MICHAŁ BONI: Ważniejsze jest pytanie, czy ten ruch jest potrzebny dzisiaj Polsce.
Myślę, że tak. Chociaż uważam, że lepszy byłby nie ruch, a sieć osób, grup społecznych, organizacji obywatelskich czy nawet think-tanków. Bo to nie jest tak, że mamy dzisiaj pustynię i musi przyjść Trzaskowski, zrobić z tym porządek i zbudować wszystko od zera. Jest bardzo dużo różnych inicjatyw, które w ciągu ostatnich lat zbudowały swój dorobek. Usieciowienie ich, szukanie wspólnego mianownika, budowanie aktywności obywatelskiej przez nie, dzięki nim i razem z nimi - to jest dzisiaj wyzwanie.
Po pierwsze, partie polityczne budzą w Polakach negatywne emocje. Po drugie, partie polityczne zawsze będą miały ograniczony sposób działania, bo często grzęzną w ideologiach, które nie pozwalają im rozumieć świata.
To prawda. Z drugiej strony, wyborów nie wygra się, jeśli wcześniej nie uda się stworzyć społecznego potencjału i szans na wyborcze zwycięstwo.
Czegoś znacznie szerszego niż partia i jej program wyborczy. Chodzi o to, żeby zakorzenił się w ludziach - różnych grupach wiekowych, społecznych i zawodowych - pewien rodzaj myślenia, określona wizja kraju i społeczeństwa, związek emocjonalny z ofertą programową, która to zapewnia. Żeby była jasność, to dotyczy nie tylko Warszawy i dużych miast, ale także - albo nawet przede wszystkim - małych miasteczek i wsi. Żeby wygrać wybory, trzeba rozbudzić potencjał obywatelski na poziomie lokalnym, czyli towarzyszyć ludziom w zmianach ich świadomości i odkrywaniu własnej tożsamości.
Zgoda, tylko tej pracy nie wykona partia polityczna. Tym bardziej, że - nie oszukujmy się - do tej pory Platforma nie wykazywała ku temu specjalnych chęci.
W 2019 roku przed wyborami do parlamentu była moda na bycie blisko ludzi i Platforma obiecywała, że będzie blisko ludzi. W weekend internet zalewała fala zdjęć polityków Koalicji Obywatelskiej wędrujących po targach, bazarkach w całej Polsce. Tylko nic z tego nie wynikało.
To, że jest się blisko ludzi na bazarku nie buduje żadnej relacji poza fałszywym wyobrażeniem polityka, że wspólne selfie stanowi jakiś kapitał polityczny albo społeczny. Żeby taki kapitał powstał, konieczna jest odpowiedź na realne potrzeby lokalne. I potrzebna jest ich mapa. Dzięki niej i politycy, i eksperci pracujący nad programami, i organizacje obywatelskie wiedzą, jak te wszystkie ważne dla ludzi na co dzień kwestie wyglądają w ich gminie, powiecie, regionie. Niestety marnym substytutem tego jest akcja zbierania informacji o tym, gdzie nie ma dostępu do szczepionki na grypę. Bo to takie doraźne.
Kluby Obywatelskie były niezłym pomysłem. Dzięki nim na spotkania, które organizowano w terenie, na przestrzeni mniej więcej roku, zaczęło przychodzić nie kilka osób, ale kilkadziesiąt. I to w tych samych miejscach.
Nie, to nie byli tylko działacze. To też jest głupie, że dzisiaj się to zaprzepaszcza wygadując takie rzeczy. Słabość Platformy polega na tym, że wymyśliła bardzo dobry ruch (Kluby Obywatelskie) i stworzyła cały mechanizm spotkań, ale potencjału, który był w Klubach Obywatelskich do końca nie wykorzystała.
Bo na te spotkania nie jeździli ludzie, którzy umieliby inicjować różnego rodzaju pomysły, a potem zostać w "terenie" i nad realizacją tych pomysłów pracować.
To nie jest pytanie do mnie. Ja od samego początku po porażce w 2015 roku uważałem, że Platforma musi się radykalnie zmienić - zmienić swoje myślenie i zrozumieć, jakie błędy popełniła. Bardzo wiele osób mnie wtedy za to atakowało.
To jest śmieszne. To znaczy, że Tusk kompletnie nic nie zrozumiał z procesu społecznego, który dokonał się w Polsce w ostatnich latach. Nie chcę wchodzić w polemiki z Tuskiem, bo to nie ma najmniejszego sensu, a jego zasługi są ogromne. On jest dzisiaj zupełnie gdzie indziej. Oczywiście nadal jest ważnym uczestnikiem polskiej debaty publicznej, ale przekonanie, że nie można niczego krytycznego powiedzieć o Platformie jest zwyczajnie niemądre.
Proces społeczny w Polsce nie dokonał się i nie poszedł w taką, a nie inną stronę tylko i wyłącznie dlatego, że ludzie obrazili się na Platformę, kiedy jej szefem przestał być Donald Tusk, a została Ewa Kopacz i przegraliśmy podwójne wybory w 2015 roku. Pewne rzeczy narastały od lat.
Chociażby nieumiejętność komunikacji z wyborcami ze świata prowincji czy niedostrzeżenie tego, że PiS instaluje w Polsce rzeczywistość opartą na silnej polaryzacji. A przecież to drugie było widać od 2010 roku, kiedy PiS zaczęło budować mitologię czy wręcz religię smoleńską. Platforma nie potrafiła też zbudować swojej tożsamości i tożsamości swoich wyborców. Liberalno-przedsiębiorczy model z początku PO już nie wystarczał. Budowanie tożsamości nie tylko ugrupowania politycznego, ale szerszych grup społecznych, nie może opierać się na radości z oddania do użytku kawałka autostrady czy nieustannym mówieniu o przedsiębiorczości, jakby ona nie była ważna. PiS tę tożsamość stworzyło, chociaż użyło do tego również populizmu i wielu kłamstw.
Nie czuję się za to odpowiedzialny, bo dawałem swoje sygnały w wywiadach, artykułach, analizach czy opracowaniach. Efekt był taki, że moja analiza "Polska 2030" została zmarnowana, bo Tusk powiedział, że jak ktoś ma wizje, to powinien iść do lekarza. Tymczasem w latach 90. Helmut Kohl przyznał, że jak ktoś ma wizję w polityce, to znaczy, że jest prawdziwym realistą.
Nie chcę mówi, że "Polska 2030" była antidotum na wszystkie ówczesne i obecne problemy Platformy, ale dawała szansę, żeby w końcu szerzej i ambitniej zacząć myśleć o Polsce, o przyszłości i o wyzwaniach, które przed nami stoją. Istotą tego dokumentu było to, że twardo mówiliśmy o sprawach gospodarczych, ale zarazem podnosiliśmy arcyważne kwestie kapitału i zaufania społecznego. A nie ma szans na wzrost kapitału społecznego bez warunków dla ludzi do zakorzeniania się - w tradycji lokalnej i narodowej, w mitologii otaczającego świata, w aspiracjach na przyszłość. Traktowaliśmy społeczeństwo, jakby stało w miejscu.
Platforma przez ostatnie pięć lat przeszła długą drogę. Uniknęła rozpadu i tu trzeba oddać szacunek Grzesiowi Schetynie, który twardą ręką wziął partię za twarz w czasie kryzysu. Wymógł na partii, żeby znów nauczyła się być bardziej aktywna - obywatelsko i poselsko, zwłaszcza w "terenie", w okręgach wyborczych. Po 2015 roku Platforma musiała się tego na nowo nauczyć, bo w czasach swoich rządów zupełnie o tym zapomniała.
Dlatego, że nie zrobiła żadnego kolejnego kroku. Nie chodzi tylko o program. Nie było w Platformie chęci budowania czegoś oddolnie, żadnej otwartości na realną współpracę z tymi, którzy tworzyli nową energię społeczeństwa obywatelskiego. A było już wówczas kilka ruchów obywatelskich, społecznych, z którymi można było coś stworzyć. Platforma podłączała się pod akcje społeczne i obywatelskie, gdy widziała w tym zysk. Jak latem 2017 roku w przypadku protestów w obronie sądów. To nie było uczciwe ani szczere, nie mogło przynieść wymiernych pozytywnych efektów.
