Zgodnie z konstytucją, prezydent ma maksymalnie 30 dni na zwołanie po wyborach pierwszego posiedzenia Sejmu i Senatu. Andrzej Duda zdecydował, że parlament zbierze się 12 listopada, a więc dokładnie 30 dni po październikowych wyborach.
To nie pierwsza taka sytuacja - już w przeszłości zdarzało się, że posiedzenia odbywały się w najdalszym możliwym terminie.
Pojawia się pytanie, czy w obecnej sytuacji politycznej decyzja prezydenta Andrzeja Dudy ma jakiś głębszy powód.
- W pięćdziesięciu procentach nie doszukiwałbym się żadnych poważniejszych przyczyn, a w drugich pięćdziesięciu szybciej wiązałbym to z datą 11 listopada - mówi w rozmowie z Gazeta.pl politolog dr hab. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Pierwsze posiedzenie będzie się odbywało w cieniu Święta Niepodległości, czyli dzień po uroczystościach, w których prym wiodła głowa państwa, a także poprzedni marszałkowie obu izb. To politycznie wzmacnia. To będzie tworzyło inne kontury, inny nastrój wokół pierwszego posiedzenia. Będzie wzmacniało przeświadczenie, kto rządzi w państwie
- twierdzi dr hab. Rafał Chwedoruk.
Zdaniem politologa, decyzja ta ma wzmocnić również samego prezydenta Andrzeja Dudę, który, jak wskazują na to wypowiedzi jego samego i polityków PiS, będzie walczył o reelekcję w przyszłorocznych wyborach.
- Polityka historyczna jest w całości polityki PiS-u dosyć istotnym elementem, wiadomo też, że istotna część elektoratu konserwatywnego lubi ten patos w polityce. Warto przy tym wspomnieć, że już egzystujemy w cieniu wyborów prezydenckich. W naturalny sposób ktoś, kto będzie się ubiegał o reelekcję ma interes w tym, żeby przy takiej rocznicy zaprezentować się elektoratowi - mówi rozmówca Gazeta.pl.