Sto - tyle blokad na drogach w całym kraju mieli postawić 7 października rozwścieczeni na partię rządzącą rolnicy pod przewodnictwem AGROunii i OPZZ. Rozlewana gnojowica, niewybredne transparenty pod adresem Zjednoczonej Prawicy oraz żądanie wycofania się z zakazującej hodowli zwierząt na futra i uboju rytualnego ustawy znanej szerzej jako "Piątka dla zwierząt". Słowem: pokaz siły. Dla Zjednoczonej Prawicy jest to znak, że przeforsowanie proekologicznej ustawy w obecnym kształcie będzie trudne. A może przy tym okazać się również kosztowne polityczne.
Dokument jest oczkiem w głowie Jarosława Kaczyńskiego. Do tego stopnia, że prezes Prawa i Sprawiedliwości zdecydował się przeforsować "swoją" ustawę nawet wobec sprzeciwu części posłów i posłanek Zjednoczonej Prawicy. W kluczowym głosowaniu - prezes PiS-u zarządził w nim dyscyplinę partyjną i zagroził surowymi konsekwencjami za jej złamanie - aż piętnaścioro posłów i posłanek PiS-u wypowiedziało Kaczyńskiemu posłuszeństwo. Już po kilkunastu godzinach wszyscy byli zawieszeni w prawach członków partii. Wśród ukaranych znaleźli się tak prominentni politycy PiS-u jak byli ministrowie Henryk Kowalczyk i Jan Krzysztof Ardanowski.
"Piątka" była też jednym z elementów trwającego w ostatnim czasie konfliktu w obozie rządzącym, bowiem przeciwko ustawie opowiedziała się Solidarna Polska, z kolei zdecydowana większość Porozumienia w głosowaniu nad dokumentem wstrzymała się od głosu. Po długich negocjacjach w sprawie rekonstrukcji rządu i nowej umowy koalicyjnej wydaje się, że trzy formacje wchodzące w skład Zjednoczonej Prawicy znalazły płaszczyznę porozumienia, ale sprawdzianem tego będzie głosowanie nad "Piątką", gdy ta wróci do Sejmu z Senatu.
Prezes Kaczyński nie pozostawia złudzeń co do "Piątki". Musi zostać uchwalona. Lider Zjednoczonej Prawicy próbował przeforsować dokument już w poprzedniej kadencji, ale coś zawsze stawało mu na drodze - lobby hodowców futer, środowisko Radia Maryja, sprzeciw w partyjnych szeregach czy konieczność myślenia o kolejnych kampaniach wyborczych (oznacza to niemożność skłócenia się ze swoim twardym elektoratem). Teraz prezes PiS-u ma trzy lata do kolejnych wyborów i wie, że jeśli "Piątka" nie wejdzie w życie teraz, to nie wejdzie już nigdy.
Liczymy na poparcie ponadpartyjne. To nie jest kwestia polityczna, to jest kwestia związana z tym wszystkim, co określa się jako humanitaryzm i z tym wszystkim, co odnosi się do ludzkiej dobroci, ludzkiej uczciwości, do tego żeby po prostu człowiek był dobry. To jest ustawa, którą poprą w Polsce wszyscy dobrzy ludzie
- apelował na jednej z konferencji prasowych prezes PiS-u. Nie wszyscy na prawicy podzielają jednak jego entuzjazm do ochrony zwierząt.
Liderem wewnątrzpartyjnego buntu jest były już minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski, który od kilku tygodni kursuje po studiach radiowych i telewizyjnych, odsądzając "Piątkę" od czci i wiary, a kierownictwo PiS-u oskarżając o zamach na interesy polskiej wsi. Tej samej - dodajmy - która jest politycznym i wyborczym bastionem największej formacji w Zjednoczonej Prawicy. Dlatego też działacze PiS-u w "terenie" nie rozumieją i nie pochwalają wolty Nowogrodzkiej ws. ochrony praw zwierząt. Im gorętsza będzie atmosfera wśród rolników, tym struktury PiS-u będą mocniej naciskać na "górę", żeby ta wreszcie opanowała sytuację. Ardanowski i inni buntownicy są tego świadomi, więc w tym konflikcie stają po stronie "terenu" i polskiej wsi.
Ona doprowadziła do utraty zaufania rolników, którzy poparli Prawo i Sprawiedliwość w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Zwycięstwo, które dało władzę, to zwycięstwo dzięki głosom wsi. I teraz ta wieś została w tak dotkliwy sposób upokorzona i zaatakowana
- zaznaczył. I dodał, że "rolnicy ostatniego zdania nie powiedzieli i ich gniew państwo może mocno odczuć".
