Oczywiście, że tak.
Zdecydowanie nie, bo jak rozumiem nie oznaczają one tego, że nie będzie mediów publicznych. Rozumiem, że chodziło o to, aby zlikwidować te firmy, które w tej chwili działają, a w ich miejsca niezwłocznie powołać nowe instytucje. A to pomysł, który ja również głoszę nie od dzisiaj.
Jako wielki zwolennik idei mediów publicznych - tego, jak działają one w innych, demokratycznych krajach - uważam, że dojrzała, europejska demokracja nie może funkcjonować bez mediów publicznych, uniezależnionych od rynku komercyjnego.
Nie jest przypadkiem, że w krajach europejskich, gdzie demokracja ma się lepiej i świadomość obywatelska stoi na wysokim poziomie, są one tak bardzo dobrze rozwinięte. np. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, krajach Beneluksu czy Skandynawii.
Być może. Chodziło mi jednak o to, że w krajach o rozwiniętej demokracji, media publiczne są pewnego rodzaju bezpiecznikiem - kształtują świadomość obywatelską, uczą postaw społecznych.
Z drugiej strony, w państwach, gdzie z demokracją jest trochę gorzej - np. krajach z południa Europy - media publiczne trochę kuleją. Są silnie skomercjalizowane. Politycy mają na nie większy wpływ.
W związku z tym, uważam, że media publiczne w Polsce muszą istnieć. W tym momencie doszliśmy jednak do ściany. Właściwie już ich nie mamy. Budowaliśmy je przez prawie trzydzieści lat i oczywiście nie były one doskonałe, ale rozwijały się, były coraz lepsze, spełniały warunki jakiegoś rozdziału pomiędzy mediami a światem polityki. To był proces, który miał swoje lepsze i gorsze momenty, ale tak, jak w innych obszarach demokracji w Polsce, i tu poruszaliśmy się do przodu.
A dzisiaj mediów publicznych nie ma w ogóle.
Rada Mediów Narodowych niczego nie robiła oprócz powoływania władz spółek i odwoływania tychże władz. Zgodnie z wytycznymi z Nowogrodzkiej zresztą.
To ciało jest kompletnie skompromitowane. Przede wszystkim jednak zostało wymyślone zupełnie bez sensu. Rada Mediów Narodowych powstała po to, żeby zapewnić politykom rządzącym bezpośredni wpływ na media przez powoływanie władz spółek. W szczególności po to, by w przeciwieństwie do KRRiT, mogli w niej zasiadać czynni politycy. I tak też się stało.
Podejrzewam, że niezupełnie. Weźmy na przykład jego stosunek do prezesa Kurskiego. Powszechnie wiadomo, że panowie - mówiąc kurtuazyjnie - za sobą nie przepadają.
Myślę zatem, że pan Czabański nie jest aż tak niemądrym człowiekiem i pewnie zdaje sobie sprawę z tego, że Telewizja Polska to ordynarna tuba propagandowa. Ale próbuje znaleźć dla tego jakieś racjonalnie brzmiące uzasadnienia. Jednym z nich jest właśnie to przerywanie monotonu, o którym pan wspomniał.
W rozumieniu pana Czabańskiego media komercyjne są rządowi nieprzychylne, to dzięki temu, że TVP jest mu przychylna, to mamy równowagę. Moglibyśmy dyskutować czy taki opis rzeczywistości medialnej jest prawdziwy. Ale nawet jeśliby tak było, to nikt nie ma prawa wykorzystywać mediów publicznych do tego, by równoważyć inne media. To w mediach publicznych, ma panować równowaga wewnętrzna, pluralizm i niezależność. Do tego są one zobowiązane ustawowo, zatem mówienie takich rzeczy przez pana Czabańskiego to przyznawanie się wprost do łamania prawa.
Nie byłem w ogóle zdziwiony, dlatego że te media zostały oddane ludziom kompletnie pozbawionym właściwości, zarówno jeśli chodzi o kompetencje moralne, jak i czysto zawodowe.
Przecież chodzi o listę przebojów, o rozrywkę. Nie o treści publicystyczne czy informacyjne. To jest totalnie kompromitujące. Po prostu 1:1 z tym, co działo się w latach PRL-u. Trzeba nie mieć krztyny wstydu, żeby coś takiego robić.
