Armia Czerwona wkraczając 17 września 1939 r. na tereny II Rzeczypospolitej realizowała tajne porozumienie z III Rzeszą Niemiecką. W efekcie tych działań Polska straciła tereny Kresów Wschodnich, czyli Wileńszczyznę, Nowogródczyznę, Polesie, Wołyń i część Galicji Wschodniej.
Ambasada Rosji w RPA sprzeciwiła się nazywaniu "agresją" wkroczenia na polskie tereny i opublikowała tweet, z którego wynika, że to Polska była agresorem: miała "okupować Białoruś i Ukrainę od 1920".
W podobnym tonie wypowiedział się Siergiej Iwanow, były szef administracji prezydenta Rosji, a obecnie szef rady opiekuńczej Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego. Stwierdził, że w momencie, gdy wojska Armii Czerwonej wkraczały na Kresy Wschodnie, Polska nie istniała jako państwo, bo sama była już pod okupacją nazistów.
"Bardzo dużo się teraz mówi, że okupowaliśmy Polskę, podzieliliśmy ją, i tak dalej. To nie okupacja, dlatego, że ludność zarówno krajów bałtyckich, jak i Polski stawała się obywatelami Związku Radzieckiego ze wszystkimi będącymi tego konsekwencją prawami i obowiązkami. Wielu obywateli tych terytoriów zaczęło wchodzić do elity radzieckiej, politycznej i twórczej. Czy bywa taka okupacja?" - napisał w stanowisku przekazanym agencji RIA Novosti, którą cytuje RMF24.pl. Agencja dodała w komentarzu, że Armia Czerwona miała na celu wręcz "ochronę życia i majątku Ukraińców i Białorusinów mieszkających we wschodnich obwodach państwa polskiego, które się rozpadło".
W Rosji takie stanowisko nikogo nie dziwi - przekonywał prof. Adam Rotfeld w TOK FM. Potwierdził, że Rosjanie zaprezentowali ostatnio dokumenty, które wspierają tezę, iż w 1939 do żadnej agresji nie doszło, bo Rzeczpospolita, tak jak hitlerowskie Niemcy, były zagrożeniem dla Związku Radzieckiego. I taka narracja jest coraz powszechniejsza: szerzy się razem z resentymentem do czasów imperialnej świetności.
Natomiast akt ten, nazywany "czwartym rozbiorem Polski", został potępiony przez Władimira Putina już 10 lat temu, podczas obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. - I uznał ten układ za niemoralny, sprzeczny z prawem. Wydawało się, że wyższej instancji w Rosji nie ma – mówił prof. Rotfeld.