Zobacz nagranie. Nowy skład rządu zaakceptowany. Premier podał nazwiska ministrów:
Morawiecki? Parlamentarzysta PiS zagadnięty sięga po… przypowieść z Biblii odczytywaną niedawno w kościołach.
"Morawiecki się rozpycha"
W niej to właściciel winnicy wyszedł rano zatrudnić ludzi. Znalazł ich, obiecał dniówkę i wysłał w pole. Ale zrobił tak też pod koniec dnia - i im obiecał taką samą dniówkę, choć w polu mieli być bardzo krótko. Na wieczór wszystkim wypłacił tyle samo. Na to jeden pracujący od rana uniósł się, że przecież cały dzień pracowali, a i tak dostali tyle, co ci, którzy raptem chwilę.
- Chcę temu ostatniemu pracownikowi dać tyle samo, co tobie. Czy nie mam prawa wydawać swoich pieniędzy tak, jak chcę? Nie podoba ci się, że jestem dobry? - tak w Biblii odpowiada właściciel winnicy.
Nasz rozmówca z PiS: - Morawiecki jest jak pracownik winnicy, który przyszedł, gdy inni już wszystko zrobili, a i tak dostał nawet nie tyle samo, ale najwięcej.
Inny polityk PiS: - Prezes wyraźnie chce zrobić z niego wiceprezesa PiS. Pozycja premiera już teraz jest bardzo silna.
Kolejny: - Zawsze jak ktoś przychodzi z zewnątrz i się rozpycha, to część ludzi nie będzie zadowolona. A Morawiecki się rozpycha.
Winniczna tradycja
Mówienie o PiS jako o winnicy ma tradycje. Przykład. Joachim Brudziński (2017 r.): - Jak na cichego i pokornego pracownika partyjnej winnicy przy Nowogrodzkiej przystało, zawsze podporządkowuję się decyzjom kierownictwa partii, pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Akurat Brudziński jest pracownikiem winnicy od poranka, a nie od godz. 17. W pierwszej "winnicy" Kaczyńskiego zasuwał od roku 1991. Brudziński i Morawiecki byli do niedawna tandemem, ale - z racji, że oboje mają ambicje przywódcze - ich drogi się rozchodzą, a Morawiecki wysforował się na faworyta.
Polityk PiS ceniący premiera: - Teraz to już jest Bruksiński. W kampaniach Morawiecki jeździł i walczył, a Bruksiński nie, bo wyjechał sobie do Parlamentu Europejskiego.
Odłóżmy na bok jednak te złośliwości. Brudziński jest jednym z "zakonników PC" - najwierniejszych druhów Kaczyńskiego. Ludzie, którzy już w latach 90. byli przy swoim prezesie, a więc pracownikiem winnicy od świtu.
"Doły" klaszczą
Mówi poseł PiS: - Paradoksalnie partyjne "doły" bardziej są za Morawieckim niż otoczenie prezesa. To dlatego, że szeregowi członkowie partii w naturalny sposób kibicują liderom, a więc premier automatycznie też zdobywa ich poklask. - Pelikany? - Trochę tak - śmieje się, odpowiadając.
Jak podkreśla, dla partyjnych "dołów" - szeregowych członków terenowych kół partii - Kaczyński, Duda, Szydło czy Morawiecki to "postacie z telewizji, którym mogą klaskać". - "Doły" premiera akceptują, bo prezes kazał. Skoro wygrywamy wybory, to znaczy, że premier się sprawdza, a decyzja prezesa była genialna - podkreśla.
Inny rozmówca z PiS: - Na spotkania z Morawieckim w kampanii przychodziło dużo ludzi. To działacze partii ściągali ludzi na wiece. Jak się partyjny aktyw stara, to są ludzie. Dla Morawieckiego się starali i zawsze była duża publika.