Nie wiem, czy Platforma ma już tę odpowiedź. To, co powiedziano na ostatniej Radzie Krajowej, niestety, o tym nie świadczy. Powiem więcej, nie jestem pewien, czy taka Platforma, jaką widzieliśmy w ostatnich latach, jest w ogóle potrzebna. Zgadzam się z Trzaskowskim, że jeśli mówimy o polityce, to potrzebna jest partia opozycyjna w Polsce, która może, a nawet powinna, brać garściami z dziedzictwa Platformy. Tyle że ona sama musi być inna od Platformy - bardziej otwarta na młode pokolenie i na to, co jest dzisiaj procesem cywilizacyjnej zmiany. Nie może chować się w sporze lewica kontra liberałowie, a dzisiaj to robi. Robią to jej sympatycy, robią to liderzy opinii, którzy uważają, że kształtują linię partyjną, podążają za tym politycy. Co gorsza, Platforma w ogóle nie śledzi globalnych politycznych trendów, dyskusji, debat. Zamiast tego, zwłaszcza w kwestiach gospodarczych, używa argumentów zasadnych dobre 20 lat temu. Platforma ma nieprzewietrzone umysły i to jej mocno szkodzi.
Brak sprawnego think-tanku Platforma zafundowała sobie na własne życzenie, bo Instytut Obywatelski już pod nowym kierownictwiem mógł, a nawet miał działać. Niestety szereg niezrozumiałych decyzji kierownictwa PO sprawił, że Instytut Obywatelski w praktyce nie istnieje. Dopiero teraz Jarek Makowski zaczyna go odbudowywać.
Z pewnością taki atut by się Platformie przydał, bo we współczesnej polityce to nie jest nic niezwykłego. Poważne zaplecze eksperckie jest standardem, a nie żadnym wyróżnikiem. Jednak nie think-tank i zastępy ekspertów, tylko zmiana myślenia jest tu najważniejsza.
Platforma musi dotrzeć do Polski lokalnej, do najważniejszych wyzwań dzisiejszych czasów - takich jak długotrwałe skutki pandemii, cyfryzacja czy katastrofa klimatyczna - i do obywatelskiego upodmiotowienia. Do tego musi zastanowić się nad ofertą tożsamościową dla Polaków. Żeby mieć na to wszystko pomysły, musi mieć kontakt z ludźmi, słuchać o ich problemach, rozmawiać, być świadoma otaczającego świata.
Absolutnie nie jest. Dzisiaj Platforma wciąż myśli, że Polska jest podzielona na pół - Polskę PO i Polskę PiS-u, wschód i zachód, metropolie i wieś, wykształconych i niewykształconych, bogatych i biednych. Tymczasem ten podział jest we wszystkich regionach, jest widoczny wszędzie w Polsce lokalnej. Pokazują to wyniki ostatnich wyborów prezydenckich. Lokalna Polska jest dla Platformy do odzyskania. Oczywiście, bez zagubienia społeczności wielkomiejskich.
Platforma musi zdobyć się na to, żeby na poziomie Polski lokalnej rozmawiać o tym, co jest dla ludzi tam żyjących kluczowe w codziennym funkcjonowaniu, a więc o jakości ich życia. Chociażby: jaką piją wodę i jakie mają powietrze, czy elektrociepłownia zanieczyszcza środowisko, czy lasy wokół niszczeją. Albo: czy dostęp do lekarza i szkoły są na odpowiednim poziomie i czy są naprawdę dostępne dla wszystkich, czy biblioteka pełni jakąś rolę, czy nie. Takich kwestii są dziesiątki albo nawet setki. Jest bardzo dużo do zrobienia, tylko trzeba te tematy zauważyć i się nimi zająć.
To się okaże, gdy "Nowa Solidarność" wreszcie powstanie, bo na razie nie działo się praktycznie nic, więc istnieje poważna obawa, że i ten kapitał Platforma roztrwoni. Trzaskowski i Platforma muszą też przy okazji "Nowej Solidarności" zrozumieć, że dzisiaj aktywność społeczna dla wielu ludzi - dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia - ma charakter hybrydowy.
