PAWEŁ WOJTUNIK, BYŁY SZEF CBA: Patrząc od strony organów państwa, to jakby w trakcie biegu strzelić sobie w kolano, a potem poprawić jeszcze w biodro. Co więcej, do ujawnienia tych materiałów doszło na profilu twitterowym CBA - o, zgrozo! - w przypadku wciąż toczącego się śledztwa i - o, zgrozo! - za zgodą prokuratury. Nie mam pojęcia, jak w tej chwili prokuratura wyobraża sobie dalsze prowadzenie tego śledztwa. Wydaje mi się to niemożliwe.
To postępowanie już dawno temu powinno zostać umorzone. Podjęto je z przyczyn politycznych, a nie merytorycznych. Gdy składałem zawiadomienie w sprawie Kamińskiego, to postępowanie się toczyło. Później prokuratura stwierdziła, że nie ma podstaw, by prowadzić je w kierunku sugerowanego przez CBA prania brudnych pieniędzy. Dlatego postępowanie zostało umorzone w obszarach, w których Biuro szukało największych nieprawidłowości.
Tego typu postępowania są wyłącznie pretekstem do tego, żeby billingować, monitorować i podsłuchiwać objęte nimi osoby. To, co teraz ujawniono jest natomiast dowodem kompromitacji, nieudolności i amatorstwa ówczesnych agentów i kierownictwa CBA, a nie przestępczej działalności małżeństwa Kwaśniewskich.
Pomijam już fakt, że te materiały, z którymi zapoznałem się jeszcze jako szef CBA, nie świadczyły o popełnieniu przestępstwa objętego katalogiem kompetencyjnym CBA. Świadczyły natomiast o wielu niedociągnięciach, czy wręcz przestępstwach, urzędników i funkcjonariuszy CBA. Dlatego też swego czasu złożyłem w tej sprawie zawiadomienie do Prokuratury Generalnej, która wszczęła po moim zawiadomieniu śledztwo. Mariuszowi Kamińskiemu chciano postawić później z tego powodu zarzuty. Uratowali go sejmowi koledzy.
Przede wszystkim o przekroczeniu uprawnień przez Kamińskiego i innych funkcjonariuszy Biura w procesie zarządzania całą sprawą i wdrażania kolejnych czynności operacyjnych. Mieliśmy do czynienia z bezpodstawnym stosowaniem kontroli operacyjnej. W tej sprawie nie miało prawa dojść do wykorzystania takich technik jak podsłuchy telefoniczne, wprowadzenie agenta pod przykryciem czy zakup kontrolowany.
Toczy się tylko i wyłącznie dzięki przeprowadzonym przez PiS na początku poprzedniej kadencji zmianom w kodeksie postępowania karnego. Zmiany te dają prokuratorowi generalnemu prawo wydać polecenie wszczęcia lub wznowienia dowolnego postępowania karnego na terenie kraju. To dlatego sprawa tzw. willi Kwaśniewskich wciąż jest prowadzona. Zresztą podobnie prokuratura postąpiła w szeregu innych spraw. Jednocześnie nie przeszkodziło to nowym prokuratorom w ciągu jednego dnia "przeanalizować i ocenić" kilkadziesiąt tomów akt, po czym wydać decyzje o umorzeniu postępowań zarówno wobec Kamińskiego, jak i "agenta Tomka".
Na pewno obecne problemy z prawem mają bezpośredni związek z decyzją Tomasza Kaczmarka o tym, by opowiedzieć publicznie o całej sprawie. Nijak nie wpływa to jednak na jego wiarygodność. Ci, którzy nie chcą wyjaśnić tej sprawy mówią, że Kaczmarkowi nie można wierzyć, bo jest podejrzany. Tyle że przecież w Polsce funkcjonuje kilkuset świadków koronnych, którzy mają zarzuty, a mimo tego byli i są uznawani przez organy państwa za wiarygodnych.
Nie mamy instrumentów, żeby ocenić wiarygodność Kaczmarka. Mamy natomiast instrumenty, żeby tę wiarygodność podważyć, jeśli jest wątpliwa. Tylko nikt nie zdecydował się na przeprowadzenie konfrontacji Kaczmarka z Wąsikiem i Kamińskim, nikt nie zbadał byłych szefów specsłużb poligrafem, nikt nie wszczął w tej sprawie postępowania. Wiarygodność świadka można sprawdzić tyko obalając kolejne elementy jego zeznań, jego wersji wydarzeń. Tego tutaj nie zrobiono. Pytanie: dlaczego?
Mówiąc o wiarygodności świadka, należy też zawsze patrzeć na okoliczności, o których mówi - czy są prawdziwe albo chociaż prawdopodobne. A znając bardzo poufały charakter relacji Kaczmarka z jego ówczesnymi przełożonymi - był pupilem kierownictwa CBA, z którym spotykał się też towarzysko, spożywał alkohol - możemy przynajmniej założyć, że opisana przez niego wersja wydarzeń jest prawdopodobna i warta drobiazgowej weryfikacji.
