Zobacz nagranie. Premier zapowiada "nową normalność". Co się zmieni?
O. Jacek Prusak: Wcale nie brzmi to prowokacyjnie. Tak zapewne będzie ten czas wyglądał. Będziemy w domach, a nie w kościołach i paradoksalnie będzie to wyraz naszej pobożności i wiary.
Trzeba teraz docenić tych, których ma się wokół. Gdy rodzina nie jest w pełni, to naturalnie odczuwa się brak. Druga strona medalu jest jednak taka, że może wówczas łatwiej będzie nam docenić tych, którzy są z nami codziennie. Paradoksalnie ci, którzy są blisko i są "dostępni", mogą się okazać największym wyzwaniem. Większość z nas żyje teraz przecież w warunkach ciągłego przebywania z kimś na małej przestrzeni.
Przymusowa izolacja wiele nam powie o nas samych i naszych relacjach. Problem będzie dla tych ludzi, którzy żyjąc obok siebie uświadamiają sobie, że nie ma między nimi bliskości.
Po prostu samemu pokropić wodą święconą jedzenie - we własnym domu, a jeśli tej wody nie ma, to odmówić błogosławieństwo. To też będzie mieć wagę, bo przecież pójście z koszykiem do kościoła to nie żaden sakrament, a jedynie pobożny zwyczaj.
Brak takich rytuałów pozwoli nam odkryć istotę świąt. To nie koszyczki z jajkami są sednem. O wiele ważniejsze od koszyczków będzie to, jak będzie wyglądać nasze wspólne świąteczne śniadanie. Rytuały dla wielu ludzi są ważne, ale jeśli chcą świętować, to przez koronawirusa i izolację nie utracili najważniejszego, a jedynie ozdóbki.
Nie lekceważę rytuałów. Niemniej święta bez tych rytuałów pokażą nam, czy święcenie pokarmów ma dla nas znaczenie religijne, czy jedynie społeczne. Być może będą okazją do przewartościowania czy wręcz nawrócenia. Pędzenie z koszykiem do kościoła w Wielką Sobotę może oznaczać, że tak po prostu spędzaliśmy dzień, a nie go świętowaliśmy. Wielkanoc w izolacji oczyści nas z wielu przyzwyczajeń.
Jeśli ktoś dojdzie do takiego wniosku, to okaże się tylko, jak płytką miał dotąd wiarę. Oczywiście żeby się modlić, nie musimy iść do kościoła. Ale jeśli przyzwyczaimy się do myśli, że do kościoła na mszę nie należy chodzić, to znaczy, że w ogóle nie wiemy, czym taka msza jest. Mszy nie zastąpi żadna indywidualna modlitwa, a jeśli nam się tak wydaje, to znaczy, że komunia jest dla nas mechanicznym rytuałem, społecznym obrzędem wykonywanym, bo inni też tak robią. A nie sakramentem.
To nie namiastka, ale to też nie to samo. Tak jak rozmawianie przez telefon jest realne, ale nie ma takiego znaczenia jak spotkanie twarzą w twarz. Msza jest czymś fizycznym i w pełni się jej doświadcza, biorąc w niej fizyczny udział.
Proszę sobie wyobrazić duży kościół, w którym ludzie stoją daleko, za filarami. Nie widzą ani ołtarza, ani księdza. Czy to, że są tam fizycznie, robi jakąś wielką różnicę? W jakim sensie ma to być lepsze do oglądania mszy w telewizji?
Rozumiem, że arcybiskup chciał powiedzieć, że nie da się zastąpić fizycznego udziału we mszy transmisją w telewizji czy radiu. Ale z drugiej strony: przecież kiedy papież przyjeżdżał do Polski, to msze pokazywano na telebimach wystawionych na miejskich placach, a ludzie śledzili msze także w domach. Czy to nie tworzyło wspólnoty? Akurat wiara, nadzieja i miłość nie są zdeterminowane technologią, ale zależą od naszej otwartości na łaskę Boga. Nie jestem więc aż takim sceptykiem jak abp Gądecki, choć oczywiście zgadzam się z nim co do meritum.
Reakcje będą najróżniejsze. Jedni uświadomią sobie, że mogą żyć bez mszy, bo to nie osłabia ich wiary, a przynajmniej mają takie przekonanie. Inni już odczuwają głód niedostępnych dla nich dziś sakramentów. Nie sposób powiedzieć, które reakcje będą górować. Chciałbym, aby te drugie.