Morawiecki? - Łżeprawica - wypala jednak kolejny z polityków PiS, osoba zasiadająca w parlamencie. I dodaje: - Ludzie płakali po Beacie Szydło. Nie było braw dla Morawieckiego, gdy ją zastępował, i do tego momentu nie ma wielkich braw. Minęły już trzy lata, a on nie kupił sobie ludzi.
Z akceptacją wizji Morawieckiego jako kolejnego lidera prawdziwy problem mają wiarusi Kaczyńskiego, kroczący z nim od lat 90., czyli tacy politycy jak Marek Suski, Marek Kuchciński, Mariusz Kamiński czy Mariusz Błaszczak. Znaczenie "zakonu" topnieje jednak, bo do niedawna "zakonnicy" zajmujący stanowiska - Krzysztof Tchórzewski, Jarosław Zieliński, Krzysztof Jurgiel - są dziś na marginesie. Największą przeciwniczką premiera jest tradycyjnie Beata Szydło. - Szydło ma uraz do Morawieckiego, bo ją podgryzał, a potem zabrał stanowisko premiera, które według niej po prostu jej się należało - mówi polityk PiS.
Powody frustracji w PiS
Wspomniany Joachim Brudziński zna partię, jak nikt inny. Jest w stanie doskonale odmalować frustrację wielu polityków PiS, którzy obserwują zawrotne kariery w obozie władzy. Ale po kolei.
Prezes PiS lubi przytaczać żart: "Co by wyszło, gdyby ktoś mający brzydkie intencje naciął brzytwą rękę pana premiera Mateusza Morawieckiego? Przewody!". Wedle Kaczyńskiego ten dowcip krąży między członkami PiS. Znaczy on jednak więcej, niż mogłoby się wydawać. Im Morawiecki jest bliżej, by stać się następcą prezesa PiS, tym dla współpracowników Kaczyńskiego z "zakonu" staje się jeszcze bardziej ponury.
Dlaczego? Tu - już bez żartów - inny cytat Brudzińskiego. Absolutnie na serio mówił (z pretensją do Solidarnej Polski, ale jego słowa oddają stan ducha w PiS): - Jest niezwykle frustrujące dla doświadczonych polityków PiS, którzy przelewali przysłowiową krew i pot drapiąc ziemię w swoich okręgach wyborczych, ciężko pracując, aby był ten sukces w roku 2015, powtórzony później w 2019. Kiedy obserwują niemożliwe wręcz awanse i kariery młodych polityków, którzy po raz pierwszy zasiadają w parlamencie, a później jeszcze słuchają tych polityków, którzy buńczucznie nadymają się jak w filmach przyrodniczych.
Czy Morawiecki pasuje do opisu?
Brudziński opisał powód frustracji PiS-owców. Czy Morawiecki mieści się w tym opisie?
Czy Morawiecki "przelewał krew" w 2015 r.? Nie. Nie był wtedy członkiem PiS, a wstąpił w szeregi dopiero w 2016 r., gdy PiS było już partią władzy. Wcześniej doradzał Donaldowi Tuskowi - robił to po katastrofie smoleńskiej, co zakrawa w oczach twardych PiS-owców na spółkowanie z diabłem.
Czy Morawiecki "drapał ziemię w swoim okręgu wyborczym" w 2015 r.? Nie. Nie kandydował wtedy, a do rządu PiS przyszedł zostając z miejsca wicepremierem.
Czy Morawiecki zaliczył "niemożliwy wręcz awans" dzięki PiS? Tak. Jego kariera polityczna jest najbardziej spektakularnym awansem w historii III RP - zaczął od fotela wicepremiera, a szefem rządu został po dwóch latach.
Czy Morawiecki zasiada w Sejmie "po raz pierwszy"? Tak. Do Sejmu wszedł w 2019 r., więc jest debiutantem. Zweryfikował się w czasie wyborów, ale jako "odkurzacz" na głosy, które i tak by padły na PiS, a nie "lokomotywa", która ciągnęłaby całą listę wyraźnie poprawiając jej łączny wynik. Niemniej, w późniejszych kampaniach wyborczych Morawiecki tyrał jak wół, odbywają dziennie po kilka spotkań w terenie, za co prezes PiS bardzo go ceni.
