Fenomen Magdaleny Biejat. Jak mało znana debiutantka objęła ważną komisję? "Ona ma wszystko poukładane"

Wiktoria Beczek
Politycy PiS są "zdziwieni" wyborem Magdaleny Biejat na przewodniczącą Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, część z nich uważa, że sprawę należy "wyjaśnić". Jeden z prawicowych portali pyta "co się dzieje?", a inny - powołując się na "obrońców życia" - wprost domaga się zmiany w prezydium komisji. W kilka miesięcy szerzej nieznana Biejat stała się jedną z kluczowych postaci opozycji.

Magdalena Biejat startowała z czwartego miejsca na warszawskiej liście Lewicy i osiągnęła wynik nieporównywalnie wyższy od "czwórek" na innych listach - 19501 głosów. Czwarta w Koalicji Obywatelskiej Jolanta Fabisiak dostała ich zaledwie 5347, Piotr Naimski z PiS - 5900, a kandydaci PSL i Konfederacji kolejno 3303 i 1810 głosów. 

Na tak dobry wynik składają się dwie rzeczy. Po pierwsze - szerokie poparcie opiniotwórczych osób, takich jak Adam Wajrak, Jan Mencwel, ale też mniej oczywistych jak Michał Boni czy znana z raczej prawicowych poglądów blogerka kataryna. Do tego masa wsparcia od instagramerek - od tych zajmujących się tematyką LGBT+, przez ciałopozytywność, aż po prawo. Drugi czynnik to kampania. Bez dużych środków, ale z mnóstwem pracy. Jak mówi sama Biejat, zawodowo - jako badaczka - zajmuje się rozmawianiem z ludźmi, nawet tymi, z którymi się nie zgadza. Prowadziła więc kampanię "organicznie" - od drzwi do drzwi, od ulicy do ulicy i przekonywała do siebie również osoby, które nie miały w planach głosowania na Lewicę. 

Głód lewicy na mocne polityczki 

W ostatnim tygodniu kampanii w warszawskim środowisku lewicowym nazwisko Biejat byłoby odmieniane przez wszystkie przypadki, gdyby nie było nieodmienne. Taka była też strategia Razem - partia biła się o drugi mandat w Warszawie, więc grała na Biejat, wiadomo było, że Zandberg na "jedynce" i tak zrobi dobry wynik. Ostatecznie Biejat przeskoczyła koleżanki z listy, weszła do Sejmu z drugim wynikiem w okręgu i przynajmniej częściowo zaspokoiła głód lewicy na mocne polityczki, o którym mówi mi w rozmowie jeden z działaczy. 

Ale głód kobiet w polityce jest chyba nie tylko lewicowy, co zresztą potwierdzają doświadczenia Biejat z kampanii. Tuż po wyborach w rozmowie z "Krytyką Polityczną" mówiła, że ludzie, z którymi rozmawiała - nie tylko elektorat lewicowy - chcieli głosować na kobietę, nie wiedzieli tylko na którą. - [Wynika to] z rosnącego poczucia, że kobiet w polityce jest za mało. Z przekonania, że kobiety wnoszą trochę inny sposób pracy. Nie mówię tutaj o stereotypowej opiekuńczości czy o łagodzeniu obyczajów, tylko o tym, że jednak byt kształtuje świadomość. Zwracamy uwagę na nieco inne rzeczy, bo mamy inne doświadczenia i z innymi problemami się zmagamy. W efekcie inaczej rozkładamy akcenty, co jest dobre dla nas wszystkich, nie tylko dla samych kobiet. Konkretny przykład: dla mnie równość płci oznacza również to, że dajemy przestrzeń mężczyznom, by mieli dobre relacje ze swoimi dziećmi - wyjaśniała.

