Ostatnie dwa tygodnie to zły czas dla prezydenta Dudy. Poparcie w pierwszej turze wyborów spada, kolejne strategie kampanijne nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, a temat LGBT, który miał pogrążyć Rafała Trzaskowskiego wybuchł kandydatowi Zjednoczonej Prawicy w rękach (inna sprawa, że solidnie przyłożyli się do tego jego koledzy z obozu władzy).
Co gorsza dla urzędującej głowy państwa, kandydaci opozycji przełamali sondażowy monopol Dudy na zwycięstwo w drugiej turze wyborów. Sytuacja na kilka dni przed prezydencką elekcją wygląda bowiem tak, że obecny prezydent w wyborczej dogrywce niemal na pewno przegrałby z Szymonem Hołownią, a zachodzi coraz większe prawdopodobieństwo, że nie sprostałby również Trzaskowskiemu.
Na tym jednak festiwal złych wieści dla lokatora Pałacu Prezydenckiego się nie kończy. Dwa badania opinii społecznej z ostatniego tygodnia - Pollster dla "Super Expressu" (publikacja 18 czerwca) i IBRiS dla Wirtualnej Polski (21 czerwca) - pokazują nie tylko poparcie dla poszczególnych kandydatów w pierwszej bądź drugiej turze wyborów. Śledzą też to, jak przed decydującym starciem w wyborczej dogrywce rozłożyłyby się głosy tych, którzy swój udział w wyborach zakończą na pierwszej turze. Dla prezydenta Dudy trudno tutaj o dobre wieści.
Z cytowanych sondaży czarno na białym wynika, że urzędującego prezydenta cechuje dziś to, co w odniesieniu do jego partii-matki przez lata nazywano brakiem zdolności koalicyjnej. Mówiąc wprost, kandydat Zjednoczonej Prawicy może nie być w stanie pozyskać wystarczającej liczby nowych wyborców przed drugą turą, żeby zapewnić sobie reelekcję.
Żeby nie być gołosłownym, spójrzmy na tzw. twarde dane. W sondażu Pollstera na prezydenta Dudę głos w drugiej turze wyborów oddałoby 49 proc. elektoratu Krzysztofa Bosaka, po 17 proc. wyborców Hołowni i Kosiniaka-Kamysza, a także 7 proc. głosujących na Roberta Biedronia. W badaniu IBRiS-u sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Tu poparcie dla Dudy deklaruje ledwie 23 proc. wyborców Bosaka, 9 proc. Kosiniaka-Kamysza, 7 proc. Hołowni i zero ze strony Biedronia.
Trzaskowski wypada pod względem zdolności do przyciągania nowych wyborców o kilka klas lepiej. W badaniu Pollstera na kandydata Koalicji Obywatelskiej chciałoby zagłosować 85 proc. elektoratu Biedronia, 74 proc. Hołowni, 63 proc. Kosiniaka-Kamysza i 19 proc. Bosaka. Wyraźnie lepiej Trzaskowski wypada w sondażu IBRiS-u. Tutaj przytoczone wartości wynoszą odpowiednio: 97, 74, 70 i 49 proc.
W praktyce oznacza to, że prezydentowi Dudzie może zabraknąć głosów do uzyskania reelekcji. I na chwilę obecną jest to bardzo poważna groźba. Przyjmijmy średnie wyniki z sondaży pokazujących poparcie przed pierwszą turą z ostatniego tygodnia. Duda uzyskuje w nich 40,4 proc. głosów, Trzaskowski 29,2, Hołownia 10,6, Bosak 6,7, Kosiniak-Kamysz 5,9, a Biedroń 3,3.
Przyjmując te uśrednione dane, wedle badania Pollstera Duda mógłby liczyć w drugiej turze na 2,81 (IBRiS) albo 6,31 proc. (Pollster) nowych głosów. Z kolei Trzaskowski na 15,63 (Pollster) albo 18,05 proc. (IBRiS). To oznacza, że wyłącznie na przepływie wyborców od innych kandydatów opozycyjnych prezydent Warszawy odrabia do urzędującej głowy państwa od 9,32 do 12,82 pkt proc. To bardzo dużo, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że różnica w uśrednionych wynikach z pierwszej tury między oboma politykami wynosi 11,2 proc. A przecież są jeszcze niezdecydowani i zdemobilizowani wyborcy, o których głosy obaj kandydaci będą zabiegać przed decydującym starciem 12 lipca.
Skąd tak drastyczne różnice? Przyczyn należy dopatrywać się w kampanijnej strategii obu kandydatów. Prezydent Duda i jego sztab od początku kampanii stawiają na przekaz skierowany przede wszystkim do żelaznego elektoratu Zjednoczonej Prawicy. To właśnie on zapewnił rządzącym przekonujące zwycięstwo w eurokampanii przed rokiem. Teraz obóz "dobrej zmiany" chciał powtórzyć tamten manewr.
Jest to o tyle zrozumiałe, że mobilizacja własnych wyborców jest absolutnie kluczowa do zdobycia jak najlepszego wyniku w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Stąd strategicznie można zrozumieć snutą przez polityków prawicy opowieść o ochronie rodziny, próbę "zagrania" kartą LGBT przeciwko opozycji czy podnoszenie kwestii religijnych w kontekście głównego kontrkandydata (chodziło o wiarę w boga i nieposłanie jednego z dzieci do pierwszej komunii świętej).