Czy Morawiecki "buńczucznie nadyma się jak w filmach przyrodniczych"? Tak. Chcąc się uwiarygodnić w oczach członków i wyborców PiS popada w - kontrolowaną - przesadę.
"Gruba kreska" wobec premiera
Słowem: Morawiecki spełnia kryteria, by być w szeregach PiS nielubianym i budzić "niezwykłą frustrację" działaczy partii, bo jest on największym politycznym beneficjentem triumfów PiS, choć w jego żyłach nie płynie PiS-owska krew.
Jarosław Kaczyński jednak de facto zastosował wobec Morawieckiego "grubą kreskę", oddzielając to, co było przed 2015 r., od tego, co po nim.
Rozmówca z PiS: - Jarosław mieszka w klocku na Żoliborzu i nic więcej mu nie potrzeba. Żyje skromnie i taką postawę w polityce preferuje. Nawet lepiej się było nie ubierać za dobrze, żeby się tym nie rzucać w oczy prezesowi. Na takim tle Morawiecki, który niedawno wszedł do PiS, kłuje ludzi w oczy. Bo nie dość, że przyszedł na gotowe, to jeszcze jest bardzo bogaty i w nienagannie skrojonych garniturach.
Mimo szemrania w partii. Mimo ogromnego majątku, który zresztą nie jest do końca znany z uwagi na rozdzielność majątkową premiera z żoną. Mimo historii o współpracy z Donaldem Tuskiem i faktu nagrania przez kelnerów. Mimo to wszystko Mateusz Morawiecki jest wciąż na ścieżce do fotela wiceprezesa partii, a w dalszej kolejności do namaszczenia na następcę Kaczyńskiego.
Dlaczego? Nie ma drugiego polityka w PiS, który mógłby konkurować horyzontami z Morawieckim. Premier jest bardzo pożyteczny dla swojej partii, bo przyczynia się do kolejnych zwycięstw wyborczych - w tym i Andrzeja Dudy - a jest jednocześnie karnym realizatorem woli prezesa.
Polityk PiS dodaje: - Prezes naprawdę bardzo lubi i ceni Morawieckiego.
Morawiecki jest chorobliwie pracowity, co imponuje Kaczyńskiemu. Ma opinię pracoholika dbającego o to, aby ludzie byli pewni jego pracoholizmu. Jego współpracownicy opowiadają historie, że lubił wysyłać SMSy albo e-maile w nocy i w święta, bo wskazują one, że non stop trzyma rękę na pulsie.
Sukcesja możliwa w 2023 r.
Możliwy termin sukcesji w partii sugerował już rok temu sam prezes PiS. W zeszłym roku w kampanii do Sejmu rzucił: - Za cztery lata ktoś inny będzie stał na moim miejscu, bo ja już swoje lata mam, i będzie mógł powiedzieć - kolejny raz dotrzymaliśmy słowa.
Kto w sposób naturalny powinien mówić "dotrzymaliśmy słowa"? Premier. I - zgodnie z kalendarzem wyborczym - powinien to być 2023 r.
Premier bez wojska
Póki co Morawiecki jest wciąż rosnącym politykiem, ale bez armii. A nawet bez oddziału w PiS. Może jednie marzyć o tak licznej i karnej grupie posłów, jaką dysponuje Zbigniew Ziobro (w sumie to 19 szabel).
Morawiecki chciał wciągnąć do Sejmu swoich ludzi, zapewniając im miejsca na listach PiS, ale do Sejmu udało się wejść pojedynczym osobom. Na ludzi premiera mówi się w PiS "harcerze" albo osoby ze "stajni Morawieckiego". Część posłów Porozumienia chciała dla niego przyciągnąć Jadwiga Emilewicz (odchodząca właśnie z rządu), ale ten plan zupełnie nie wypalił. Premier starał się przyciągać posłów-narodowców. Na Morawieckiego orientuje się grupa młodych, ale znaczących już polityków PiS jak Michał Dworczyk czy Łukasz Schereiber, którym bliższy jest technokratyzm premiera, a nie styl PiS-owców starej daty. Premier może być w Sejmie pewien takich posłów jak: Piotr Müller (rzecznik rządu), Anna Gembicka (wiceminister Funduszy i Polityki Regionalnej) czy Adam Andruszkiewicz (wiceminister cyfryzacji).
