Trudne chwile Budki. "Wilki wyczuły, że jest okazja, żeby rzucić się na Borysa"

Łukasz Rogojsz
Powyborcze lato miało należeć do Koalicji Obywatelskiej, ale z ambitnych planów niewiele wyszło. W partii panuje poczucie zmarnowanej szansy, a czarę goryczy przelało feralne głosowanie ramię w ramię z Prawem i Sprawiedliwością ws. podwyżek dla najważniejszych osób w państwie.

- Borys (Budka - przyp. red.) obiecał, że odda funkcję szefa klubu i się z tego nie wycofuje. Wybory jego następcy będą. Pytanie, czy już na pierwszym posiedzeniu klubu po wakacjach. Niemniej w partii panuje zgoda co do tego, że należy to zrobić jak najszybciej, na początku nowego sezonu politycznego - mówi nam polityk z kierownictwa Platformy Obywatelskiej, którego pytamy o napięcia wewnątrz największej partii opozycyjnej.

Obsadzenie stanowiska szefa klubu parlamentarnego jest dzisiaj tematem numer jeden w wewnętrznych rozmowach polityków Koalicji Obywatelskiej. Coraz powszechniejsze jest bowiem przekonanie, że łączenie przez Budkę tej funkcji z kierowaniem partią stało się nieefektywne i doprowadziło m.in. do kompromitującej wpadki wizerunkowej w głosowaniu nad podwyżkami dla polityków. Co więcej, szef PO zastępując na stanowisku Grzegorza Schetynę obiecywał, że szefem klubu parlamentarnego będzie tylko tymczasowo - do zakończenia wyborów prezydenckich. Druga tura zakończyła się 12 lipca i coraz więcej osób w PO przypomina o tym Budce.

Zobacz wideo Jak elektorat Rafała Trzaskowskiego przyjął wynik wyborów? Opowiada o tym poseł KO Paweł Kowal

Długa lista żali

Podstawowym zarzutem wobec szefa partii i klubu KO jest niedawne głosowanie ws. podwyżek dla najważniejszych urzędników w państwie. Koalicja Obywatelska w miażdżącej większości głosowała w nim tak jak Zjednoczona Prawica. Przyznanie samym sobie sowitych podwyżek w czasie, gdy Polska po raz pierwszy od trzech dekad znalazła się w recesji, setki tysięcy ludzi straciły pracę, a miliony o tę pracę drżą rozsierdziło wyborców największej formacji opozycyjnej, którzy nie zostawili na KO suchej nitki.

Wyborcy po prostu sprawili nam lanie. Ale zasłużyliśmy

- wzdycha prominentny polityk PO, którego pytamy o sprawę. I dodaje: - Całkiem z twarzą wyjść się z tego nie da, bo taka jest polityka. Jedyną opcją wyjścia z twarzą było to, co zrobił Senat.

To w Senacie Koalicja Obywatelska chwyciła się ostatniej deski ratunku i wycofała poparcie dla projektu, a Zjednoczona Prawica nie chciała forsować go w pojedynkę, narażając się na zarzut pazerności w czasach kryzysu gospodarczego.

Głosowanie ws. podwyżek pensji dla polityków było bardzo poważnym błędem, także moim. Naprawiliśmy go

- kajał się na antenie Polsat News sam Budka. - W czasie pandemii i kryzysu gospodarczego nie powinno się podwyższać pensji polityków. Tym różnię się od swoich poprzedników, że potrafię szybko zareagować i za błąd przeprosić - mówił.

Mówiąc językiem korporacyjnym, to był fakap od pierwszego do ostatniego kroku

- ostro recenzuje szefa partii jeden z polityków PO, z którym o tym rozmawiamy.

Popełniono wszystkie możliwe błędy. Wilki wyczuły, że jest okazja, żeby rzucić się na Borysa, który nie jest najmocniejszym liderem

- zauważa.

Lista zarzutów wobec Budki jest jednak dłuższa. Partia ma żal do swojego lidera o to, że po świetnym wyniku Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich - mimo przegranej jego 10 mln głosów było trzecim wynikiem w historii - Koalicja Obywatelska przespała swoje pięć minut. 17 lipca Trzaskowski ogłosił w Gdyni powstanie "Nowej Solidarności" i nakreślił kalendarz spotkań na kolejne półtora miesiąca, po czym... zniknął z przestrzeni publicznej na ponad miesiąc. Koalicja Obywatelska również nie potrafiła utrzymać zainteresowania opinii publicznej nowym projektem i tym samym zdyskontować wyborczego wyniku Trzaskowskiego.

Tu pretensje są ostre również do Rafała. Po 12 lipca był jego moment, trzeba było to wykorzystać. Jak jest twarda gra, to jest twarda gra i trzeba zasuwać

- ocenia jeden z byłych sztabowców KO. Inny z naszych rozmówców nie kryje rozżalenia obrotem spraw: - Od wyborów nie dzieje się nic. Skończyły się wybory i zaczęły wakacje. Zmarnowano czas, gdy mieliśmy wiatr w żaglach. Nawet tematu Białorusi nie potrafiliśmy wykorzystać, chociaż kiedyś z Ukrainą pokazaliśmy, że można. Dlatego atmosfera w partii przypomina dziś opadły pudding.

To mocne słowa, zważywszy, że jesień miała być dla Platformy czasem politycznego odbicia. Tuż po drugiej turze wyborów prezydenckich przewodniczący Budka nie krył ambitnych planów. Na antenie RMF FM obiecał, że jesienią PO wróci z nowym programem i deklaracją ideową, nie wykluczył nawet, że będzie temu towarzyszyć rebranding partii - zmiana nazwy i logo.

Gdy dzisiaj pytamy, jak wyglądają prace nad programem i rebrandingiem, politycy Platformy różnego szczebla wzruszają ramionami.

Nic nie wiem, żeby prace na ten temat były prowadzone. Prawem przewodniczącego jest rzucanie pewnych idei, a potem ich weryfikowanie

- mówi nam polityk z zarządu PO. - Ten rebranding to rzucona idea. Pewnie będziemy o tym rozmawiać. Ale sam rebranding, jeśli nie idzie za tym pomysł programowy i ideowy nie będzie lokomotywą polityczną - podkreśla.

Inny z naszych rozmówców z kierownictwa partii też przyznaje, że w temacie niewiele się dzieje. Dodaje jednak, że sam rebranding powinien być wtórny wobec dobrej propozycji programowej. - Rozmawialiśmy na zarządzie o tym, że nie chodzi o zmianę nazwy czy logo, ale o dobrą, nowoczesną ofertę programową, która będzie do zaakceptowania przede wszystkim dla młodych ludzi - słyszymy. Bo to właśnie młodzi Polacy, którzy w wyborach prezydenckich masowo poparli Trzaskowskiego, mają być w najbliższych latach oczkiem w głowie PO.

Fala krytyki

Trudne chwile nowego kierownictwa partii skrzętnie wykorzystali poprzednicy. Grzegorz Schetyna nie zostawił suchej nitki na swoim następcy za głosowanie ws. podwyżek.

To polityczne samobójstwo. Jestem zdumiony, że nie byliśmy w stanie w racjonalny, przyzwoity sposób na to zareagować

- grzmiał na antenie TVN24, jednocześnie wyrażając zdumienie, że "tak ważna decyzja nie była podejmowana przez Zarząd Krajowy PO".

- Jego prawo jako byłego przewodniczącego - kwituje słowa Schetyny polityk z władz Platformy. W partii nie jest już żadną tajemnicą, że stronnictwo byłego szefa PO będzie chce osłabić pozycję Budki, a jeśli sytuacja na to pozwoli, odzyskać wpływy, przejmując stanowisko szefa klubu KO. A podglebie do tego wcale nie jest złe. Jeden z naszych rozmówców przyznaje, że "wśród osób, które popierały Borysa jest dziś wyczuwalne pewne rozczarowanie i żal". - Powinien być konsekwentny i decyzyjny, a było dokładnie odwrotnie. Wiele osób w partii poczuło się po tym niepewnie, bo to jednak nasz lider - słyszymy.

O tym, że notowania Budki spadają świadczy chociażby fakt, że na otwartą krytykę szefa partii zdecydował się nawet Tomasz Zimoch, poseł pierwszej kadencji bez żadnego politycznego zaplecza w Platformie. - Taki sposób prowadzenia klubu KO nie jest dobry i musi się zmienić - apelował na antenie radia TOK FM. - Wszyscy członkowie Kolegium (klubu parlamentarnego - przyp. red.) powinni podać się do dymisji - podkreślił.

Coraz więcej osób w Platformie zadaje też sobie pytanie o ryzyko dwuwładzy w partii. Z jednej strony rząd dusz wśród wyborców PO ma dzisiaj Rafał Trzaskowski, z drugiej - partią (i na razie również klubem parlamentarnym) kieruje Budka. Nasi rozmówcy mówią wprost, że na dłuższą metę trudno będzie pogodzić istnienie dwóch ośrodków decyzyjnych. Któryś z nich w końcu zacznie dominować. A atmosfera między nimi idealna nie jest. Jak pisała Wirtualna Polska, otoczenie Trzaskowskiego ma pretensje do Budki i kierownictwa klubu o wpadkę z podwyżkami, która pośrednio uderzyła także w Trzaskowskiego i jego "Nową Solidarność".

Są dwie możliwości: albo Borys z Rafałem się porozumieją i taki układ będzie skrzypieć, ale jednak będzie też działać, albo skończy się w myśl powiedzenia, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I tym trzecim może być nie tylko Grzegorz

- tłumaczy nam jeden z polityków Platformy.

Krytyka stylu kierowania partią przez Budkę przyszła nawet ze strony byłego przewodniczącego PO Donalda Tuska. W niedawnym wywiadzie dla tygodnika "Polityka" szef Europejskiej Partii Ludowej przyznał, że takie wpadki jak głosowanie ws. podwyżek dla polityków "mogą do reszty zrujnować zaufanie do opozycji, a zwłaszcza do Platformy, która powstawała i wygrywała jako ruch sprzeciwu także wobec przywilejów władzy". Ostro wypowiedział się też o odcinaniu się Platformy od swojej przeszłości ("Albo jesteśmy dumni z naszych dokonań, a mamy powody, by być, albo zejdźmy ludziom z drogi") i zmianie stylu uprawiania polityki na bardziej konstruktywny i konsensualny ("To Platforma musi codziennie skakać PiS do gardła. Nie bać się twardej konfrontacji"). W Platformie panuje przekonanie, że Tusk postawił na Budce krzyżyk i od tej pory zamierza "grać" na Trzaskowskiego.

Kto za Budkę?

Wszystko to sprawia, że najbliższe posiedzenie klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej może przypominać pole bitwy. Przewodniczący Budka będzie musiał skonfrontować się z partyjnymi przeciwnikami, ale przede wszystkim z listą zarzutów, o której pisaliśmy wyżej.

Początkowo klub miał być wyjazdowy i odbyć się w dniach 7 i 8 września. Z informacji Gazeta.pl wynika jednak, że to może się zmienić. Wielu posłów i senatorów Platformy przebywa na urlopach lub jest w swoich okręgach wyborczych i nie do końca pasowała im koncepcja wyjazdowego posiedzenia. Frekwencja mogłaby być wówczas mocno niezadowalająca. Alternatywą jest posiedzenie w Warszawie i w nieco późniejszym terminie - bliżej pierwszego powakacyjnego posiedzenia Sejmu, które jest zaplanowane na 16 i 17 września.

Wszyscy oczekują, że sam Borys Budka powie, jak widzi sytuację. Nikt nie chce tutaj przewodniczącego do niczego przymuszać

- mówi nam polityk z kierownictwa Platformy, pytany o to, czy już na pierwszym wrześniowym posiedzeniu klubu dojdzie do zmiany jego przewodniczącego. - Klub musi się zebrać i o tym porozmawiać. Nie wyobrażam sobie, żeby bez dyskusji i planu po prostu przejść do kwestii personalnych i poprzestać na głosowaniu nad dwójką czy trójką kandydatów - dodaje nasz rozmówca.

Na partyjnej giełdzie nazwisk pojawili się już jednak potencjalni kandydaci do zastąpienia Budki w roli szefa klubu. To rzecznik PO Jan Grabiec, poseł Sławomir Nitras (jeden z najbliższych współpracowników Rafała Trzaskowskiego), posłanka Izabela Leszczyna oraz wiceprzewodniczący PO Tomasz Siemoniak.

Najwygodniejszym scenariuszem dla Budki byłoby wskazanie swojego człowieka i przekazanie mu władzy nad klubem, ale z naszych rozmów z politykami PO wynika, że takiego luksusu szef partii raczej mieć nie będzie.

Musi pójść na daleko idące kompromisy i ułożyć się z klubem. Dobry moment na zmianę szefa i wyznaczenie kogoś swojego już był, ale Borys go przegapił. Teraz musi zbudować wokół kandydatury większość w klubie, a to wcale nie będzie łatwe, bo atmosfera jest gęsta

- wyjaśnia nam jeden z polityków PO.

To, że Budka odda władzę nad klubem wydaje się dziś przesądzone. Pytaniem pozostaje, kiedy to zrobi. Zrzeczenie się funkcji teraz, w ogniu krytyki, bardzo mocno podkopałoby też jego pozycję jako szefa partii.

Patrząc czysto taktycznie, nie może się teraz poddać. To byłoby przyznanie się do błędu i bezwarunkowa kapitulacja. Schetyna i jego ludzie tylko na to czekają, żeby powiedzieć: z szefa partii też zrezygnuj, bo nie dałeś rady

- zauważa polityk Platformy dobrze rozeznany w partyjnych zakulisowych rozgrywkach.

Więcej o: