Pod projektem "Zatrzymaj Aborcję" podpisało się 830 tys. osób. Został do Sejmu złożony w minionej kadencji - w 2017 r. Obecnie aborcja jest dopuszczalna, m.in. gdy "badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu" (to cytat z ustaw antyaborcyjnej z 1993 r.). Środowiska antyaborcyjne i posłowie PiS nazywają to "aborcją eugeniczną".
Przeciwko wszystkim projektom zaostrzania ustawy antyaborcyjnej protestuje Ogólnopolski Strajk Kobiet.
To jeden z trzech przypadków, gdy aborcja jest legalna, niemniej niemal wszystkie aborcje legalnie dokonywane w Polsce są wykonywane w oparciu o tę przesłankę. Dane za 2018 r.: na 1076 aborcji 1050 wykonano z powodu wad płodu lub nieuleczalnej choroby, a zaledwie 25 przez zagrożenie życia lub zdrowia kobiety, a jedną ciążę przerwano, bo mogła być skutkiem przestępstwa.
Pół roku na zajęcie się projektem
Prawo stanowi, że Sejm obecnej kadencji musi się zająć projektem obywatelskim - a więc i tym dot. aborcji - w ciągu pół roku. Sejm ma zatem obowiązek poddać projekt pierwszemu czytaniu, a obecne posiedzenie jest ostatnim, na którym może to zrobić, by zmieścić się w półrocznym terminie.
Nie jest zatem tak, że PiS trzymało projekt o aborcji i teraz go instrumentalnie wykorzystuje. Jest odwrotnie: PiS trzymało go w szufladzie, aż zostało przez biegnący termin przymuszone do zajęcia się nim przez Sejm.
Temat aborcji jest bowiem dla PiS bardzo niewygodny. - Jarosław Kaczyński nie chce tego ruszać - mówi jeden z posłów PiS. Nowogrodzka wręcz stworzyła system, który pozwala unikać tematu aborcji. Jest oparty o dwie "zamrażarki".
"Zamrażarki" PiS
Pierwszą "zamrażarką" jest sejmowa komisja, do której jakiś projekt jest kierowany - formalnie - do dalszych prac. A w rzeczywistości, by nic się tam z nim nie działo. Mówi poseł obozu rządzącego: - PiS się trzyma wersji, że obywatelskie projekty są kierowane do dalszych prac w komisji. Na 99 proc. tak ma być i tym razem.
Ale sejmowa komisja to tylko "mała zamrażarka". Tą ważniejszą jest dziś bowiem Trybunał Konstytucyjny. Od 2017 r. leży w nim wniosek grupy posłów PiS o stwierdzenie niezgodności z konstytucją opisanej przesłanki do aborcji. Ale on - z racji końca kadencji Sejmu w 2019 r. - musiał zostać ponowiony w ciągu pół roku, aby nie trafić do kosza. I tu właśnie, jak wynika z naszych informacji, Nowogrodzka już na początku obecnej kadencji podjęła decyzję o jego ponownym skierowaniu do TK. Takie polecenie z centrali PiS dostał poseł Bartłomiej Wróblewski, osobiście zwolennik zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Podpisało się pod nim w sumie 119 posłów PiS, Konfederacji i PSL-Kukiz'15.
Tu jednak paradoksalna sytuacja: choć Wróblewski chce zaostrzać ustawę, to jego wniosek o to do TK jest dla Nowogrodzkiej sposobem za "zamrażaniem" takich dążeń. Bo - i taka jest narracja PiS od paru już lat - skoro kwestia aborcji jest w rękach sędziów Trybunału, to Sejm może się wstrzymywać z pracami, czekając na orzeczenie TK. Decyzją prezes Julii Przyłębskiej TK "mrozi" jednak wniosek Wróblewskiego. - To takie czekanie na święte nigdy - dodaje jeden z posłów PiS.
Żarty z Przyłębskiej
- Dziś lepszy byłby Andrzej Rzepliński niż Julia Przyłębska w roli prezesa TK, bo on się nie bał wydawania orzeczeń, a poza tym był w sprawach światopoglądowych bardzo konserwatywny. Nie wydaje się, żeby TK z Przyłębską na czele cokolwiek zrobił - mówi nam poseł PiS, prywatnie zwolennik zakazu, jak mówi, "aborcji eugenicznej". - Mamy dwie "zamrażarki". Jedną przy al. Szucha [TK - red.] i drugą przy ul. Wiejskiej [Sejm - red.] - żartuje.