Afera wybuchła w połowie stycznia, gdy media opisywały, że Centralne Biuro Antykorupcyjne mogło stracić od pięciu do dziesięciu milionów złotych w wyniku malwersacji finansowych. Pieniądze miała wyprowadzić pracownica CBA, jak później się okazało Katarzyna G., kasjerka Biura.
Mimo tych doniesień CBA przekazało jedynie lakonicznie, że nie będzie informować o decyzjach kadrowych wobec pracowników. "Nie jest prawdą, jakoby CBA utraciło jakiekolwiek środki finansowe" - padło w krótkim komunikacie służby.
>>> Niedawno Polska czekała na raport CBA w sprawie Mariana Banasia, szefa NIK. Tak komentował to polityk PiS:
Spora liczba wątpliwości doprowadziła do tego, że szef CBA Ernest Bejda ma stawić się przed sejmową komisją ds. specsłużb, by przekazać "stosowne informacje" na temat sprawy. Z kolei parlamentarna opozycja chce uzyskać wyjaśnienia także od Mariusza Kamińskiego, szefa MSWiA i ministra koordynatora ds. służb specjalnych, nadzorującego m.in. właśnie CBA.
Nowe światło na sprawę rzuca wtorkowa publikacja "Rzeczpospolitej", w której wskazano, że Katarzyna G. od miesiąca jest tymczasowo aresztowana razem z mężem pod zarzutem przywłaszczenia mienia znacznej wartości - pieniędzy należących do CBA. Według informacji dziennika gdy tylko kasjerka trafiła do aresztu, CBA zwolniło ją z pracy.
Pytany o te doniesienia Temistokles Brodowski, rzecznik CBA, powtórzył to, co już wcześniej padało w komunikatach Biura: - Nie informujemy o decyzjach kadrowych wobec funkcjonariuszy i pracowników Biura.
"Rzeczpospolita" konkluduje, że ponieważ G. była cywilnym pracownikiem CBA, najprawdopodobniej "pozbycie się jej uzasadniono utratą zaufania w związku postawieniem jej prokuratorskich zarzutów i tymczasowym aresztowaniem".