Amerykańskie media niemal zgodnie podają, że demokrata Joe Biden uzyskał wystarczającą do objęcia prezydentury liczbę 270 głosów elektorskich, dzięki czemu uzyskał status prezydenta elekta. Donald Trump w dalszym ciągu nie może jednak uznać swojej porażki, oskarżając drugą stronę o fałszerstwa i oszustwa.
W rozmowie z "Rzeczpospolitą" Lech Wałęsa przyznał, że ucieszył go wybór Joe Bidena na prezydenta USA, mówiąc, że "to, co się działo w USA, denerwowało i przynosiło straty". "Donald Trump jest takim samym populistą jak Duda i PiS. Oni powiedzą wszystko, co ludzie chcą usłyszeć, żeby tylko rządzić. Trumpa i PiS łączył populizm. Teraz nasi rządzący stracili międzynarodowego partnera w uprawianiu populizmu. Kolej na nich" - wyznał były prezydent.
W dalszej części wywiadu Lech Wałęsa uznał, że doszło do sporych zmian. "Jest moment w dziejach, że populiści zyskują poparcie, ale to się wyczerpuje, przychodzi życie i muszą przegrać. To początek końca rządów populizmu" - powiedział.
Były prezydent Polski oznajmił również, że "chętnie spotkałby się z Bidenem, bo ma mu wiele do powiedzenia". "Przewodzenie USA jest potrzebne światu, ale w innym stylu. Potrzebne są nowe koncepcje organizowania się pod nowe rozwiązania. Naród amerykański wiele razy w naszej historii bardzo nam pomagał. Politycy natomiast tylko i wyłącznie pomagali, jeżeli pokrywało się to z ich interesami politycznymi" - dodał.
Wałęsa odniósł się również do wyboru Kamali Harris na stanowisko wiceprezydentki USA i tego, czy taka decyzja jest oznaką nadejścia czasu kobiet w wielkiej polityce. "Jestem staroświecki, więc kobietę umiejscawiam w innym miejscu. Ale ja już nie jestem reformowalny" - powiedział.