Nie wykluczam, że to nie stało się na skutek jakiegoś odgórnego polecenia partyjnego. Tak czy inaczej decyzja dyrekcji Trójki została podjęta po to, żeby się nie narazić. Zupełnie jak w jakiejś Północnej Korei - jest sobie przywódca i w przekazie publicznym nie może się prześlizgnąć nic, co mogłoby go w jakikolwiek sposób urazić.
Długo byłem przekonany, że media publiczne w Polsce należy ulepszać. Natomiast, obserwując to, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich pięciu lat, dochodzę do wniosku, że najbardziej odpowiednim podejściem byłaby bardzo głęboko idąca restrukturyzacja.
Należałoby zlikwidować spółki, które obecnie prowadzą programy medialne - Telewizję Polską, Polskie Radio i spółki regionalne - i natychmiast utworzyć je w nowej strukturze. Mamy zresztą do tego precedens - w 1994 r. przestał istnieć Radiokomitet, a w jego miejsce powstała Telewizja Polska i spółki radiowe. I nie było żadnej chwili przerwy w programie. Program musi być cały czas emitowany. Instytucje, które go nadają, muszą być jednak zmienione.
Konkretyzując, uważam, że zlikwidowana powinna zostać Telewizja Polska, a w jej miejsce powołać należy nową spółkę, która emitowałaby wszystkie programy ogólnopolskie. Natomiast wszystkie ośrodki regionalne telewizji powinny zostać połączone z lokalnymi rozgłośniami, co pozwoliłoby na stworzenie silnych ośrodków mediów regionalnych, działających w obszarze radia, telewizji i internetu.
Regionalność jest ważnym elementem misji mediów publicznych. Media regionalne z natury są bardziej misyjne. Są bliżej spraw, ważnych dla zwykłych ludzi. Łatwiej jest im być swoistym animatorem debaty i aktywności publicznej w regionie, co w skali państwa jest trudniejsze do osiągnięcia.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji mogłaby być przekonstruowana. Trzeba wrócić do czegoś, co funkcjonowało do 2005 r., czyli do czasów sprzed pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości i sprzed zmiany z 31 grudnia 2005 r.
Przedtem Radę powoływały te same organy, czyli Sejm, Senat i Prezydent. Nie było jednak wspólnej kadencji Rady, bowiem co dwa lata zmieniała się 1/3 jej składu. To było bardzo słuszne. Po pierwsze dlatego, że wiedza dotycząca funkcjonowania rady jest wiedzą unikatową i ludzie przychodzący do niej, muszą dopiero uczyć się wielu rzeczy "na miejscu".
Przede wszystkim jednak, zapewniało to ciągłość i stabilność polityki regulacyjnej Rady. Dziś, kiedy przychodzi nowy skład, podejście regulacyjne może się nagle całkowicie zmienić, czego ofiarą może być cały rynek medialny. Niwelowało to skutki ewentualnych radykalnych zmian w krajobrazie politycznym, będących naturalnym efektem wyborów.
Być może tak. Organ regulacyjny jakim jest KRRiT powinien być pewnym buforem między światem mediów a światem polityki, i to co mieliśmy do roku 2016 dawało jakąś szansę na oddzielenie tych dwóch sfer. Także dzięki współdziałaniu organów.
Oczywiście nie było idealnym rozwiązaniem, ale weźmy przykład konkursów do władz spółek medialnych. Rady nadzorcze przeprowadzały konkursy na członków zarządu i następnie wyłonione w konkursie osoby były powoływania przez KRRiT. Ale były lub nie były. I np. odmówiliśmy powołania na prezesa zarządu spółki regionalnej w Rzeszowie osoby wyłonionej w konkursie, tylko dlatego, że był to aktywny działacz ówczesnej partii rządzącej, czyli Platformy Obywatelskiej. Wyobraża pan sobie taką sytuację w dzisiejszych warunkach? Wzorem Rady Mediów Narodowych, dzisiaj we władzach spółek roi się działaczy rządzącej partii także wykonujących funkcje radnych czy starostów.