Sam Ardanowski przyznaje, że jest świadomy konsekwencji, które czekają go za krytykę "Piątki" i ewentualne kolejne głosowanie przeciwko tej ustawie. Zaznacza jednak, że z PiS-u odchodzić nie chce. Chyba że zostanie wyrzucony, wtedy nie będzie mieć wyboru. W podobnym położeniu znajduje się jeszcze kilkanaścioro zawieszonych parlamentarzystów.
Dla Nowogrodzkiej jest to sytuacja z gatunku lose-lose. Jeśli zawieszeni politycy ponownie zagłosują wbrew partii i nie zostaną z niej usunięci, autorytet prezesa i porządek w samym PiS-ie zostaną zagrożone. Jeśli natomiast wyrzuceni z PiS-u zostaną, Zjednoczona Prawica straci większość w Sejmie, co jest scenariuszem jeszcze gorszym. Z kolei statusu zawieszonych nie można utrzymywać w nieskończoność. Zwłaszcza mając świadomość, że zawieszeni głosują wedle własnego uznania, a nie woli lidera, której to sytuacji w PiS-ie dotychczas nie było.
W Kancelarii Premiera nastroje są jednak dalekie od grobowych. Przed kilkoma dniami nasi rozmówcy uspokajali i mówili, że rząd przeprowadził stosowne badania elektoratu wiejskiego i potencjalnych skutków "Piątki" dla Zjednoczonej Prawicy.
Przez jakiś czas będzie trochę krzyku i zamieszania, ale koniec końców nie stracimy niczego na wsi. Dla PiS-u nie ma tam po prostu alternatywy
- przekonywał nas jeden z bliskich współpracowników premiera Mateusza Morawieckiego.
Otoczenie szefa rządu jest też przekonane, że dla Zjednoczonej Prawicy, która w ostatnich pięciu latach absolutnie zdominowała polską prowincję pod kątem politycznym i wyborczym, na wsi nie ma żadnej alternatywy. PSL jest w ich opinii rozbite po fatalnych wyborach prezydenckich, w których Władysław Kosiniak-Kamysz uzyskał ledwie 2,36 proc. Co więcej, partyjne "doły" naciskają na kierownictwo ludowców ws. potencjalnej koalicji ze Zjednoczoną Prawicą (taki wariant na finiszu kampanii prezydenckiej proponował PSL i Konfederacji prezydent Andrzej Duda, mówiąc o "Koalicji Polskich Spraw"), a i pozycja samego Kosiniaka-Kamysza po wyborczym fiasku nie jest już tak silna jak na początku roku, co zdaniem polityków PiS-u może znaleźć swoje odbicie w zmianie przywództwa u ludowców.
Politycy z KPRM przekonują również, że w Polsce jest około 1,2 mln gospodarstw rolnych, z czego tylko 100 tys. to duzi przedsiębiorcy rolni. Cała reszta to tzw. mali rolnicy, którzy w znacznej mierze z rolnictwa się nie utrzymują, a jedynie mieszkają i żyją na prowincji. To właśnie oni są fundamentem elektoratu PiS-u na wsi. Partię Kaczyńskiego popierają natomiast nie z powodu jej zbawiennego dla polskiego rolnictwa programu, a hojnej polityki socjalnej, konserwatyzmu obyczajowego i prowadzenia polityki tożsamościowej. Nasi rozmówcy z KPRM przekonują natomiast, że żadnemu "małemu" rolnikowi w wyniku "Piątki" krzywda się nie stanie. Tajemnicą poliszynela jest natomiast, że przedsiębiorcy rolni to w znacznej mierze elektorat PSL.
Ludowcy wcale jednak nie zamierzają składać broni ws. "Piątki" i rolniczych protestów. Wręcz przeciwnie.
"Piątka Kaczyńskiego" to ustawa antypolska! Cała Polska musi usłyszeć, że PiS wprowadza embargo na polską żywność, na polską wieś, znacznie gorsze od embarga rosyjskiego. To uderza w 350 tys. polskich gospodarstw. Straty idą w miliony
- grzmiał prezes ludowców podczas niedawnego protestu rolników pod Pałacem Prezydenckim.
Ludowcy ruszyli w "teren" rozmawiać z rolnikami i wysłuchiwać ich żali wobec PiS-u. Jak mówili nam politycy PSL, z tych rozmów pobrzmiewa, z jednej strony, zmiana w nastawieniu prowincji do partii rządzącej, ale z drugiej - zmiana w podejściu do ludowców.
Zauważyliśmy, że pierwszy raz od pięciu lat mamy na wsi wiatr w żagle
- tłumaczył przed paroma dniami w rozmowie z Gazeta.pl poseł i wiceprezes PSL Dariusz Klimczak. Jak mówił, do wielkiego przewrotu na polskiej prowincji jeszcze daleko, ale "ewidentnie na polskiej wsi coś pękło".
Ci ludzie są zdziwieni, że partia, na którą od lat oddawali swoje głosy, nagle bezceremonialnie ich oszukała
- wyjaśnił.
Także badacze wsi podkreślają, że obecna sytuacja stwarza potencjał dla ludowców do odzyskania przynajmniej części poparcia, które stracili na rzecz PiS-u w minionych pięciu latach. PSL może odzyskać opinię partii konserwatywnej i adwokata interesów polskiej wsi. Prof. Piotr Nowak, kierownik Zakładu Socjologii Struktur Społecznych Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, przewidywał w rozmowie z nami, że polska wieś może się poczuć oszukana i zdradzona przez rządzących. Zwłaszcza zważywszy na jej historyczne doświadczenia i tożsamość zbiorową.
Ta postawa ma długa historię sięgającą co najmniej czasów II RP. Wzmocniło się to później w okresie PRL i szczególnie po 1989 roku. W ostatnich latach wieś uwierzyła bardziej PiS-owi, więc teraz może odnieść wrażenie, że wracają dawne demony, a władze pozbawiają wieś głosu i reprezentantów
- ocenił nasz rozmówca.
Założenie PiS-u, że "Piątka" uderzy tylko w przedsiębiorców rolnych, więc PSL nie odbije się na prowincji, jest ryzykowne. Z dwóch powodów. Po pierwsze, ci przedsiębiorcy często zatrudniają w swoich fermach i zakładach sporą część lokalnej społeczności. Ich upadek to upadek pracowników. A kogo obwinią ci pracownicy? Przecież nie przedsiębiorców. Dojdzie do reakcji łańcuchowej, w której "wielkim przedsiębiorcom" łatwiej będzie wzniecić rewolucyjne, antyrządowe nastroje także wśród "małych rolników". Drugim argumentem jest kwestia tożsamościowa związana ze zmianą na stanowisku ministra rolnictwa. Cenionego przez rolników i uważanego za "swojego człowieka" Jana Krzysztofa Ardanowskiego zastąpił niemający wiele z rolnictwem wspólnego technokrata i ekspert od środków europejskich Grzegorz Puda. O możliwych konsekwencjach tej zmiany mówił w rozmowie z Gazeta.pl prof. Nowak:
W rodzinach rolniczych może to wywołać poczucie, że PiS przestało się liczyć z interesami rolników. W regionach zdominowanych przez rodziny robotniczo-rolnicze ta zmiana będzie odebrana jako instrumentalne traktowanie rolnictwa
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Konfederacja, która również robi, co w jej mocy, żeby wykorzystać "Piątkę" do uderzenia w Zjednoczoną Prawicę. Stawia się w roli adwokata wielkich przedsiębiorców rolnych i - czego nikt się chyba nie spodziewał - polskiego rolnictwa. A że jako partia debiutująca w Sejmie nie jest obarczona bagażem wpadek z przeszłości i prezentuje wybitnie wolnorynkową linię, więc dla przeciwników Kaczyńskiego wydaje się wiarygodnym partnerem. Albo nawet reprezentantem w Sejmie.
I właśnie to spędza sen z powiem politykom w klubie parlamentarnym PiS-u.
U większości posłów i senatorów jest obawa, że może dojść do odpływu wyborców właśnie do Konfederacji i że będzie to odpływ stały. Większość klubu parlamentarnego uważa, że będzie problem i to poważny
- tak o nastrojach wewnątrz największego klubu w parlamencie mówił nam jeden z polityków PiS-u.
A przecież na tym komplikacje wcale się nie kończą. Przeciwko ustawie lobbują jej przeciwnicy wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, a także część opozycji oraz wiele organizacji rolniczych. Ma to skłonić Senat do zmian w ustawie. Jeśli poprawki senacki zostaną odrzucone przez Sejm, presja zostanie przekierowana na prezydenta, od którego przeciwnicy "Piątki" będą oczekiwać weta.
Chociaż Andrzej Duda ma zastrzeżenia do ustawy, to nie kwapi się do wetowania. Nawet przy buncie w Zjednoczonej Prawicy wsparcie Koalicji Obywatelskiej i Lewicy gwarantuje rządzącym odrzucenie prezydenckiego weta. Tego właśnie obawia się Pałac Prezydencki - rozpętania z Nowogrodzką wojny, która z góry skazana jest na porażkę. Brak reakcji podkopie jednak pozycję i notowania głowy państwa w elektoracie. O salomonowe rozwiązanie jest więc trudno.
Jedno jest pewne. Ustawa, nad którą parasol ochronny roztoczył sam prezes Kaczyński jeszcze nie przestała być problemem dla większości rządzącej. Prawdziwe problemy być dopiero się zaczną.