W sobotę odbywa się I tura wyborów na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Głosować w pełni demokratycznym plebiscycie mogli wszyscy członkowie PO, którzy opłacają składki członkowskie. Mogli, bo właśnie zamknięto lokale wyborcze.
Zagłosować na jednego z czterech kandydatów (następcę Grzegorza Schetyny) postanowiła też Julia Pitera. Jednak już w lokalu wyborczym okazało się, że byłej posłanki PO nie ma liście wyborców. Okazało się, że to nie błąd, ale efekt decyzji rzecznika dyscypliny PO Łukasza Abgarowicza, który już w listopadzie zeszłego roku zawiesił Julię Piterę w prawach członka partii.
Okazało się, że szkodzę PO
- mówi Pitera w rozmowie z Onetem.
Onet przypomina, że Julia Pitera od lat jest w konflikcie z obecnym rzecznikiem dyscypliny, któremu zarzuca związki z tzw. układem warszawskim. Zdaniem polityczki, Abgarowicz jest jednym z niewielu ludzi Pawła Piskorskiego, z czasów gdy ten był prezydentem Warszawy, a który nie został do tej pory usunięty z PO. Pitera zarzuca mu powiązania z grupą polityczno-biznesową z tamtego okresu.
Jednak mimo tych osobistych animozji wydaje się, że jednym z decydujących powodów zawieszenia Pitery w PO była jej otwarta krytyka pod adresem kierownictwa partii po kolejnych przegranych wyborach.
- W następstwie nieudolności Platformy Obywatelskiej, Prawo i Sprawiedliwość wygrało po raz trzeci wybory. Ja nie odkrywam nic nowego. Jak były ułożone listy do PE, wszyscy widzieliśmy. Jak była prowadzona kampania do PE, też doskonale widzieliśmy - mówiła rozgoryczona polityczka w październiku m.in. w RMF FM, tuż po przegranych przez PO wyborach do parlamentu.