Województwa podkarpackie, lubelskie, świętokrzyskie, małopolskie i łódzkie w całości, miasta takie jak Biała Podlaska, Puławy, Zamość, Świdnik czy Mielec, dziesiątki powiatów, od kieleckiego po jarosławski, i gmin tak miejskich, jak i wiejskich - od podwarszawskiej Kobyłki po podkarpacki Niebylec. Łącznie blisko sto jednostek samorządowych, które wprowadziły uchwały "przeciwko ideologii LGBT" lub zbliżone do niej rezolucje.
I tak na przykład sejmik małopolski ocenił, że cele rzekomej ideologii "naruszają podstawowe prawa i wolności zagwarantowane w aktach prawa międzynarodowego, kwestionują wartości chronione w polskiej konstytucji, a także ingerują w porządek społeczny". W uchwale stwierdzono również, że "niektórzy przedstawiciele samorządowej, jak i krajowej sceny politycznej" podejmują działania "zorientowane na anihilację wartości ukształtowanych przez wielowiekowe dziedzictwo chrześcijaństwa". Radni zadeklarowali więc, że będą bronić systemu oświaty "przed propagandą LGBT zagrażającą prawidłowemu rozwojowi młodego pokolenia".
Niektóre samorządy przyjęły z kolei uchwałę o przyjaźnie brzmiącej nazwie: "Samorządowa Karta Praw Rodziny". Kiedy jednak wczytamy się w jej zapisy, okazuje się, że jej twórcy domagają się m.in., by - przy współpracy władz z organizacjami społecznymi - "wyłączono możliwość przeznaczania środków publicznych i mienia publicznego na projekty podważające konstytucyjną tożsamość małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny lub autonomię rodziny". Co ciekawe, w Karcie zawarto również zapis, że nawet programy mające na celu przeciwdziałanie przemocy i pomoc jej ofiarom czy przeciwdziałanie alkoholizmowi i narkomanii mają "uwzględniać zasadę poszanowania integralności rodziny".
Inne jednostki - jak choćby województwo świętokrzyskie - stworzyły własne uchwały. I tak radni w Świętokrzyskiem "wyrazili swoją głęboką dezaprobatę i zdecydowany sprzeciw wobec (...) prób promocji ideologii opartej na afirmacji LGBT, stojących w jawnej sprzeczności z dziedzictwem kulturowym i wielowiekowymi tradycjami chrześcijańskimi nie tylko Regionu Św. Krzyża, ale także Polski i Europy". Stwierdzono również, że "działacze wywodzący się ze środowisk LGBT żądają praw do kształtowania podstaw programowych w edukacji naszych dzieci", a pojęcie "tolerancja" "staje się obecnie zakładnikiem środowisk LGBT w walce o wprowadzenie tej ideologii w szkołach, a także w życiu publicznym i politycznym".
Pisanie własnych uchwał nie zawsze samorządom wychodzi. W Wielkopolsce jak dotąd jedna gmina, podkaliskie Szczytniki, postanowiła przyjąć dyskryminujący dokument. Jak czytamy jednak w załączniku do obrad rady gminy, głosowanie odbyło się "w sprawie 'w sprawie stanowiska w sprawie sprzeciwu wobec deklaracji LGDP i gender'". Wniosek został przyjęty jednogłośnie, choć trudno stwierdzić, o co radnym chodziło.
Podsumujmy więc fakty - niemal sto samorządów przyjęło deklaracje, które w mniej lub bardziej otwarty sposób opowiadają się za dyskryminacją lub wręcz domagają się dyskryminacji osób nieheteroseksualnych. Jak obliczył Jakub Gawron, jeden z twórców akcji Atlas Nienawiści, która na bieżąco monitoruje przyjmowanie uchwał, w "strefach wolnych od LGBT" mieszka już 31 proc. obywateli Polski.
Co to oznacza w praktyce? Od - jak chcą tego autorzy Samorządowej Karty Praw Rodzin - uniemożliwienia prowadzenia w szkołach jakichkolwiek zajęć antydyskryminacyjnych (co, jak podnosi Rzecznik Praw Obywatelskich, jest nielegalne), aż po ogólne sekowanie osób LGBT+ wśród mieszkańców miast, gmin i województw - osoby nieheteroseksualne dowiadują się o sobie, że ich orientacja ma związek z "anihilacją" polskich wartości, "zagraża prawidłowemu rozwojowi młodego pokolenia" i "narusza podstawowe prawa i wolności zagwarantowane w aktach prawa międzynarodowego".
Ten ostatni zapis jest szczególnie interesujący, bowiem wśród aktów prawa międzynarodowego, które Polska ratyfikowała, jest choćby Europejska Konwencja Praw Człowieka, która zakazuje dyskryminacji z jakichkolwiek przyczyn, czy Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, który zobowiązuje do "zwalczania wszelkiej dyskryminacji ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne, religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną". A co więcej - Rada Europejska "może podjąć środki niezbędne" w celu zwalczania dyskryminacji.
