, wiceminister aktywów państwowych - również za 36 116,33 złotych, a wiceminister MSWiA Maciej Wąsik za 23 409,56 złotych. Średnio na posła PiS przypadało 25 801,01 zł.
Politycy KO wykorzystali na paliwo na służbowe podróże 3 721 718 zł (średnio 29 075,92 zł), a Lewicy 1 272 252 zł (średnio 27 069,20 zł).