Kluczowe jest jednak to, żeby w przekazie mobilizacyjnym dla najtwardszego elektoratu nie przesadzić i przed drugą turą nie zamknąć sobie drogi do rozmowy z wyborcami innych opcji, niezdecydowanymi oraz tzw. normalsami. Wszak to właśnie w kontekście wyborów prezydenckich od zawsze mówi się, że droga do wygranej wiedzie przez centrum. To właśnie tutaj sztabowcy Dudy popełnili błąd, przeceniając siłę własnych wyborców i nie doceniając siły wyborców, których nie tyle mogli, ale powinni byli pozyskać. O ile w eurokampanii ci poszli za "dobrą zmianą", o tyle teraz straszenie uchodźcami czy mniejszościami seksualnymi zupełnie na nich nie zadziałało. W końcu na głowie mają dostatecznie dużo realnych problemów, o których rząd mówi niechętnie: wciąż groźna epidemia koronawirusa, kryzys gospodarczy, obniżki pensji, liczne zwolnienia, drożejące usługi i żywność, zagrożenie powodziowe.
Niezawodna w ostatnich latach metoda polityczna Jarosława Kaczyńskiego "Dziel i rządź" tym razem nie przynosi efektów. Używając pewnej metafory: Zjednoczona Prawica stara się zagrać tę samą melodię, za którą w przeszłości była nagradzana rzęsistymi brawami, jednak nie zauważyła, że w międzyczasie widownia zmieniła się diametralnie. Pytanie, czy zauważenie tego w tym momencie, pozwoli jeszcze ocalić kampanię prezydenta Dudy. Ale trudno odnieść wrażenie, że na Nowogrodzkiej jest świadomość popełnionych błędów i gotowość do zmian, skoro na ostatniej prostej przed niedzielnym głosowaniem, rządzący planują wystawić do pierwszego szeregu prezesa Kaczyńskiego. Jak wiadomo, do politycznego gołębia szukającego porozumienia i jednoczącego różnorodne grupy wyborców nigdy nie było mu blisko. Wszystko wskazuje na to, że PiS dalej chce grać na mobilizację swojego bazowego elektoratu.
Sztab Trzaskowskiego postawił na inną strategię. Przede wszystkim na korzyść kandydata Koalicji Obywatelskiej zadziałał tzw. efekt świeżości. Po tragicznym finiszu kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej wprowadzenie do gry Trzaskowskiego dało nową nadzieję wyborcom głównej siły opozycyjnej. W rozmowach z Gazeta.pl politycy Platformy otwarcie przyznawali, że prezydent Warszawy to w tej chwili ich najmocniejsza karta i jeśli on nie podoła zadaniu pokonania PiS-u, to zostaną z niczym.
Sam "efekt świeżości" to jednak za mało, żeby myśleć o wyborczym sukcesie. Nawet w przypadku tak krótkiej i dynamicznej kampanii jak obecna. Pozwolił on co prawda odrobić utracone przez marszałek Kidawę-Błońską poparcie - tu ze stratą przede wszystkim dla Hołowni i Kosiniaka-Kamysza - ale żeby zagrać o pełną pulę potrzeba było czegoś więcej. Politycy Koalicji Obywatelskiej nie ukrywali, że w pierwszej turze liczą na przynajmniej 30 proc. swojego kandydata, wynik prezydenta Dudy poniżej 40 proc. byłby dodatkową korzyścią.
Koalicja Obywatelska postawiła więc na wartości. Trzaskowski nie bez powodu w niemal każdym swoim wystąpieniu mówi o nowej solidarności, odbudowie wspólnoty, dialogu czy lepszej polityce. Główna siła opozycyjna chce zagrać tą samą kartą, której Duda i jego sztab użyli przeciwko Platformie pięć lat temu. Zmęczone rządami koalicji PO-PSL społeczeństwo łaknęło zmiany i tak naprawdę nie ważne było, jakiej i na kogo. Dzisiaj zmianę obiecuje Polakom Trzaskowski.
Myślę, że mamy politykę wspólnoty Rafała Trzaskowskiego. Politykę, która wykracza poza takie normalne pojęcie partii politycznych i elektoratów
- mówił dopiero co w wywiadzie dla Gazeta.pl poseł Cezary Tomczyk, szef sztabu Trzaskowskiego. I dodał:
Badania pokazują, że wszyscy kandydaci są w tej chwili w drugiej turze na bardzo zbliżonym poziomie i że największą zdolność do mobilizacji nowych zwolenników ma Rafał Trzaskowski. To nasz klucz do zwycięstwa
Z kolei pytany o chęć wykreowania społecznej zmiany, która wyniesie Trzaskowskiego do Pałacu Prezydenckiego, Tomczyk odparł: - Na pewno potrzebna jest fala zmian. Mówiliśmy o tym od początku kampanii Trzaskowskiego. Zmiana jest najsilniejszym motorem. 28 czerwca potrzeba nam wielkiego zrywu. Ku zmianom!
Co na to prezydent Duda? Zagadnięty w Zakopanem o swoje aktualne położenie w wyścigu prezydenckim, stwierdził:
Przypominam, że przed pierwszą turą wyborów prezydenckich w 2015 roku żaden sondaż nie pokazywał, że mogę pierwszą turę wygrać. Od zawsze podchodziłem do sondaży z dużą rezerwą. Od tamtego czasu podchodzę z bardzo dużą rezerwą. Praktycznie w ogóle nie zwracam na nie uwagi. Jeśli chodzi o moją kampanię, robię swoje i to po prostu wszystko, a moi rodacy mnie ocenią