W sumie raptem kilkadziesiąt osób może się w rzeczywistości orientować na Morawieckiego. Onet pisał, że około 40 - to i tak dość optymistyczne szacunki.
Z kolei byłym posłom, którzy byli "w stajni Morawieckiego", premier nie daje odejść w niebyt - Małgorzatę Zwiercan (wieloletnią polityczną towarzyszkę Kornela Morawieckiego, ojca premiera) zatrudniono w kancelarii premiera, a Sylwester Chruszcz ("wyjęty" z Kukiz'15), choć stracił mandat poselski, to szybko się odnalazł w fotelu dyrektora Oddziału Zespołu Elektrowni Dolna Odra. Premier więc odpłaca się swoim za lojalność.
Telenowela z wiceprezesem
Po listopadowym kongresie PiS Mateusz Morawiecki może zostać wiceprezesem partii. W ten sposób zakończyłaby się telenowela.
Fragment tekstu wPolityce.pl z... 2016 r., gdy też odbywał się kongres wyborczy PiS: "Wicepremierzy Piotr Gliński i Mateusz Morawiecki dołączą prawdopodobnie do grona wiceprezesów PiS". Nie dołączyli do tej pory.
Procedura wyboru wiceprezesów nie jest taka prosta, a głosowanie nad nimi jest tajne.
W czasie kongresu wyborczego delegaci wybierają prezesa partii - Jarosława Kaczyńskiego. Kongres wybiera też Radę Polityczną. Kandydatów na wiceprezesów zgłasza prezes. Nad nimi, już po kongresie (przez epidemię, która może być świetnym pretekstem odsunięcia nieco decyzji, to mogą być nawet i miesiące) odbywa się głosowanie w Radzie Politycznej. A Rada ta to szerokie gremium liczące 400-500 osób. Obok posłów, senatorów i szefów okręgów PiS zasiadających w niej z automatu, są też ludzie wskazani przez prezesa (do 10 proc. całego składu) i wybrani przez Kongres PiS (do 120 osób). Polityk PiS: - Tych 120 osób jest uzgodnionych z prezesem, czyli w praktyce to ludzie prezesa.
Kogo by Kaczyński jednak nie zaproponował na swoich zastępców, to i tak zostaną oni wybrani. Pytanie jest tylko o skalę poparcia dla poszczególnych wiceprezesów. - Ok. 80 proc. członków Rady Politycznej głosuje jak w PRL, czyli bez skreśleń - śmieje się nasz rozmówca z PiS, od lat uczestniczący w kongresach.
I dodaje: - Jak prezes powie, żeby głosować na Morawieckiego, to nawet niechętni premierowi ludzie powiedzą, że oczywiście są za Morawieckim. Ale w głosowaniu mogą go jednak skreślić. Tajne głosowanie jest po to, aby mogli wyładować negatywne emocje, a finalnie i tak będzie tak, jak chce prezes.
Realny jest jednak taki scenariusz, że oto z wszystkich kandydatów zaproponowanych przez prezesa PiS na swoich zastępców, najwięcej głosów zdobywają - kochana przez "doły" - Beata Szydło albo - uznawany za szeryfa - Mariusz Kamiński, a Morawiecki tych głosów uzyskuje najmniej w całej stawce. Czyli: faworyt prezesa ma najmniejsze poparcie w partii.
Polityk PiS: - Nawet gdyby, to takie rzeczy pamięta się krótko. Ludzie w PiS potem i tak się podporządkują prezesowi. Nawet jeśli nie będą się cieszyć.