Jakim więc prawem międzynarodowym podpierają się samorządowcy, by usprawiedliwić swoje działania? Dolary przeciwko orzechom, że ogromna większość z nich nie byłaby w stanie wskazać ani jednego takiego aktu.
Akurat gdy kolejne samorządy przyjmują haniebne uchwały Bart Staszewski, reżyser i aktywista, zorganizował happening - na wjeździe do kilku miast, które zagłosowały "za" homofobicznym dokumentem, postawił znak "Strefa wolna od LGBT". I rozpętało się piekło. Ale moment - jaka jest różnica między samorządem, który przyjął homofobiczną uchwałę, a samorządem z uchwałą i tabliczką na wjeździe? Wyłącznie symboliczna. Znak jest tylko symbolem, to uchwała jest wyrazem faktycznej dyskryminacji.
Zadziwiające jest więc święte oburzenie polityków i działaczy prawicowych, którzy oskarżają Staszewskiego o "szerzenie fake newsów". Dwóch młodych działaczy Porozumienia, członek gabinetu politycznego wicepremiera Jarosława Gowina i pracownik biura ministra cyfryzacji Marka Zagórskiego, postanowiło nawet złożyć zawiadomienie do prokuratury ws. nielegalnego postawienia znaków. Stwierdzili przy tym, że przez tabliczki "pojawiają się kolejne kłamstwa za granicą na temat Polski" oraz że mamy do czynienia ze "zorganizowaną akcją dezinformacyjną środowisk LGBT".
Problem w tym, że to nie jest dezinformacja, to wyłącznie nazwanie obowiązującej rzeczywistości. Podobnie symboliczne byłoby umieszczanie na słupach obwieszczenia o przyjętym dokumencie czy odczytywanie jego treści w mediach. Brzydko się kojarzy? Owszem, ale - parafrazując Gogola - czym oburzają się prawicowi działacze? Sami sobą się oburzają. W końcu chyba nie uchwalili takiego prawa, żeby teraz się go wstydzić?
Jedna z prawicowych fundacji orzekła w kontekście tabliczek, że po zdjęciach Staszewskiego "widać, że nic im się w tych strefach nie dzieje, nikt na nich nie napada, nie bije, krew się nie leje".
I tu tragicznie adekwatne są słowa Mariana Turskiego, dziennikarza "Polityki" i byłego więźnia Auschwitz, który w 75. rocznicę wyzwolenia obozu mówił o tym, że "Auschwitz nie spadło z nieba". Zaczęło się we wczesnych latach 30., kiedy w Berlinie na ławkach w parku pojawił się napis "Żydom nie wolno siadać na tych ławkach".
"Można powiedzieć: nieprzyjemne, nie fair, to nie jest OK, ale w końcu jest tyle ławek dookoła, można usiąść gdzieś indziej, nie ma nieszczęścia" - opisywał Turski. Kolejne zakazy sprawiały, że ludzie "oswajali się z myślą, że można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować".
I tak dzień za dniem oswajali się i oprawcy, i ofiary, i świadkowie, a władza widziała, że ludzie przestają reagować na zło. Następnie pojawiły się zakaz przyjmowania Żydów do pracy, zakaz emigracji, a w końcu zaczęto wysyłać ludzi, współobywateli, sąsiadów do gett, do obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. "Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się, aż stało się to, co stało się tutaj" - mówił Turski w miejscu, z którego wychodził przed laty w marszu śmierci.
Ale czy faktycznie nic się nie dzieje? Czy jesteśmy jeszcze na etapie ławek nie dla Żydów lub - w tym przypadku - nie dla osób LGBT? Przecież w Białymstoku polała się krew. Źle zabezpieczony marsz równości został zaatakowany przez zwolenników "stref wolnych od LGBT". Zarzuty postawiono prawie 150 osobom - jednym za zakłócanie demonstracji, innym za ciężkie pobicia.
Jeszcze gorzej mógł skończyć się marsz w Lublinie, gdzie policja zadziałała skutecznie i zdołała zatrzymać małżeństwo z materiałami wybuchowymi, które miały zostać zdetonowane w trakcie demonstracji. To nadal tylko ławki nie dla osób LGBT? Nic się nie dzieje? Krew się nie leje?
W Lublinie mogło dojść do tragedii, ale politycy (poza chlubnymi wyjątkami) tuż przed wyborami nie chcieli nawet oszczędnie potępić udaremnionego zamachu. Dziś natomiast potępiają tabliczki "Strefa wolna od LGBT", bo kojarzą im się z nazistowskim reżimem. I słusznie im się kojarzy, bo - jak mówił Turski - Auschwitz drepcze. Niestety, wcale nie takimi małymi krokami, skoro dyskryminujące uchwały dotyczą już obszarów zamieszkanych przez ponad 30 proc. wszystkich mieszkańców Polski. Oswajamy się ze złem i pozwalamy, by rosło w siłę, a zamiast próbować je zatrzymać - strzelamy do posłańców.
>>> Holland: Nie uważam, że Kaczyński jest faszystą, ale pewnych elementów używa świadomie