Premier Mateusz Morawiecki nie tak dawno retorycznie prężył w Sejmie muskuły, odpowiadając na pytania opozycji o nowy unijny budżet. W swoim wystąpieniu nie szczędził mocnych słów i śmiałych tez pod adresem Unii Europejskiej.
Jeśli nasi partnerzy nie zrozumieją, że nie zgadzamy się na nierówne traktowanie państw i kij w ręku, który może być wykorzystany przeciw nam, bo komuś nie podoba się nasza władza, to tego weta użyjemy. Już powiedzieliśmy, że się nie zgadzamy
- odgrażał się szef rządu. I podkreślił:
To jest gra o suwerenność, o autonomiczność, o niezawisłość, samostanowienie
W celu umocnienia swojej pozycji negocjacyjnej poleciał nawet do Budapesztu, gdzie wraz ze swoim węgierskim odpowiednikiem Viktorem Orbánem podpisali deklarację o współpracy w negocjacjach budżetowych w Brukselą. Być może wizyta Morawieckiego w stolicy Węgier jest efektem ostrej połajanki ze strony Zbigniewa Ziobry. Lider Solidarnej Polski od wielu tygodni wykorzystuje kwestię negocjacji budżetowych w Unii i planowanego powiązania funduszy europejskich z praworządnością do podkopywania pozycji Morawieckiego w obozie Zjednoczonej Prawicy.
To są negocjacje. W negocjacjach nie można być, za przeproszeniem, miękiszonem. Trzeba być twardym, trzeba potrafić dbać o interesy własnego kraju - Polski. My mówimy o Polsce
- atakował w przeddzień wizyty Morawieckiego na Węgrzech minister sprawiedliwości.
W narracji Ziobry "miękiszonem" jest właśnie Morawiecki, natomiast Solidarna Polska próbuje wykreować się na jedynego obrońcę prawdziwie konserwatywnych i patriotycznych wartości. To walka o podmiotowość w ramach obozu władzy, głosy najtwardszego elektoratu i wpływy w trwającym już wyścigu o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Rzecz w tym, że wszystko to, co kosztem naszej pozycji w Europie dla własnych potrzeb rozgrywają liderzy Zjednoczonej Prawicy, nijak ma się do nastrojów społecznych. Nasza prounijność nie pozostawia cienia wątpliwości. Przynajmniej na razie.
Pokazuje to chociażby Eurobarometr z czerwca 2019 roku. Cykliczne unijne badanie sprawdza m.in. postawy i stosunek obywateli państw członkowskich do Unii Europejskiej. Średnia z odpowiedzi na cztery zadane respondentom pytania może wynieść maksymalnie 100 punktów (najwyższy euroentuzjazm), a minimalnie 0 (najwyższy eurosceptycyzm), przy czym wynik na poziomie 50 punktów oznacza postawę neutralną.
Polska uzyskała w tym badaniu 73 punkty, co dało jej w stawce państw członkowskich ex-aequo czwarte miejsce do spółki z Irlandią. Przed nami znalazły się tylko Litwa (77), Luksemburg (76) i Portugalia (76). Ważniejszy od samego wyniku jest jednak trend, a ten pokazuje rosnący entuzjazm wobec Unii Europejskiej. W porównaniu do listopada 2018 roku w czerwcu ubiegłego roku Polska uzyskała wynik o 5 pkt proc. wyższy.
Aż 89 proc. Polaków w Eurobarometrze z połowy 2019 roku wyraziło zadowolenie z życia we Wspólnocie. Podobnie wysokie wyniki padły w tym roku w badaniach przeprowadzonych przez polskie pracownie. W maju i czerwcu CBOS pytał Polaków o ich stosunek do członkostwa w Unii - 87 proc. badanych określiło się jako zwolennicy obecności Polski we Wspólnocie; 8 proc. jako przeciwnicy; 5 proc. to niezdecydowani. Identyczne wyniki padły w niedawnym sondażu Kantara dla "Faktów" TVN i TVN24, gdy zapytano Polaków, czy Polska powinna pozostać w Unii - 87 proc. stwierdziło, że tak; 8 proc. chciałoby wyjścia z UE; 5 proc. wybrało odpowiedź "Nie wiem/Trudno powiedzieć".
