Primaaprilisowy poranek. Zupełnie niespodziewanie 680 tys. Polaków pomiędzy 40. a 59. rokiem życia otrzymuje szansę zarejestrowania się na szczepienie przeciwko koronawirusowi. Termin: nawet za kilka dni, tuż po świętach wielkanocnych. Powszechne zdziwienie. Przecież aktualnie do szczepień mieli przystępować Polacy z grupy wiekowej 60+. Szybko pojawiają się przypuszczenia, że to głupi żart, w końcu jest 1 kwietnia. Prowadzony przez Centrum Informacyjne Rządu twitterowy profil #SzczepimySię zapewnia jednak, że o żadnym żarcie ani pomyłce nie ma mowy. To samo podczas porannej rozmowy z RMF FM potwierdza odpowiedzialny za Narodowy Program Szczepień szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk.
Sytuacja nadal wydaje się dziwnie optymistyczna, ale... darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. W sieci euforia, ludzie zapisują się i chwalą swoimi terminami. Ostatecznie, jak dowiadujemy się post factum od ministra Dworczyka, skierowanych do szczepienia już w kwietniu zostaje 60 tys. 40-latków (we wspomnianej grupie 680 tys. jest ich 350 tys.). Ich radość okazuje się jednak przedwczesna, a wezwanie do rejestracji na szczepienia - omyłkowe. W internecie i mediach społecznościowych szok miesza się z irytacją i wściekłością. Rządzący winę za wpadkę zrzucają na bliżej nieokreślony "błąd systemu".
Atmosfera jest napięta, rząd stara się zgasić wizerunkowo-organizacyjny pożar. W potwornie kryzysowej sytuacji epidemiologicznej brakowało jeszcze tylko spektakularnego fiaska Narodowego Programu Szczepień, który od samego początku swojego funkcjonowania jest oczkiem w głowie rządu, a Polakom jest przedstawiany jako światełko w tunelu i jedyna szansa na powrót do dawnego, przedcovidowego życia.
Primaaprilisowe wczesne popołudnie. Konferencja prasowa ministra Dworczyka. Temat wiadomy. Szef KPRM zaczyna od wyjaśnień. Powtarza, że winny całego zamieszania jest "błąd systemu". Polegał na tym, że 40-latkowie zaczęli być rejestrowani na terminy kwietniowe, a nie - jak planowano - majowe. Nie wiadomo, czy zawiniła technika, czy człowiek. Całe zajście jest sprawdzane.
Wszystkie osoby, które zostały zapisany na kwiecień przez błąd systemu, dostaną propozycję terminów majowych, otrzymają taką informację w dniu jutrzejszym. W ciągu jednego dnia ten błąd naprawimy i za niego bardzo przepraszamy
- zapewnia minister.
Posypuje również głowę popiołem za drugą kwestię, która tylko dolała oliwy do ognia, a więc zupełnie nieprzejrzystą komunikację w tym temacie. Narracja rządzących zmieniała się co rusz, a czekający na termin szczepienia Polacy głupieli, słuchając sprzecznych komunikatów.
Drugie potknięcie związane jest z komunikacją, która zdecydowanie wczoraj powinna być bardziej efektywna, bo bez niej właśnie mieliśmy do czynienia z pewnym chaosem czy zdezorientowaniem części osób w wieku 40 i 50 lat i za te dwa potknięcia przepraszamy
- przyznaje Dworczyk.
Polityk zaznacza jeszcze, że u zapisanych na kwietniowe terminy 50-latków "nic się nie zmienia".
Jeżeli pojawią się wolne terminy, punkty szczepień będą im proponowały szybsze terminy
- precyzuje. Od dziennikarzy pytają pytania o jego dymisję. Dworczyk jej nie przewiduje.
Jestem zawsze do dyspozycji pana premiera i zgodnie z jego decyzją, w każdej chwili mogę zmienić zadania, którymi się zajmuję
- odpowiada. W wolnym tłumaczeniu: ja do dymisji się nie podaję, ale jeśli szef rządu zażąda mojej głowy, to ją dostanie.
Premier ani jednak myśli dekapitować jednego ze swoich najbliższych ludzi. Kilka godzin po konferencji Dworczyka, pisze na Twitterze: "Zrealizowaliśmy wszystkie cele #NarodowyProgramSzczepień w I kwartale i jest to ogromna zasługa ministra @michaldworczyk. Jestem przekonany, że osiągnie wszystkie te zamierzenia, które zapowiedzieliśmy na początku tygodnia i do końca lata zaszczepimy wszystkich chętnych Polaków". Temat dymisji jest zamknięty, a kryzys - wydawałoby się - zażegnany.
Tyle że kryzys zażegnany jest tylko pozornie, a to, co najgorsze czai się tuż za rogiem. Z pewnością wpadka ze szczepieniami ani nie wywróci rządu, ani nawet nie doprowadzi do dymisji ministra Dworczyka. Swoją drogą, nawet mimo tego primaaprilisowego zamieszania i rozgrzania społecznych emocji, w obecnym rządzie szef KPRM to na dobrą sprawę jedyny polityk, który może udźwignąć taki projekt jak Narodowy Program Szczepień. Bo kto miałby go w tej roli zastąpić, Jacek Sasin?
Rzecz w tym, że epidemia koronawirusa w ciągu ostatniego roku mocno poturbowała rząd Zjednoczonej Prawicy i wszelkie polityczne wskaźniki dotyczące jego pracy. Sondaże poparcia dla partii poszły w dół o jedną trzecią względem stanu z jesieni 2019 roku (średnie poparcie z marca to 31,39 proc.). Stosunek Polaków do rządu - więcej przeciwników niż zwolenników (44 vs 32 proc. wg marcowego badania CBOS-u). Ocena pracy premiera, rządu i prezydenta - w każdym przypadku negatywna (odpowiednio: 60, 62 i 60 proc. wg badania Kantara z początku marca). Nastroje dotyczące sytuacji gospodarczej, politycznej i ogólnej w Polsce - tu też wszędzie przeważa pesymizm (odpowiednio: 37, 48 i 54 proc. wg marcowego badania CBOS-u). Słowem, Polakom naprawdę nie jest dziś do śmiechu, więc każde potknięcie rządu, który i tak jest już na cenzurowanym, liczy się podwójnie, jeśli nie potrójnie.
Mamy zapaść ochrony zdrowia, kryzys gospodarczy, strach i niepewność jutra. Wydarzyło się mnóstwo ludzkich dramatów - tych życiowych i tych ekonomicznych. W sytuacji kryzysowej w naturalny sposób negatywne emocje społeczne zwracają się przeciwko władzy
- mówił przed paroma dniami w wywiadzie dla Gazeta.pl socjolog polityki prof. Paweł Ruszkowski. Dokładanie sobie przez rząd problemów na własne życzenie z pewnością do zbyt mądrych posunięć nie należy.
Nie wszystko kręci się jednak wokół polityki. Akurat w tym przypadku ważniejsze są bowiem potencjalne konsekwencje społeczne tego, co wydarzyło się 1 kwietnia w sprawie szczepień. Przede wszystkim, zaniedbanie ze strony rządu może (ale nie musi i oby tak się nie stało) sprawić, że Polacy znów zniechęcą się do szczepień. Wszyscy pamiętamy przecież, że jeszcze późną jesienią ubiegłego roku byliśmy drugim po Rosji najbardziej negatywnie nastawionym do szczepionek przeciwko koronawirusowi społeczeństwem spośród dziewiętnastu, które przebadano w ramach sondażu opublikowanego w prestiżowym czasopiśmie naukowym "Nature".
Wówczas jedynie 56,31 proc. z nas deklarowało gotowość przyjęcia szczepionki na koronawirusa. Później, m.in. dzięki kampanii informacyjnej rządu, ten wskaźnik podskoczył do ponad 70 proc., ale ostatnie tygodnie to ponowny odwrót Polaków od szczepionek. Badanie UCE RESEARCH i SYNO Poland dla "Gazety Wyborczej" przeprowadzone w dniach 12-14 marca pokazało, że dzisiaj zaszczepiłoby się jedynie nieco ponad 50 proc. Polaków. To fatalny wynik, zwłaszcza w obliczu szczytu trzeciej fali koronawirusa i coraz to nowych, groźniejszych wariantów SARS-CoV-2, o których informują naukowcy. Natomiast tego rodzaju wpadki jak ta z rejestracją na szczepienia grupy 40-59 lat mogą sprawić, że jeszcze większy odsetek Polaków machnie na szczepienie ręką, uznając, że to wszystko jedna wielka ściema.
To z kolei woda na młyn dla wszelkiej maści antyszczepionkowców, antycovidowców i zwykłych hochsztaplerów, próbujących zrobić na zarazie dobry biznes - czy to polityczny, czy finansowy. Państwo polskie nie może sobie pozwolić, żeby ta grupa zyskała na znaczeniu, a jej głos był bardziej słyszalny. Już dzisiaj mamy wystarczająco dużo problemów z Polakami nieprzestrzegającymi obostrzeń sanitarnych i działającym pełną parą podziemiem imprezowym, gastronomicznym czy hotelarskim.
Narodowy Program Szczepień był (i miejmy nadzieję, że wciąż jest) szansą dla rządu i ogólnie dla państwa polskiego na to, żeby pokazało swoją sprawność i sprawczość. Był szansą na udowodnienie Polakom, że państwo istnieje, funkcjonuje i trzyma rękę na pulsie. Jak jednak wierzyć w to trzymanie ręki na pulsie, skoro właściciel tej ręki - jak sprawdzili dziennikarze Konkret24 - tylko od połowy grudnia już kilkanaście razy zmieniał zarówno kolejność grup do szczepień, jak i terminy szczepień?
Oczywiście, ktoś powie - śladem ministra Dworczyka na opisanej powyżej konferencji prasowej - że sytuacja jest dynamiczna, więc musimy być elastyczni. Ale co nam po tej elastyczności, skoro już nawet zajmujący się na co dzień polityką dziennikarze nie nadążają za informacyjnym chaosem rządu ws. szczepień? Jak ma odnaleźć się w tym tzw. statystyczny Polak? Jak ma zrozumieć, że do dzisiaj tysiące seniorów nie tylko się nie zaszczepiło mimo takiej chęci, ale nawet nie dostało terminu szczepienia? W ten sposób szczepionkowy wehikuł, który miał wydobyć Polskę ze szponów pandemii, a rząd z przeciągającego się kryzysu, buksuje w błocie po kolana. A Polacy po raz kolejny myślą, że jesteśmy parodią państwa - państwem z kartonu, sklejonym na słowo honoru i wzniosłe hasła.
Rok z pandemią powiedział nam, że nasze państwo nie jest przygotowane do ekstremalnych zdarzeń. To nie jest państwo, które zapewni nam bezpieczeństwo w ekstremalnych sytuacjach
- ocenił w wywiadzie dla Gazeta.pl z początku marca prof. Andrzej Zybała, ekspert od polityk publicznych ze Szkoły Głównej Handlowej.
Polacy zobaczyli, co w praktyce oznacza powtarzany od lat slogan o państwie z kartonu. Dotąd ogrywali go dziennikarze, intelektualiści czy politycy, ale podczas pandemii zobaczyliśmy na własne oczy, jak słaba Polska jest jako państwo
- wtórował mu inny z naszych rozmówców, badający wpływ pandemii na nasze społeczeństwo socjolog prof. Michał Wróblewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Trzecia fala pandemii i ośmieszająca rząd wpadka ze szczepieniami raz jeszcze potwierdziły, że żadna z powyższych dwóch diagnoz nie była postawiona na wyrost.