Gościem środowego wydania Porannej rozmowy Gazeta.pl był wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński. Naszego gościa zapytaliśmy m.in. o sytuację epidemiczną w woj. śląskim oraz o to, czy możliwe jest "zamknięcie" tego regionu z powodu dużej liczby zakażeń.
- Przypomnę, że sytuacja nie dotyczy całego województwa śląskiego. Mówimy o środkowej części województwa. Ale oczywiście nie ma jakichkolwiek planów dotyczących wyłączania jakichkolwiek obszarów Polski z funkcjonowania. Natomiast to, co należało zrobić, zrobiliśmy od razu - zapewniliśmy dodatkowe siły inspekcji sanitarnej i wojewodzie, tak by jak najszybciej poradzić sobie z tym, że duża część pracowników kopalń uzyskała pozytywne wyniki testów na koronawirusa - powiedział Cieszyński.
- Na samym początku, wśród przebadanych próbek co piąty wynik był pozytywny. Według moich informacji, obecnie jest to co dwudziesty. A więc jest to tylko o kilka punktów procentowych więcej niż średnia dla całej populacji. Oznacza to, że ta sytuacja, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, nie jest tak groźna, jak się na początku wydawała. Wykluczając dane z woj. śląskiego, liczba zakażeń w kraju spada - zapewnił wiceminister zdrowia.
Wiceministra zdrowia poprosiliśmy też o komentarz w głośnej ostatnio sprawie zakupu dużej partii maseczek, które - jak wykazała kontrola resortu zdrowia - nie spełniały polskich norm. Według ustaleń "Gazety Wyborczej" resort zapłacił za sprzęt ok. 5 mln złotych (kilkukrotnie przepłacając), a pośrednikiem w transakcji miał być brat ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Z siedzibie resortu zdrowia z kontrahentem spotkał się wiceminister Cieszyński.
- Oczywiście wolelibyśmy zakupić te maseczki po niższej cenie, ale zależało nam, by zakupić je w ogóle. W połowie marca cała Polska szukała sprzętu ochrony osobistej. Ministerstwa zajmowały się tym, by ten sprzęt dostarczyć. Najważniejsze było dla nas to, by zabezpieczyć medyków, a więc cena zeszła na dalszy plan - mówił Cieszyński.
- Po tym, jak okazano nam certyfikaty, nie mieliśmy wątpliwości i nabyliśmy maski. Niestety później certyfikaty okazały się podejrzane, co potwierdziło badanie przeprowadzone przez Centralny Instytut Ochrony Pracy. Podczas spotkania z kontrahentem nie doszliśmy do porozumienia i w związku z tym będziemy podejmowali kolejne kroki prawne, włącznie z doniesieniem do prokuratury. Nie można tu mówić, że czyjekolwiek zdrowie zostało narażone na szwank, ponieważ zakupiony sprzęt nie został wydany nikomu jako maski z filtrem, które wykorzystuje się przy bezpośrednim kontakcie z zakażonymi - stwierdził wiceminister zdrowia.