Wizyty w prawicowych mediach

Działacze Razem, pytani o klucz do sukcesu - oprócz networkingu i sprawnej kampanii - wymieniają sprawność Biejat w sytuacjach publicznych i medialnych. Polityczka obrała dosyć ryzykowną strategię i przyjmowała zaproszenia do prawicowych mediów. I tak w programie o tym, "czy środowiska LGBT to agresorzy?" rzeczowo i spokojnie tłumaczyła adwersarzom, że pojedyncze happeningi, które mogą obrażać czyjeś uczucia religijne, są niczym w porównaniu do systemowej dyskryminacji i homofobii, a w programie "LGBT w szkołach - dzieci będą indoktrynowane?" wyjaśniała, że to brak rzetelnej edukacji seksualnej jest niebezpieczny dla dzieci, które nie potrafią się bronić przed niechcianym dotykiem czy dla młodzieży, która nie zna metod zapobiegania ciąży i nie wie, jak ochronić się przed chorobami. 

Efekty widać od razu. W drugim z programów nawet prowadząca Edyta Hołdyńska (Telewizja wPolsce) stwierdziła, że w pewnych kwestiach zgadza się z Biejat, innym razem Krzysztof Ziemiec w TVP przyznał że, kiedy próbował ją ośmieszyć, polityczka "zagięła" go w temacie żeńskich końcówek wyrazów. 

Zobacz wideo

Te ostatnie - przy niespodziewanym udziale posła PiS Dominika Tarczyńskiego - też przyczyniły się do wzrostu popularności posłanki. Biejat zapowiedziała bowiem, że będzie "gościnią" jednego z programów Telewizji Polskiej, co wywołało skrajne reakcje. W przypadku Tarczyńskiego tak skrajne, że zasugerował, by koleżanka z sejmowych ław "wsadziła sobie końcówki w mózg albo w brudne buty", zapowiedział, że będzie "poniżał chore ideologie" i zwrócił się do Biejat "per wy" - "dewianci". Wówczas o sprawie zrobiło się głośno i nazwisko posłanki pojawiło się bodaj we wszystkich ogólnopolskich mediach, ale nawet przeciwnicy używania feminatywów musieli przyznać, że poseł PiS przekroczył wszelkie granice. Wśród komentarzy pod wpisem Tarczyńskiego można przeczytać m.in.: "Sam do tych końcówek mam raczej negatywne podejście, ale krzywdy mi to nie robi. Za to krzywdę całemu krajowi robi, że taki cham zasiada w Sejmie", "Cokolwiek myślę o poglądach tej pani, pan się kompromituje chamskim zachowaniem" czy "Panie pośle, trzeba się było powstrzymać".

Lewicowa przewodnicząca ważnej komisji

14 listopada, gdy w Sejmie rozdzielano komisje i ustanawiano ich prezydia, Lewica niespodziewanie ogłosiła, że przewodnictwo w Komisji Polityki Społecznej i Rodziny objęła właśnie Biejat. Za lewicową kandydatką opowiedziała się część polityków PiS, choć to akurat nie wynikało z docenienia kompetencji i koncyliacyjności Biejat, a z sejmowych negocjacji - część komisji przypada w udziale opozycji, a akurat ta - Lewicy. Kontrkandydatem posłanki Razem był skrajnie prawicowy poseł Konfederacji Grzegorz Braun

Przez komisję przejść muszą m.in. wszelkie projekty ustaw dotyczące praw reprodukcyjnych (które przewodnicząca teoretycznie mogłaby zablokować przez zamrożenie). Gdyby więc PiS nie chciało oddać ważnej komisji, wybór Brauna wpuściłby partię rządzącą w jeszcze większy kanał - zmierzenie się z projektem całkowitego zakazu aborcji, który popiera Braun i jego partia. A nawet najbardziej zagorzali zwolennicy zakazu, choćby Jarosław Gowin, który przed laty wyznał, że słyszy krzyki zarodków, przyznają, że PiS do takiego kroku się nie posunie, bo byłby to krok samobójczy.

Część polityków partii rządzącej nie rozumie wyboru Biejat. Senator Jan Maria Jackowski powiedział, że "trzeba naprawić ten błąd", Antoni Macierewicz ocenił, że sprawę należy "wyjaśnić", ale "góra" PiS chłodzi emocje. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek powiedziała, że partia rozważy odwołanie Biejat, jeśli w komisji będzie się działo "coś złego", a wicerzecznik PiS Radosław Fogiel wyjaśniał, że o składzie prezydium komisji decyduje sejmowa arytmetyka i głosy krytyki z prawej strony pojawiłyby się niezależnie od tego, jaką komisją kierowaliby posłowie Lewicy. 

