We wtorek w "Gazecie Wyborczej" opisano, w jaki sposób Ministerstwo Zdrowia kupiło maseczki chirurgiczne od firmy instruktora narciarskiego z Zakopanego, który miał się powoływać na znajomość z ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim i jego bratem. Jak wykazała później kontrola resortu, sprzęt kupiony za ponad pięć mln zł okazał się nie spełniać norm, co wykazały testy Centralnego Instytutu Ochrony Pracy.
Ostatecznie Ministerstwo Zdrowia złożyło zawiadomienie do prokuratury, twierdząc, że mogło zostać wprowadzone w błąd. We wtorek fragment dokumentu zamieścił na Twitterze wiceminister Janusz Cieszyński. W piśmie resort powołuje się na art. 304 § 2 kodeksu postępowania karnego, który zobowiązuje "instytucje państwowe, by powiadomiły prokuraturę o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, aby nie dopuścić do zatarcia śladów i dowodów przestępstwa".
Kontrahentami Ministerstwa Zdrowia były jednak w sumie trzy podmioty. Jedna z firm została założona w dniu podpisania umowy z resortem - 30 marca, a w pozostałych dwóch - w tym samym dniu - uzupełniono rejestr działalności gospodarczej o nową możliwość sprzedaży hurtowej wyrobów farmaceutycznych i medycznych - informuje "Rzeczpospolita".
Jak dodaje dziennik, analiza faktur tych firm wskazuje, że pierwsza w "łańcuszku" sprzedała towar pozostałym, które następnie sprzedały maseczki ministerstwu po bardzo wysokich cenach - 45 i 48 złotych plus 23 proc. VAT. Przed wybuchem epidemii takie maski były kupowane przez szpitale w cencie od 50 groszy do ośmiu złotych. Co więcej, kontrahenci dołączyli fałszywy certyfikat ICR Polska.
Gazeta poprosiła o wyjaśnienia wszystkie firmy, ale zamiast odpowiedzi otrzymała oświadczenie mecenasa jednej z nich, który zapewnił "o pełnej woli współpracy z Ministerstwem Zdrowia, jak i wszelkimi innymi organami państwowymi w celu wyjaśnienia sprawy". Dodał też, że "nie zamierza czynić tego za pomocą mediów".