W środę rozpoczął się proces w sprawie obrabowania prezydenckiej wilii w Klarysewie. Mieli się go dopuścić ludzie z otoczenia Bronisława Komorowskiego. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", z aktu oskarżenia wynika, że nikt niczego nie ukradł.
W czasie kampanii przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku prawicowe media podawały informację o tym, że otoczenie Bronisława Komorowskiego doprowadziło do ruiny rezydencję głowy państwa w Klarysewie, a pod pretekstem likwidacji rozkradziono mienie. Jak przekonywali urzędnicy kancelarii prezydenta, budynek ten wykorzystywany był jako magazyn mebli. Willa popadała w ruinę, dlatego zdecydowano, że zniszczone meble i sprzęt zostaną wywiezione i zutylizowane.
Jak podawał raport przygotowany przez urzędników Andrzeja Dudy, z willi zniknęło 1246 przedmiotów, których łączna wartość przekroczyła 1,3 mln zł.
Śledztwo w tej sprawie trwało cztery lata, w czasie których zostało przesłuchanych 105 świadków. Nie znaleziono dowodów świadczących o kradzieży. Ostatecznie pracownikom kancelarii Komorowskiego postawiono zarzut "niedopełniania w okresie od marca do sierpnia 2015 r. obowiązków i przekroczenia uprawnień służbowych przez funkcjonariuszy publicznych w związku z przeprowadzonymi w 2015 r. procedurami likwidacji zbędnych i zużytych składników mienia ruchomego w rezydencjach prezydenta RP Klarysew i Promnik".
>>> Smolar: Każda kampania PO od Komorowskiego jest kompromitująca. Zobacz wideo: