Premier Mateusz Morawiecki wygłosił we wtorek w Sejmie expose. Przemówienie trwało ok. 1,5 godziny.
Szef rządu zapowiedział m.in. zmodernizowanie starych i wybudowanie nowych połączeń kolejowych, wsparcie finansowe dla emerytów, uproszczenie systemu podatkowego, wprowadzenie pakietu badań kontrolnych dla każdego Polaka po 40. roku życia i kontynuację reformy wymiaru sprawiedliwości.
- Gdybyśmy zaczęli tę godzinę i dwadzieścia minut przewijać, to co pięć minut mielibyśmy dokładnie ten sam obraz. Ciało premiera było w niemal niezmiennej pozycji - komentuje w rozmowie z Gazeta.pl Maurycy Seweryn. Ekspert zaznacza, że szef rządu prezentował się elegancko, był ubrany w sposób nowoczesny (granatowa marynarka, jasny krawat i jasnoniebieska koszula).
- Problem w tym, że nie przemawiał. To nie było przemówienie, ale odczytywanie treści, i to niestety w słaby sposób. Oczywiście można posiłkować się od czasu do czasu materiałem na kartkach, ale premier odczytywał niemal słowo w słowo to, co zostało mu napisane
- dodaje politolog.
Według Maurycego Seweryna, do ok. 9 minuty expose szef rządu "był w pozycji bardzo zamkniętej". - Prawie ani razu nie zdarzyło mu się wspomóc wystąpienia gestykulacją. Ręce były ściśle przyłożone do mównicy, co oznacza postawę obronną. Potem doszło trochę gestykulacji, ale w zasadzie niewiele się zmieniło - wyjaśnia.
Jak zwraca uwagę ekspert, niektóre fragmenty expose zostały napisane specjalnie w taki sposób, by szef rządu odczytywał je wolniej i nadawał im znaczenie, co miało umożliwić posłom bicie brawa. - Pan premier w ogóle nie operował głosem. Zepsuł nawet tak ładne powiedzenie jak "Polska to mój dom" - twierdzi Maurycy Seweryn.
- To nie jest pierwsze expose Mateusza Morawieckiego. Musiało się zdarzyć coś, co mocno zakłóciło komunikację. Takim "ogłuszaczem" dla pana premiera było zachowanie posła Grzegorza Brauna, który chwilę wcześniej okupował mównicę. Premier wówczas stał lekko z boku, jak chłopiec do bicia. Ręce złożone, teczka przed nim, opanowany. Kiedy wszedł na mównicę, chrząknął. Nie robi się tego na początku wystąpienia. Potem bardzo mocno próbował oblizywać wargi, starał się zasysać ślinę. Kiedy się denerwujemy, wysusza się nam aparat mowy. To były klasyczne przejawy stresu pana premiera
- uważa politolog.
- Wystąpienie słabe, mowa ciała bardzo ograniczona, sygnalizująca duży stres, słabe przygotowanie pana premiera, brak operowania głosem. Pan premier zepsuł dobrze napisane expose - podsumowuje rozmówca Gazeta.pl.
Ekspert podkreśla jednak, że Mateusz Morawiecki radzi sobie z przemówieniami zdecydowanie lepiej w sytuacjach mniej stresowych, np. na spotkaniach w terenie lub konwencjach partyjnych.