Strona polska na kryzys na Białorusi zareagowała na razie w trójjnasób: w niedzielę wieczorem Andrzej Duda wraz z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą wydali wspólne oświadczenie. "Jako sąsiedzi Białorusi, apelujemy do władz białoruskich o pełne uznanie i przestrzeganie podstawowych standardów demokratycznych" - napisali. Z kolei w poniedziałek rano oświadczenie wydał polski MSZ. Resort wyraził "głębokie zaniepokojenie" brutalną pacyfikacją powyborczych manifestacji na Białorusi. Głos zabrał także Mateusz Morawiecki. Premier napisał listy do przewodniczącego RE Charlesa Michela i szefowej KE Ursuli von der Leyen z apelem o zwołanie nadzwyczajnego szczytu UE ws. Białorusi. "Polska wciąż pamięta przełom 1989 r. i zawsze wspiera swoich sąsiadów. Zaapelowałem o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Rady Europejskiej i zdecydowaną reakcję UE na wydarzenia na Białorusi. Mamy obowiązek solidarnie wspierać Białorusinów" - napisał na Twitterze.
Zdaniem części komentatorów Polska - jako sąsiad Białorusi - mogłaby zrobić więcej. Pytanie w tej sprawie usłyszał m.in. wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Dziennikarka TVN24 zapytała szefa klubu PiS o to, co Polska może zrobić w sprawie napiętej sytuacji na Białorusi.
Niewiele możemy zrobić poza oświadczeniem prezydenta i apelami o nieużywanie przemocy
- odpowiedział Ryszard Terlecki.
Dziennikarka zapytała, czy zadaniem polityka to wystarczająca reakcja. - A co innego możemy jeszcze zrobić? - odpowiedział pytaniem na pytanie Terlecki. - Chociażby tyle, ile zrobiliśmy w przypadku Ukrainy - stwierdziła dziennikarka. - W tej chwili w Mińsku jest spokojnie, nie ma żadnych demonstracji, zobaczymy, co będzie pod koniec dnia - powiedział Terlecki. - To będzie reakcja czy jej nie będzie? Będą bardziej zdecydowane działania niż oświadczenie? - zapytała ponownie dziennikarka.
A co pani myśli, że najdziemy Białoruś? Że wyślemy tam czołgi? No co pani za brednie opowiada?
- odpowiedział poirytowany Terlecki.
Według wstępnych danych Centralnej Komisji Wyborczej Białorusi wybory wygrał Alaksandr Łukaszenka, który uzyskał ponad 80 procent głosów, a Swiatłana Cichanouska zdobyła niecałe 10 procent poparcia wyborców.
Kandydatka białoruskiej opozycji zakwestionowała oficjalne wyniki niedzielnych wyborów prezydenckich. Na konferencji prasowej w Mińsku powiedziała, że dysponuje wynikami z ponad 50 komisji wyborczych, w których to ona zdecydowanie zwyciężyła. - Niemożliwe, że to są wyjątki, a w pozostałych komisjach wyniki są odwrotne. Dlatego zbieramy informacje o kolejnych protokołach i zrobimy wszystko, co zależy od nas, aby zakwestionować wyniki tych wyborów - dodała. Kandydatka opozycji potępiła działania władz wobec demonstrantów w Mińsku. Zapowiedziała też, że nie zamierza wyjeżdżać z kraju.
W niedzielę wieczorem w Mińsku po ogłoszeniu wyników sondażu exit poll przez państwową telewizję, z którego wynikało, że Łukaszenka wygrał wybory, doszło do demonstracji i starć z policją. Manifestacje odbyły się także w kilkudziesięciu innych miastach.