Gazu wobec Magdaleny Biejat użyto 18 listopada 2020 r. na placu Powstańców Warszawy, gdzie odbywał się protest przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Jeden z nieumundurowanych policjantów zastosował wobec polityczki środki przymusu bezpośredniego pomimo tego, że Biejat chwilę wcześniej pokazała funkcjonariuszom legitymację poselską.
- Protestujący próbowali wyszarpać dziewczynę, którą policjanci brutalnie wyciągali z tłumu. Starałam się interweniować u policji. Pokazałam moją legitymację poselską i krzyczałam, żeby przestali używać przemocy wobec zgromadzonych. Kiedy trzymałam legitymację podniesioną przed sobą, dostałam od jednego z policjantów w cywilu gazem. Ukrył się on zaraz potem za szpalerem umundurowanych już funkcjonariuszy - mówiła w rozmowie z Gazeta.pl Biejat.
Jak poinformowało RMF FM, gazu wobec posłanki Lewicy użył nieumundurowany funkcjonariusz pododdziału kontrterrorystycznego Biura Operacji Antyterrorystycznych. Jego tożsamość udało się jednak ustalić dopiero po blisko półrocznej kontroli.
Według źródeł rozgłośni, inni policyjni antyterroryści, którzy brali udział w akcji, twierdzili, że "nie rozpoznają człowieka z miotaczem gazu zarejestrowanego na filmie dostępnym w sieci". Dopiero gdy policjantów uprzedzono o odpowiedzialności za mówienie nieprawdy, rozpoznali swojego kolegę.
"Prowadzący postępowanie nie mają wątpliwości, że użycie miotacza gazu z bliskiej odległości w twarz kobiety, która nie stanowiła żadnego zagrożenia, a po prostu stała obok, jest złamaniem przepisów" - ustalił Krzysztof Zasada, dziennikarz RMF FM.
Choć decyzja o karze dyscyplinarnej wobec mężczyzny jeszcze nie zapadła, wiele wskazuje na to, że będzie ona surowa. Policjanta może też spotkać odpowiedzialność karna, jeśli w jego sprawie do prokuratury wpłynie zawiadomienie o przekroczeniu uprawnień.