Mimo tego, że politycy obozu władzy oraz część konserwatywnych mediów starają się rozpocząć dyskusję o korzyściach i stratach płynących z członkostwa Polski w Unii - okładka najnowszego wydania tygodnika "Do Rzeczy" nawołuje: "Unii trzeba powiedzieć: dość. Polexit - mamy prawo o tym rozmawiać" - to Polacy mają w tej sprawie jasno sprecyzowane poglądy. Sondaż IBRiS-u dla "Rzeczpospolitej" pokazuje, że gdyby referendum polexitowe odbyło się teraz, 81 proc. społeczeństwa opowiedziałoby się przeciwko opuszczeniu UE. Za wyjściem zagłosowałoby 11 proc. z nas, a 8 proc. nie ma w tej sprawie zdania.
Trudno się dziwić euroentuzjazmowi Polaków. Jeśli spojrzeć na twarde dane i wyłącznie finansowy aspekt naszej obecności we Wspólnocie, korzyści są niezaprzeczalne. Jak wynika z danych Ministerstwa Finansów, od 2004 roku Polska z unijnego budżetu otrzymała "na czysto" niemal 128 mld euro. Po kursie z 26 listopada (4,47) dałoby to łącznie prawie 572 mld zł.
W ostatnich dniach zapytano również Polaków o kwestie związane z budżetem Unii na lata 2021-27 i planowanym połączeniem transferu środków unijnych z praworządnością. W zatytułowany "Czy Polsce grozi polexit?" badaniu IBRiS-u dla "Rzeczpospolitej" tylko 21 proc. z nas uważa, że polskie weto do budżetu UE oraz Instrumentu Odbudowy i Rozwoju może oznaczać wyjście Polski ze Wspólnoty. Ponad dwie trzecie respondentów (67,9 proc.) jest przeciwnego zdania. 41,5 proc. społeczeństwa jest przekonane, że weto naszego rządu oznacza utratę funduszy europejskich, podczas gdy 53,7 proc. Polaków nie wyraża takiej obawy.
Ciekawie prezentują się też dane dotyczące samego powiązania wypłaty unijnych pieniędzy z praworządnością. 58,4 proc. badanych nie zgadza się na to, żeby inne kraje członkowskie oceniały, czy rządy prawa są w naszym kraju przestrzegane (problemu nie ma z tym 37 proc. respondentów). A co, gdyby przestrzegania praworządności pilnował Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE)? Na takie rozwiązanie gotowych byłoby przystać 51,1 proc. z nas; przeciwko jest 44,4 proc.
W badaniu IBRiS-u Polacy zostali też zapytani o to, czy obawiają się wyjścia naszego kraju z Unii. 41,8 proc. społeczeństwa odczuwa strach przed polexitem; nieco ponad połowa pytanych (55 proc.) nie wykazuje takiego niepokoju. Z kolei Kantar zadał Polakom pytanie o to, czy rządy PiS-u mogą doprowadzić do polexitu. Niemal połowa (49 proc.) badanych uważa, że takie ryzyko istnieje, podczas gdy 42 proc. z nas w taki scenariusz nie wierzy.
Rządzącym do myślenia powinny dać jednak nie tylko same wyniki, ale i trend, który można zaobserwować w porównaniu z poprzednim badaniem, w którym Kantar zadał respondentom to pytanie. W styczniu tego roku polexitu pod rządami PiS-u obawiało się 42 proc. Polaków, a 47 proc. nie wierzyło w taki obrót spraw. Teraz zwolenników teorii, że rządy PiS-u wyprowadzą Polskę z Unii jest więcej niż osób, które takiego zagrożenia nie widzą.
Gdy przed kilkoma dniami Gazeta.pl rozmawiała o sytuacji Polski w UE z dr. Maciejem Bukowskim, prezesem think-tanku WiseEuropa, pytanie o polexit również się pojawiło. Nasz rozmówca stwierdził, że obecnie nie jest to realne zagrożenie, ponieważ "polityczny koszt takiego posunięcia byłby dla Zjednoczonej Prawicy zbyt duży do udźwignięcia. Zwłaszcza przy epidemii koronawirusa, wewnętrznych konfliktach i spadającym poparciu społecznym".
Szybko zastrzegł jednak:
Ale różne narody w różnych momentach historii miały swoje szaleństwa. Polska też może w pewnym momencie oszaleć. (…) Tak może zdarzyć się również w Polsce, nie można tego wykluczyć. To kwestia politycznej namiętności, a nie racjonalności