Kosiniak był w ogródku
Władysław Kosiniak-Kamysz już był w ogródku i witał się z gąską. Sondaże przed 10 maja dawały mu nadzieję na drugie miejsce, a w możliwej II turze także szansę na pokonanie Andrzeja Dudy. W PSL-u trzymano kciuki, by PiS nie spartaczyło organizacji wyborów majowych. Ale PiS nie zdołało ich przeprowadzić. Zmiana kandydata PO z Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego to był koniec Kosiniaka jako znaczącego aktora w tych wyborach.
Jego wynik w I turze to upadek z bardzo wysokiego konia. Ale patrząc historycznie, to skromne 2,37 proc. proc. i tak jest dobrym rezultatem. Poprzednie wyniki kandydatów PSL w wyborach prezydenckich to bowiem szorowanie po dnie. W zamierzchłym 1990 r. Roman Bartoszcze zgarnął 7,15 proc. W 1995 r. Waldemar Pawlak - 4,3 proc. W 2000 r. Jarosław Kalinowski - 6 proc., a w 2005 już tylko 1,8 proc. W 2010 r. Waldemar Pawlak - 1,75. Adam Jarubas w 2015 r. zaledwie 1,6 proc. Słowem: Kosiniak-Kamysz ma dziś wynik najlepszy po 2000 r.
Kiepskie to jednak pocieszenie, bo lider PSL chciał kontynuować pasmo sukcesów wyborczych i budować dalej Koalicję Polską. Opromieniony dobrym wynikiem w wyborach prezydenckich byłby magnesem dla nowych środowisk. A tak to nawet Paweł Kukiz, który jest w koalicji z Kosiniakiem, nazywa jego wynik "kiepskim i słabym".
Pozycja Kosiniaka-Kamysza w partii nie jest jednak zagrożona. Jest on, mimo dotkliwej porażki, najbardziej perspektywicznym politykiem w PSL.
Biedroń bez serca do walki
Robert Biedroń poniósł klęskę, która aż kłuje w oczy. Lewica w zeszłym roku z przytupem wróciła do Sejmu notując 12,56 proc. poparcia, a niektórzy komentatorzy wieszczyli, że Lewica rychło wyrośnie na drugą siłę polityczną w Polsce. Dziś Biedroń notuje zaledwie 2,21 proc.
Kandydat Lewicy nie miał serca do walki o prezydenturę. Dziś jest europosłem i - co nie jest tu bez znaczenia - ma gwarantowaną pracę na 5 lat, doskonale zarabia, jeździ po świecie. To dla Biedronia same przyjemności, więc do walki w wyborach prezydenckich był przymuszany. Od początku było wiadomo, że nie odegra istotnej w nich roli, ale miał na celu przegrać z honorem. Jednak Lewica, a nie tylko sam Biedroń, nie podjęła w tej kampanii nawet walki o utrzymanie statusu trzeciej siły politycznej w kraju. Spisany program Biedronia, który powinien być przecież dowodem na intelektualną siłę odradzającej się Lewicy, to dosłownie dziesięć akapitów. Dziesięć.
Lewica nie stała za nim murem. Aleksander Kwaśniewski z trudem wyduszał z siebie deklaracje poparcia dla Biedronia, a Jolanta Kwaśniewska nie kryła, że od razu będzie głosować na Rafała Trzaskowskiego. Leszek Miller deklarował, że "z przyjemnością" zagłosuje na Trzaskowskiego w dogrywce.
Sam Biedroń był w kampanii prezydenckiej cieniem samego siebie z kampanii do Parlamentu Europejskiego. Wówczas jednak walczył o swoją pozycję na Lewicy i mandat europosła dla siebie bądź swojego partnera, Krzysztofa Śmiszka. Potem oklapł.
Efekt jest taki, że jego rezultat jest gorszy nawet od tego Magdaleny Ogórek, która uzyskała przed pięcioma laty 2,38 proc. (choć w liczbach bezwzględnych Biedroń miał nieco więcej głosów). Skalę tej klęski widać także w Słupsku, którego prezydentem był Biedroń - przegrał tu nawet z Krzysztofem Bosakiem.
Słowem: klęska. I osobista Biedronia, i partyjna Lewicy.