Biegły kwestionuje wiarygodność pół tysiąca podpisów pod listami poparcia Młodzieży Wszechpolskiej

Pół tysiąca podpisów pod listami poparcia Młodzieży Wszechpolskiej przed wyborami samorządowym w 2014 roku zostało zakwestionowanych przez biegłego podczas śledztwa, które prowadzi lubelska prokuratura - dowiedziało się RMF FM. Zastrzeżenia dotyczą okresu, kiedy szefem organizacji był obecny wiceminister cyfryzacji Adam Andruszkiewicz.

Po raz pierwszy o wątpliwościach prokuratury dotyczących wiarygodności podpisów pod listami poparcia Młodzieży Wszechpolskiej usłyszeliśmy w lutym tego roku za sprawą reportażu "Superwizjera TVN". Adam Andruszkiewicz, który od grudnia 2018 roku jest wiceministrem cyfryzacji, zaprzeczył oskarżeniom o fałszowanie lub zlecanie fałszowania podpisów i zapowiedział, że będzie dochodził prawdy przed sądem.

Sprawa była szeroko komentowana w mediach. - To niebezpieczne dla struktury państwa, kiedy do rządu trafia osoba, która, jak się wydaje, nie była zweryfikowana przez służby pod kątem toczących się postępowań - mówił Krzysztof Brejza w "Porannej rozmowie Gazeta.pl" tuż po tym, jak sprawa dotycząca podpisów wyszły na jaw. Potem jednak doniesienia na ten temat nieco ucichły.

Zobacz wideo

Biegły zakwestionował pół tysiąca podpisów

Śledztwo w tej sprawie jednak trwa. Jak informuje RMF FM, biegły zakwestionował 501 podpisów pod listami Młodzieży Wszechpolskiej. Na tej podstawie, prokuratura zdecydowała się przesłuchać wszystkie osoby, których podpisy budzą podejrzenia. Do tej pory przesłuchano 250 osób, jednak śledczy nie chcą ujawniać szczegółów. Jeżeli doszło do fałszerstwa, przed postawieniem komukolwiek zarzutów, trzeba będzie ustalić, kto jest za nie odpowiedzialny. 

Decyzja, jak dalej potoczy się sprawa, zapadnie po przesłuchaniu wszystkich świadków. Prawdopodobnie nastąpi to na początku następnego roku.

RMF FM podaje również, że śledztwo przejęła prokuratura w Lublinie. Prawdopodobnie ma to związek z uchybieniami, do jakich doszło w sprawie, gdy prowadziła ją prokuratura białostocka, co swego czasu przyznał Zbigniew Ziobro.

Więcej o: