Afera Obajtka to policzek dla Kaczyńskiego i wysadzenie w powietrze mitu założycielskiego PiS-u [ANALIZA]

Łukasz Rogojsz
Daniela Obajtka politycy Zjednoczonej Prawicy próbują albo bronić, albo przynajmniej bagatelizować piętrzące się wokół jego majątku i działalności podejrzenia. Nie ma jednak cienia wątpliwości, że "afera Obajtka" uderza jednocześnie w trzy bardzo wrażliwe miejsca "dobrej zmiany". Pozostawiona bez reakcji, na dłuższą metę jest dla obozu władzy niezwykle niebezpieczna.

Uderzenie pierwsze: w mit nieomylnego wodza

Dlaczego prezes Obajtek tak szybko zaszedł tak wysoko, a w pewnym momencie zaczęto spekulować, że zajdzie jeszcze wyżej, bo aż na stanowisko premiera? Jak każda błyskotliwa kariera w obozie Zjednoczonej Prawicy i jej okolicach, także Obajtek zawdzięcza swoją dobrą passę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Prezesowi Prawa i Sprawiedliwości Obajtek wpadł w oko znacznie wcześniej, niż "dobra zmiana” przejęła stery władzy w Polsce, bo już w 2011 roku. To wtedy, podczas odwiedzin u słynnego plantatora papryki, który zasłynął rzuconym do Donalda Tuska bon-motem "Jak żyć, panie premierze?", Obajtek zyskał przydomek "Wszystko Mogę". Daniel "Wszystko Mogę" Obajtek - mówił o nim na konferencji prasowej ówczesny rzecznik prasowy PiS-u Adam Hofman. Chwytliwe określenie niejednokrotnie powtarzał później sam Kaczyński.

Szerszej publiczności Obajtek przedstawił się, gdy PiS przejęło pełnię władzy jesienią 2015 roku. Jego kariera rozpędziła się wówczas niczym japoński Shinkansen. Zaczął od prezesury w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, potem trafił na analogiczne stanowisko u energetycznego giganta - Energii, aż wreszcie wreszcie został człowiekiem numer jeden w Orlenie - koncernie, będącym perłą w koronie państwowych spółek. W międzyczasie zdążył jeszcze pojawić się w radach nadzorczych dwóch państwowych podmiotów - Lotos-Biopaliwa i Dalmor.

Zobacz wideo „Afera Obajtka” będzie problemem dla Jarosława Kaczyńskiego

Nic dziwnego, że prezes Kaczyński rozpływał się nad nim w wywiadzie dla prorządowej telewizji wPolsce.pl.

Ma ogromne możliwości, ma niezwykłą determinację i coś takiego, co daje pan Bóg, a co trudno zdefiniować. Aurę, która pozwala mu ludzi mobilizować, jednoczyć wokół jakiegoś celu

- wyliczał przywódca Zjednoczonej Prawicy. Kiedy w lutym Obajtek otrzymał tytuł Człowieka Wolności 2020 tygodnika "Sieci", Kaczyński dalej obsypywał go superlatywami, twierdząc, że to "człowiek niezwykły, niezależnie od tego czy działa w jednej gminie (…), czy w instytucji państwowej, czy mniejszej spółce państwowej, czy większej spółce państwowej”.

Idziemy dobrą drogą i tego by nie było, gdyby nie prezes Daniel Obajtek

- podkreślił prezes PiS-u.

Mało jest ludzi w środowisku prawicy, nawet wśród najbliższych druhów Kaczyńskiego z czasów Porozumienia Centrum, którzy usłyszeli kiedykolwiek pod swoim adresem taką wiązankę pochwał. Nic dziwnego, że w słowach prezesa PiS-u szybko zaczęto dopatrywać się drugiego dna, a Obajtek w mgnieniu oka stał się... kandydatem do zastąpienia Mateusza Morawieckiego w fotelu premiera.

Dzisiaj, dobrych kilka tygodni i mnóstwo arcyciekawych publikacji później, można z przekąsem powiedzieć, że Kaczyński miał rację wychwalając "ogromne możliwości" i "niezwykłą determinację" Obajtka. Zapewne nie myślał wtedy jednak, że chodzi o gigantyczne zniżki na ekskluzywne apartamenty, rozrastającą się niczym huba na drzewie siatkę posiadłości, domów i apartamentów w całym kraju oraz zawrotne kariery bliższych i dalszych znajomych Obajtka "na państwowym". A to przecież i tak tylko wycinek tego, czego dowiedzieliśmy się o działalności i majątku prezesa Orlenu w ostatnich tygodniach.

Jakby Kaczyńskiemu nie było wystarczająco ciężko w ostatnich miesiącach, w trakcie których musi zmagać się z najpoważniejszym po 2015 roku kryzysem Zjednoczonej Prawicy, tak teraz również on dostaje rykoszetem w "aferze Obajtka". I to dostaje całkiem mocno, bo bez aprobaty czy wręcz sympatii (albo nawet protekcji) Kaczyńskiego o prezesie Obajtku nikt by nigdy nie usłyszał. Teraz wicepremier musi stawić czoła całkiem zasadnym zarzutom, że wymiernie przyłożył rękę do wypromowania człowieka, który jeśli już nie ciągnie Zjednoczonej Prawicy w dół, to zaraz ciągnąć zacznie. W dół ciągnie też samego Kaczyńskiego. Oczywiście nikt na Nowogrodzkiej głośno - i zwłaszcza oficjalnie - tego nie powie, ale wiedzą to wszyscy: Obajtek jest grzechem na sumieniu Kaczyńskiego i kolejną poważną rysą na wizerunku nieomylnego wodza. Wizerunku, który w trakcie ostatniego półrocza rozpada się kawałek po kawałeczku.

Uderzenie drugie: w mit założycielski PiS-u

Problem z naruszonym majestatem prezesa Kaczyńskiego, jakkolwiek bolesny, jest dla PiS-u z pewnością mniej dotkliwy politycznie i wizerunkowo niż to, w co "afera Obajtka" uderza najmocniej. Najmocniej dotyka zaś reputacji partii ludu, bliskiej sprawom zwykłych Polaków, wstawiającej się za najsłabszymi, walczącej z "salonowymi" układami, zwalczającej patologie III RP, do bólu antyelitarnej.

Jaki bowiem obraz wyłania się nam z trwającego już kilka tygodni seansu "Sekretnego życia Daniela Obajtka"? Otóż główny bohater tej produkcji to krew z krwi postokrągłostołowych, salonowych i neoliberalnych elit, którymi Nowogrodzka przez lata straszyła Polaków i z którymi obiecywała bezwzględnie się rozprawić. Dlatego politycy Zjednoczonej Prawicy znaleźli się w arcytrudnym położeniu. Obajtka nie można przecież bronić "ludowym", egalitarnym językiem, stosując te same retoryczne i propagandowe chwyty, którymi rządzący pacyfikowali chociażby Platformę Obywatelską oraz znienawidzoną "warszawkę" i wielki biznes. Dzisiaj to PiS musi się zmierzyć z formułowanymi w tym stylu oskarżeniami. Ewidentnie sobie z tym nie radzi.

Obajtek jest też zakwestionowaniem moralnej wyższości obozu "dobrej zmiany" nad poprzednikami i umiarkowania w konsumowaniu przez nich przywilejów władzy. To przecież potężny menedżer, żyjący jak pączek w maśle milioner i postać, przy której jest dzisiaj całe mnóstwo poważnych znaków zapytania. Patrząc na historię PiS-u od momentu powstania partii, niepodobnym jest bronić takiej postaci. A na pewno bronić jej wiarygodnie i skutecznie. Im mocniej PiS staje za Obajtkiem, tym bardziej oddala się od swojego politycznego mitu założycielskiego. I, co dla PiS-u jeszcze gorsze, od swojej bazy wyborczej.

Uderzenie trzecie: nóż w plecy w czasie kryzysu

W całej historii prezesa Obajtka nie można zapominać o okolicznościach, w których wyszła na światło dzienne. Rocznica epidemii koronawirusa w Polsce. Zbliżający się szczyt trzeciej fali pandemii, który zapowiada się na gorszy niż ten z jesieni ubiegłego roku. Wraz z nim - nadciągający wielkimi krokami "twardy" lockdown na wzór tego z wiosny 2020 roku. Kryzys gospodarczy i coraz mniejsza cierpliwość przedsiębiorców do znoszenia kolejnych wprowadzanych przez rząd restrykcji. Wreszcie Zjednoczona Prawica pogrążona w najgłębszym kryzysie od momentu objęcia władzy jesienią 2015 roku (na ile jest to kwestia pandemii, a na ile czynników politycznych, to już kwestia wtórna). Wszystko to składa się na jeden, prosty wniosek: "afera Obajtka" nie mogła przydarzyć się rządzącym w gorszym momencie.

Sprawę prezesa Orlenu można oczywiście bagatelizować czy nawet ignorować, ale ryzyko takiego działania jest ogromne. Powtórzę: zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy w społeczeństwie buzują frustracja, złość i poczucie krzywdy. W normalnych okolicznościach rachunek za to suweren i tak wystawiłby rządzącym. Ale jeśli rządzący chcą ten rachunek jeszcze dodatkowo podbić, świadczy to albo o „odklejeniu się” od rzeczywistości, albo o zaniku instynktu samozachowawczego.

"Afera Obajtka" jest też dla Zjednoczonej Prawicy groźna dlatego, że w zatrzęsieniu rewelacji na temat prezesa Orlenu, które w ostatnich tygodniach poznała opinia publiczna, każdy znajdzie coś dla siebie. Coś, co do niego przemówi i co go tak po ludzku wkurzy. Dla jednych będą to bluzgi pod adresem wuja, dla drugich gigantyczna zniżka na prestiżowy apartament w Warszawie, a dla jeszcze innych spektakularne kariery ludzi i firm z otoczenia Obajtka. Jest tu otwartych tak wiele frontów - nie jest też powiedziane, że to już wszystkie, bo o ulubionym menedżerze prezesa Kaczyńskiego niemal codziennie dowiadujemy się czegoś nowego - że nie sposób tego wybronić. Zwłaszcza, że wobec fiaska prezentacji "Nowego Ładu" przez PiS, Polacy - w tym również wyborcy Zjednoczonej Prawicy - przy świątecznym mazurku i herbacie będą dyskutować o pandemii koronawirusa i wszystkich przypadkach prezesa Obajtka. Dla rządzących to sytuacja lose-lose.

Sprawa szefa Orlenu przypomina aferę z premiami dla ministrów w rządzie Beaty Szydło. Tematyka jest co prawda nieco inna, ale clou sprawy takie samo - branie garściami z przywilejów władzy i stawianie się ponad innymi. Temat ministerialnych nagród mocno zaszkodził Zjednoczonej Prawicy w czasie, gdy była u szczytu potęgi. Wówczas konieczne były zdecydowane reakcje (m.in. redukcja liczby wiceministrów czy obniżka pensji parlamentarzystów i samorządowców o 20 proc.), dzięki czemu kryzys udało się opanować, a poparcie odzyskać. Dzisiaj "dobra zmiana" już bez Obajtka jest w ekstremalnie ciężkim położeniu. Były wójt Pcimia może więc okazać się przysłowiowym gwoździem do trumny.

Więcej o: