Wydawało się, że to może być dla opozycji przełomowa kampania. Co prawda wyborów wygrać się nie udało, ale 10 mln głosów zdobyte przez Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze stanowi potężny kapitał i daje iskierkę nadziei na przyszłość. Wypadałoby więc z całym tym powyborczym dobytkiem na opozycji obchodzić się jak z jajkiem, żeby nie skończyło się jak zawsze w ostatnich pięciu latach. Tyle że... no, właśnie, skończyło się jak zawsze.
Bitewny kurz po drugiej turze nie zdążył jeszcze na dobre opaść, a politycy opozycji już skoczyli sobie do gardeł. Platforma winnych porażki swojego kandydata znalazła po tej samej stronie barykady. Zdaniem polityków i sympatyków tej partii to przez brak otwartego poparcia ze strony kandydatów opozycyjnych Trzaskowski miał ulec Dudzie. Pobrzmiewa z tego naiwna bądź udawana wiara w to, że gdyby Szymon Hołownia czy Robert Biedroń zaapelowali do swoich wyborców o głosowanie na Trzaskowskiego, to ci ze 100 proc. frekwencją i 100 proc. karnością dokładnie tak by zrobili. Bo przecież nie mają swoich poglądów i wolnej woli.
Swoje trzy grosze do krucjaty przeciwko "winnym" dołożyli niezawodni i zawsze wierni sztandarowi Platformy medialni "liderzy opinii". Po drugiej stronie się zagotowało. Hołownia odwinął się - jak to ujął - hunwejbinom Trzaskowskiego i samej Platformie. Stwierdził, że i tak pomógł bardziej, niż powinien, chociaż wcale nie musiał i nie był do tego przekonany. Największym problemem Trzaskowskiego określił z kolei Platformę.
W obronie Biedronia stanął Włodzimierz Czarzasty, który - typowo w swoim stylu - nie bawił się w subtelności. Oskarżył Platformę o "chamskie wymuszanie głosów" innych kandydatów przed drugą turą.
Zajmij się chłopie swoją polityką i swoją osobą
- wypalił na antenie Radia ZET w stronę Grzegorza Schetyny (ten dzień wcześniej w RMF FM nie szczędził kąśliwych uwag innym kandydatom opozycyjnym).
Ci, którzy oskarżają wszystkich poza sobą, za całą kampanię to debile
- perorował Czarzasty.
Odpowiedź przyszła jeszcze tego samego dnia z ust Borysa Budki w Polsat News. Przewodniczący Platformy naigrywał się z fatalnego wyniku Biedronia, winą za to obarczając Czarzastego. Panowie swoją ożywioną dyskusję ze studiów telewizyjnych i radiowych przenieśli na Twittera, gdzie okazało się, że Czarzasty zablokował Budkę. W tzw. międzyczasie obrywało się jeszcze PSL i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi - oczywiście za brak jednoznacznego poparcia Trzaskowskiego i rzekomą chęć wejścia do koalicji rządowej (na zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy).
Obraz całej tej sytuacji jest żenujący na wielu poziomach - politycznym, strategicznym, wizerunkowym, ale także czysto ludzkim. Przecież koniec końców - jak mawiał klasyk - warto być przyzwoitym. Bo choć w polityce przyzwoitość jest cnotą rzadką, to jednak nie warto z niej całkiem rezygnować. Potrafi otworzyć wiele drzwi w najbardziej newralgicznych momentach.
Najważniejsze w tym tragikomicznym spektaklu jest to, że cała opozycja okrutnie na nim traci. Każda partia. Tyle że żadna z nich tego nie widzi, nie rozumie albo podręcznikowo to wypiera. Wszystkie żyją w złudnym, acz wygodnym, przekonaniu, że "moja racja jest mojsza nż twojsza". Tymczasem skala błędów i idących za nimi różnego rodzaju strat jest ogromna. Zresztą przyjrzyjmy się im po kolei.
Grzech polityczny: Zjednoczona (w jednym bloku) opozycja nie jest gwarantem pokonania Zjednoczonej Prawicy. Ponad wszelką wątpliwość dowiodły tego ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego. Z drugiej strony, skłócona i podzielona opozycja jest gwarantem nie tyle kolejnej porażki, co wielu porażek z obozem "dobrej zmiany". Skaczące sobie do gardeł formacje opozycyjne są łatwym celem dla PiS-u. Nowogrodzka może wtedy "wrzucać" do debaty publicznej konkretne tematy lub projekty ustaw, wiedząc, że w ten sposób napuści Lewicę na Platformę, Platformę na PSL czy Hołownię na Platformę. Albo nawet, bo i to się zdarzało, wszystkich na wszystkich za jednym zamachem.
Jednocześnie niezauważone przechodzą turbulencje w obozie władzy - w tym momencie mamy właśnie powyborczy okres rozliczeń i wyrównywania krzywd w Zjednoczonej Prawicy - czy przepychane po cichu albo zakulisowo zmiany legislacyjne. Efekt jest taki, że PiS osiąga podwójny sukces, bo jednocześnie ma niezdolną do działania opozycję, a z drugiej bez najmniejszego oporu realizuje swoje polityczne interesy, ponieważ opozycja jest zajęta wzajemnym wyrównywaniem rachunków.
Grzech strategiczny: Druga tura wyborów prezydenckich, choć minimalnie przegrana, pozwoliła opozycji nie tylko wyjść z tej elekcji z twarzą, ale też zacząć budować coś z myślą o wyborach, które czekają nas w 2023 roku. Czy to się komuś podoba, czy nie, fundamentem tego politycznego projektu jest Rafał Trzaskowski i jego 10 mln głosów. To gigantyczny mandat zaufania. Tyle że Trzaskowski nie zdobył go dzięki temu, że jest z Platformy, a pomimo tego, że z niej jest.
W Platformie - mam tu na myśli zarówno polityków, jak i wyborców/sympatyków czy medialnych akolitów - kompletnie tego nie rozumieją. Panuje przekonanie, że skoro nasz człowiek zdobył 10 mln głosów, to daje nam prawo do rozstawiania po kątach całego opozycyjnego towarzystwa i traktowania "z buta" wyborców PiS-u i Andrzeja Dudy. Nic bardziej mylnego. Trzaskowski zdobył 10 mln głosów, bo zrobił naprawdę sporo, żeby wyjść poza sztywne partyjne ramy. Zwłaszcza zaś, żeby uwolnić się od szyldu samej Platformy, który był jego największym balastem w tej kampanii.
Trzaskowski przegrał wybory m.in. dlatego, że zawiodła mobilizacja po stronie opozycji. Po drugiej stronie PiS zdobyło dla Andrzeja Dudy około miliona głosów więcej, niż szacował sztab prezydenta Warszawy. Zadaniem dla całej opozycji, nie tylko Trzaskowskiego czy Platformy, na najbliższe trzy lata jest więc znalezienie nowych wyborców lub odzyskanie części wyborców "dobrej zmiany". Nie uda się to pod zużytymi i budzącymi niechęć partyjnymi szyldami, a już na pewno nie w sytuacji, gdy dysponenci tych szyldów skaczą sobie do gardeł.
Słusznie diagnozuje Trzaskowski i jego otoczenie, że trzeba wyjść z partyjnych okopów i odkleić się od partyjnych szyldów. Polacy mają tego dosyć. Poza tym, jest to nieefektywne. Nawet zebranie w jednym podmiocie kilku partii i stworzenie Koalicji Europejskiej nie zdało egzaminu. Potrzebne jest nowe otwarcie, nowe myślenie o polityce po stronie opozycyjnej. Coś, co pozwoli połączyć ludzi z różnych środowisk i opcji politycznych. Coś, co pozwoli zmienić styl uprawiania polityki przez opozycję - od straszenia PiS-em i wzajemnych szantaży moralnych przejść do pozytywnej oferty dla Polaków i nawiązania dialogu z tymi, którzy nie byli i nie są domyślnymi wyborcami opozycji.
Dlatego właśnie żywotnym interesem całej opozycji jest nauczenie się wzajemnego szacunku do siebie i swoich wyborców, a także umiejętności współpracy tam, gdzie jest to możliwe i gdzie wszyscy wyrażają do tego chęci. Opozycyjne partie w najbliższych latach będą siebie potrzebować jeszcze nie raz i nie dwa. Opozycja może pokonać Zjednoczoną Prawicę wyłącznie współpracując, ale najpierw musi wymyślić skuteczną formułę tej współpracy. Kiedy każdy obwinia każdego o wszystko, co najgorsze, nie ma na to szans.
Grzech wizerunkowy: Skłócona - zwłaszcza w tak infantylny sposób i z tak błahych powodów - opozycja jest wymarzonym prezentem dla PiS-u i zbrojnego medialnego ramienia tej partii. Idealnie wpisuje się bowiem w przekaz prorządowej propagandy, wedle której opozycja potrafi jedynie przeszkadzać rządowi, nie ma pomysłu na Polskę, wiecznie się kłóci i interesują ją jedynie partykularne partyjne interesy. Politycy Zjednoczonej Prawicy nie muszą nawet niczego robić, wszystkim zajmą się media "publiczne" i te powiązane z Nowogrodzką siecią polityczno-biznesowych interesów. To też idealny sposób na zneutralizowanie lub nawet zniszczenie kapitału, jaki Trzaskowski zebrał w tych wyborach. Ludzie, którzy wsparli go, choć nie są fanami Platformy (albo nawet opozycji), widząc takie zapasy błocie opozycyjnych formacji, uciekną z krzykiem i o obecnej opozycji nie będą chcieli słyszeć przez całe lata.
Grzech ludzki: Last but not least, jest coś odpychająco żenującego w grupie dorosłych ludzi przerzucających się szczeniackimi docinkami między radiem, telewizją i mediami społecznościowymi. Tej odpychającej żenady jest jeszcze więcej, kiedy przypomnimy sobie, że ci ludzie robią to, co robią, opłacani z naszych podatków i, przynajmniej w teorii, będąc naszymi reprezentantami na szczytach władzy. Koniec końców i tak chodzi wyłącznie o osobiste ego i partyjne interesy. Nawet jeśli po drugiej stronie jest szansa, by zagrać o coś więcej; o coś, co opłaci się wszystkim grającym. Ta sama historia powraca co wybory. Za każdym razem jako farsa.