Dla tych ludzi nierzadko ważniejsze jest, że mogą coś podpisać w sieci albo przekazać pieniądze na zbiórce internetowej, niż koniecznie brać w czymś aktywny fizycznie udział. Zrozumienie nowych wymiarów aktywności społecznej, jej hybrydowości, a także potrzeby budowania lokalnych tożsamości i dumy (wcale nie na kontrze do tego, co narodowe albo europejskie) jest kluczowe. Po drugiej stronie sceny politycznej ma pan ludzi, którzy budują dzisiaj swoją tożsamość narodową, idąc od patriotyzmu do postawy, którą socjologowie nazywają kolektywnym narcyzmem. Taki polski patriotyzm polega na tym, że ze względu na swoje kompleksy muszę zamknąć się w wieży z kości słoniowej, wynieść pod niebiosa to, co polskie, a wszystko inne zwalczać jako odszczepieńcze, złe, groźne i wrogie. Tu następuje przejście od patriotyzmu do nacjonalizmu.
To dobra ścieżka, chociaż jeśli będzie za luźno, to ten projekt się rozpadnie i nie będzie synergii. Tyle że taki mechanizm wymaga naoliwienia w postaci gotowości ludzi do bycia razem. Jesteśmy dwa i pół miesiąca po wyborach prezydenckich, emocja społeczna bardzo ostygła, nadzieja z wielu ludzi, którzy wówczas po raz pierwszy od lat szli do urn z nadzieją - uszła albo mocno przygasła. Sam stawiam pytanie, czy właściwy moment już minął.
W czasie kampanii prezydenckiej nim był. Mówił świetnym językiem, mówił w sposób prawdziwy, porywał ludzi. Bardzo ceniłem i cenię to, czego wówczas dokonał Rafał Trzaskowski. Choć nie odważył się jeździć tam, gdzie były szańce PiS-u. Niestety po wyborach zabrakło kontynuacji tego, co dobre.
Trzaskowski mógłby być takim liderem, chociaż po wyborach nim nie jest. Tutaj pojawia się problem łączenia roli przywódcy mas i codzienności prezydenta największego polskiego miasta. Ta codzienność jest niezwykle wymagająca. Zobaczyliśmy to przy okazji kolejnej awarii kolektora w oczyszczalni "Czajka", która opóźniła start "Nowej Solidarności", a być może nawet storpedowała ten projekt.
Dlatego sądzę, że Trzaskowski musi w jakiejś formie porzucić partyjność. Z kolei Platforma musi zrozumieć i uszanować, że wielu Polaków nie chce mieć z partiami politycznymi nic wspólnego. Co więcej, wielu ludzi nie chce mieć nic wspólnego z Platformą. PO nie może skupiać się na "sklejaniu" "Nowej Solidarności" z PO, bo to jest gotowy przepis na klęskę. Musi łączyć to, co ważne, duże, krajowe, światowe - mam na myśli zrozumienie zmieniającego się świata - z tym, co maleńkie, bliskie zwykłemu człowiekowi i zwykłym rodzinom w funkcjonowaniu na co dzień. I to powinny robić nowe twarze lokalne i regionalne.
Będzie ciężko, bo od wyborów minęły już przeszło dwa miesiące i ludzie żyją innymi sprawami. Z tym kapitałem wypracowanym w kampanii ani Platforma, ani Trzaskowski nic nie zrobili. Może być już za późno, żeby coś z nim zrobić. Chociaż jeśli ktokolwiek w Platformie może coś z tego wykrzesać, to tylko Trzaskowski. To on mógłby dzisiaj mieć rząd dusz po stronie opozycji.
Być może, ale jednak na niego zagłosowali, okazali mu zaufanie. Oczywiście, że te 10 mln głosów, to nie były wyłącznie głosy za Platformą i za Trzaskowskim, ale dawały szansę, żeby przy dużej determinacji i ciężkiej pracy na takie głosy je przekuć. Tyle że i tej determinacji i ciężkiej pracy zabrakło. Platforma przespała swoje pięć minut.
Ludzie PO byli zmęczeni, chcieli odpocząć, zabrać rodziny na wakacje. Nie krytykuję tego, bo mieli prawo. Ale faktem jest, że roztrwonili potencjał, który tuż po wyborach był olbrzymi. To jedna rzecz. Druga sprawa, to niejasna relacja między "Nową Solidarnością" a Platformą. Trzecia - wpadka w kwestii wiarygodności przy okazji głosowania nad podwyżkami dla najważniejszych urzędników w państwie. To wszystko składa się na jeden, duży problem - zaufania. W międzyczasie było kilka zdarzeń, które z punktu widzenia alchemii procesów społecznych były istotne. Po pierwsze, sprawa Margot i wyostrzenie wątków dotyczących środowiska LGBT. Koalicja Obywatelska i jej liderzy - poza kilkoma posłami i posłankami, którzy zachowali się jak trzeba i byli przy niesłusznie oskarżanych ludziach - potraktowali to ideologicznie i się przestraszyli. Stwierdzili, że nie wiadomo, czy można popierać kogoś takiego jak Margot. To był błąd. Nie chcę już mówić o określeniu, którego Trzaskowski użył przy okazji zawieszenia flagi LGBT na pomniku Chrystusa przed Kościołem Św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Nazwał to wandalizmem. To karygodne.
Jak patrzyłem na niego w kampanii wyborczej, to uważałem, że się świetnie nadawał. Był tym, który słyszał ludzi i czuł ludzi, którzy byli na placu na spotkaniach z nim. To bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zdarza się politykom. Był tym, który umiał wykrzyczeć - nie w policyjny sposób jak Andrzej Duda, tylko w sposób szczery i od serca - na wiecach różne rzeczy. Był tym, który potrafił celnie odpowiadać konkurencji i puentować różne tematy obecne w przestrzeni publicznej. Kiedyś napisałem nawet, że w swoich wystąpieniach miał taką energię i budował wokół siebie taką emocję, jak Kennedy w 1959 roku. Problem ma tutaj charakter strukturalny, a nie personalny. Pytanie, czy można to wszystko dalej robić i dalej być takim politykiem, jakim Trzaskowski był w kampanii...
Otóż to. Oczywiście funkcja prezydenta Warszawy nie jest sama w sobie problemem, ale każda prezydentura i każde działanie publiczne niesie ze sobą liczne obowiązki, które wymagają wiele czasu. Poza tym, stwarzają sytuacje, które obserwowaliśmy niedawno - Trzaskowski musiał zrezygnować z inauguracji "Nowej Solidarności" ze względu na awarię kolektora w oczyszczalni "Czajka".
Powinien, chociaż to trudna decyzja. W złej, fałszywej i fake newsowej komunikacji, która króluje w Polsce, brak przesunięcia rezygnacji natychmiast zostałby "sprzedany" milionom Polakom jako krok stojący w jawnej sprzeczności z uczciwością i wiarygodnością "Nowej Solidarności".
Dla przyszłości polskiej polityki, czyli zwycięstwa demokratycznej opozycji i odbudowania fundamentów demokracji w Polsce, ważny jest ten, który zdobywa umysły i serca ludzi, a nie ten, który jest formalnym organizatorem życia partyjnego. Z całym szacunkiem, ale tak to wygląda. Trzaskowski wygrałby wybory prezydenckie, bo zrobił wszystko, co powinien i to z dużą nawiązką, gdyby tylko Platforma przez ostatnie cztery, pięć lat też zrobiła to, co do niej należało. Przegrana nie jest ani winą Trzaskowskiego, ani wielką siłą obozu rządzącego. Źródłem tej przegranej jest Platforma Obywatelska i fakt, że w walce o rząd dusz nie wykonaliśmy od 2015 roku pracy, którą powinniśmy byli wykonać. Przez rząd dusz rozumiem nie narzucenie Polakom naszego spojrzenia na świat, tylko zrozumienie wątpliwości i problemów, które ludzie w różnych miejscach Polski mają i z którymi zmagają się na co dzień. To jest praca do wykonania.
Chyba nawet sami politycy Platformy tego nie wiedzą. "Nowa Solidarność" w sensie praktycznym mogłaby wykonywać i budować w ludziach nowy sposób myślenia o Polsce, polityce, aktywności obywatelskiej i rozwiązywaniu realnych problemów ludzi. Trzaskowski jako lider takiego ruchu powinien dać sobie radę. Pytanie, na ile udałoby mu się to sprawnie łączyć z funkcją prezydenta Warszawy. Ale to wszystko mało, bo kluczowe pytanie brzmi, czy to wszystko uda się przeprowadzić, jeśli Platforma dalej będzie się kręcić w kółko w tym swoim małym wiadrze, w którym kręci się od kilku lat.