Zdaniem byłego szefa CBA Pawła Wojtunika polskie specsłużby są mocno upolitycznione, co wymiernie przekłada się na sposób ich działania:
Politycy mają to do siebie, że prezentują prawdę w sposób wyrywkowy i w ten właśnie sposób postąpili w tym przypadku. Gorsze, niż to, że materiał zaprezentowano w sposób zmanipulowany, jest jednak to, że opublikowany materiał służy do wykorzystywania w sposób polityczny. To dlatego został opracowany w sposób polityczny, a nie merytoryczny.
To zresztą stara taktyka obecnego kierownictwa CBA. Podobnie było w przeszłości w przypadku afery hazardowej. CBA ma tendencję do wykorzystywania w sposób tendencyjny, haniebny i kompromitujący materiałów operacyjnych. Oprócz tego, że jest to naganne, nieetyczne i kontrowersyjne, to utrudnia lub nawet eliminuje możliwość wykorzystywania tego typu metod w przyszłości.
Cała sprawa z publikacją tych materiałów wygląda bardziej na nadużycie władzy niż realizację jakiegokolwiek celu społecznego. Przecież nie ma żadnego uzasadnienia do ujawnienia tych dokumentów. Co gorsza, publikowane materiały udostępniono "na rympał", bez żadnego ich sprawdzenia czy przejrzenia. W związku z tym mamy tam bardzo wiele tzw. informacji wrażliwych, a także informacji podlegających ochronie RODO, które na domiar złego nie wnoszą niczego do sprawy.
Dokładnie taka sama jak w przeszłości. Są świadectwem bezsilności CBA i prokuratury w tej sprawie. Nie wnoszą absolutnie żadnej informacji o możliwości popełnienia przestępstwa przez państwa Kwaśniewskich. To ciąg wyselekcjonowanych fragmentów całości, które można dowolnie interpretować w zależności od poglądów politycznych i prywatnych sympatii albo antypatii. Gdyby ten materiał miał jakąkolwiek wartość procesową, powinny zostać postawione zarzuty karne, tymczasem nic nowego w tej sprawie się nie działo i nie dzieje od ponad dziesięciu lat.
Mówiąc trochę pół żartem, pół serio, wartość tego materiału jest taka, że teraz państwu polskiemu grozi szereg kosztownych procesów o odszkodowania ze strony osób poszkodowanych w wyniku publikacji tych materiałów. Sytuacja analogiczna do publikacji tzw. raportu Macierewicza. Jest przecież jeszcze w Polsce coś takiego jak prawa i swobody obywatelskie oraz domniemanie niewinności. A materiały operacyjne zawsze mają subiektywny wydźwięk i ciężar gatunkowy, dlatego powinny być do wglądu jedynie dla sądu i prokuratury.
Nie chcę się tutaj bawić ani w moralizatora ani adwokata. Mogę jednak zapytać: no i co z tego. Bo cóż jest złego w tym, że ktoś komuś przekazuje pieniądze, jeśli ma taką wolę? W sądzie to nie jest żaden dowód na to, że państwo Kwaśniewscy prali brudne pieniądze, a taka przecież jest kwalifikacja prawna tej sprawy. Nawet jeśli rzeczona nieruchomość byłaby w jakimś stopniu własnością państwa Kwaśniewskich, to nadal mamy do czynienia jedynie z naruszeniem przepisów karnoskarbowych, a nie praniem brudnych pieniędzy.
Ocena tej sprawy to rola niezawisłego sądu i prokuratury. A dotychczas nie oceniły one, jak widać, tej wiarygodności negatywnie, bo gdyby tak było, to państwa Kwaśniewskich już dawno spotkałyby poważne konsekwencje prawne. Dalej nie widzę związku z praniem brudnych pieniędzy. Widzę natomiast, że opublikowanie tych materiałów przyniosło częściowo zamierzony efekt, bo nie rozmawiamy choćby o aferze GetBacku czy innych porażkach CBA, ale o domniemanej "willi Kwaśniewskich".
Możemy natomiast oceniać legalność lub nielegalność działań instytucji państwa w tej sprawie. A sprawa ta nie była prowadzona w sposób, w jakim wedle przepisów prowadzona być powinna. Doszło tutaj do poważnych nadużyć uprawnień i bezpodstawnego wdrożenia inwazyjnych procedur operacyjnych, które w tej sprawie nigdy nie powinny zostać wykorzystane. Czy to się Kamińskiemu podoba, czy nie, to nawet gdyby hipotetycznie potwierdzono, że ten dom należy do państwa Kwaśniewskich, to i tak dalej byłaby to sprawa dla skarbówki, a nie CBA.