Rzeczniczka Razem: Biejat ma wszystko poukładane

O tym, czy działacze partii są zdziwieni, że osoba z drugiego szeregu stała się jedną z kluczowych postaci, pytam Dorotę Olko, rzeczniczkę Razem. Działaczki miały okazje lepiej się poznać przed kilkoma laty podczas Akademii Demokracji Socjalnej organizowanej przez Fundację im. Friedricha Eberta. - Od początku wydawała mi się bardzo zdolną, a przy tym normalną, budzącą sympatię osobą. A przy tym podziwiałam jak godzi życie zawodowe, osobiste i partię. Już dawno mówiłam moim kolegom z biura prasowego, że to jest duży potencjał i może być hit - przyznaje. 

Olko dodaje, że Biejat w partii robi to, co w danym momencie jest potrzebne - czasem praca w tle, a czasem reprezentacja na froncie. Zastrzega też, że nie ma mowy o "sodówce", zabieganiu o funkcje i widoczność. - Ona ma wszystko poukładane, działa, bo chce działać, niczego sobie w ten sposób nie rekompensuje. To mieszanka zdrowej ambicji, ideowości i umiejętności współpracy - wyjaśnia. - Jest pracowita, nie gra Bóg wie kogo, dba o ludzi dookoła. Dobrze się z nią pracuje po prostu - podsumowuje rzeczniczka. 

Ordo Iuris donosi prokuraturze na zdjęcie sprzed 6 lat 

Skrajna prawica nie wierzy rzecz jasna w dobrą pracę, w płaszczyzny porozumienia, o których mówi Biejat i nie przyjmuje jej tłumaczeń, że "nie zrobi krzywdy tradycyjnym rodzinom" - domaga się jej usunięcia ze stanowiska przewodniczącej komisji. Fundacja Centrum Życia i Rodziny - od której przed laty dystansowali się nawet hierarchowie kościelni - założyła zbiórkę podpisów pod apelem do PiS o "powierzenie przewodniczenia Komisji Polityki Społecznej i Rodziny Sejmu RP w ręce posła dającego gwarancję szacunku dla konstytucyjnych praw dotyczących ochrony życia, rodziny i moralności". 

W działaniach tych środowisk widać wręcz pewną desperację. Aby w jakiś sposób "dobrać się" do posłanki, prezes Ordo Iuris zapowiedział, że złoży zawiadomienie do prokuratury w związku ze zdjęciem, które na swoim prywatnym Facebooku Biejat zamieściła w 2013 roku. Fotografia powstała podczas protestu w Teksasie, po tym jak władze stanowe przyjęły restrykcyjne prawo antyaborcyjne. Nastolatka, która była na proteście z rodzicami, trzymała w rękach różowy karton z napisem "Jesus isn’t a dick, so keep him out of my vagina". Według jednego ze skrajnie prawicowych publicystów "treść jest tak przerażająca, że nie nadaje się do tłumaczenia na język polski", bo "polski język i polska kultura tłumaczenia tego tekstu po prostu nie przyjmuje", ale spróbujmy - "Jezus nie jest penisem, więc trzymaj go z dala od mojej waginy". 

Zdaniem prezesa OI hasło jest "odrażające", a umieszczenie zdjęcia to "pełny nienawiści akt chrystianofobii", za które "polityk powinien być otoczony kordonem sanitarnym, a nie premiowany stołkiem przewodniczącego ważnej komisji sejmowej".

To, ile uwagi poświęcają debiutującej posłance - z jednej strony politycy PiS, a z drugiej prawicowe media i organizacje - pokazuje, że Magdalena Biejat "wyrosła" na ważne nazwisko nie tylko w klubie Lewicy, ale też w całej opozycji.

Więcej o: