To miało być potwierdzenie ofensywy. Utrzymanie inicjatywy, którą Koalicja Obywatelska przejęła proponując marszałek Kidawę-Błońską na przyszłą premier. Wreszcie, potwierdzenie, że opozycja zamierza być silna programem, rzucając na tym polu rękawicę rządzącym. Z dużej chmury spadł jednak mały deszcz, a konwencja programowa KO wypadła znacznie bladziej niż lipcowe Forum Programowe, które przez dwa dni odbywało się w stołecznym Pałacu Kultury i Nauki.
Złym omenem było już to, że na kilkadziesiąt godzin przed konwencją programową kolejne twarze obozu Koalicji Obywatelskiej nie potrafiły wymienić wszystkich punktów tzw. szóstki Schetyny, czyli zaprezentowanych w lipcu fundamentów programu. O ile, od biedy, można to wybaczyć Pawłowi Poncyljuszowi i Tomaszowi Zimochowi, którzy na pokładzie KO są od niedawna, o tyle gdy przy takim pytaniu wpadkę zalicza sam przewodniczący Platformy, wygląda to już naprawdę bardzo słabo.
Trudno to zrozumieć, bo lipcowe forum Koalicji wyszło naprawdę bardzo dobrze. Jako pierwsi pokazali poważne propozycje programowe, na kilka dni zdominowali debatę publiczną i dowiedli, że wbrew temu, co ustawicznie powtarzają prorządowe media - opozycja jednak ma program. Oczywiście, w wielu miejscach brakowało konkretów czy źródeł finansowania, ale na to miał być czas we wrześniu - po dalszych rozmowach z Polakami i konsultacjach z ekspertami.
Jednak nawet i bez tego z Forum Programowego można było wysnuć jasny wniosek, jaką strategię Koalicja Obywatelska przyjmie wobec PiS-u i czterech lat rządów "dobrej zmiany" - uderzenia w to, czym Zjednoczona Prawica chwali się najchętniej i najczęściej, a więc wizerunek partii, która stworzyła państwo dobrobytu dbające o wszystkich i niezostawiające nikogo samego.
Tym razem takiego pomysłu nie było widać. Nie było diagnozy, propozycji leczenia i gwarancji, że to Koalicja Obywatelska jest najlepszym lekarzem, aby tę kurację skutecznie poprowadzić. Zresztą nawet na poziomie hasła wyborczego widać, że KO gdzieś zgubiła impet. Hasło brzmi bowiem "Jutro może być lepsze". Już w trakcie konwencji działacze i politycy zastanawiali się, nie bez kozery, dlaczego "może", a nie "musi" albo "będzie". Miało wyjść optymistycznie, wyszło kunktatorsko. Można by okrutnie zażartować, że lepsze jutro było wczoraj.
Zauważyli to nawet sami mówcy. A raczej mówczynie, bo poza prezydentem Sopotu Jackiem Karnowskim i przewodniczącym Platformy Grzegorzem Schetyną - ten pozostaje w cieniu, jego mowa na otwarcie konwencji była ograniczona do minimum i jedynie zapowiadała kolejne wystąpienia - przemawiały same kobiety. Gdy tylko mogły, zmieniały wspomniane "może" na "musi". Ale hasła już nikt nie zmieni, mleko się rozlało.
Nikt nie zmieni też tego, że prezentacja programu sprawiała wrażenie pospiesznej i chaotycznej. Obietnice goniły jedna za drugą. Do tych lipcowych (m.in. dopłaty dla zarabiających najmniej, coroczna wypłata 13. emerytury, obniżka podatków) Koalicja Obywatelska dołożyła kilka nowych, z pozoru bardzo efektownych:
Problem w tym, że za rzucanymi raz po raz z rękawa obietnicami nie szły konkrety dotyczące źródeł ich finansowania. Posłanka Izabela Leszczyna, która podczas konwencji prezentowała gospodarczą część programu, wskazała, że środki mają pochodzić z:
Z całym szacunkiem dla twórców programu Koalicji Obywatelskiej, ale jeśli są to jedyne źródła jego finansowania - o innych na konwencji nie usłyszeliśmy, a w programie nie przeczytaliśmy - nie wygląda to poważnie. Nie ma ani dokładnych wyliczeń po stronie kosztów (te z pewnością już niedługo poczynią konkurenci KO), ani po stronie gotowych do zagospodarowania środków. O ile w lipcu to jeszcze nie raziło, o tyle teraz razi bardzo i politycy Koalicji z pewnością nie unikną trudnych pytań o to, skąd konkretnie zamierzają wziąć pieniądze na spełnienie złożonych obietnic.
Wilczym prawem opozycji jest obiecywanie wyborcom lepszego jutra, ale gdy opozycja przestaje być opozycją, a staje się rządzącymi, składane wcześniej obietnice bez pokrycia stają się potężnym bólem głowy. Wiele osób na sali najwyraźniej doskonale zdawało sobie z tego sprawę. Być może dlatego po ostatnim wystąpieniu, kto tylko mógł - ruszył do wyjścia.
Inna sprawa, że po prezentacji programu podstawowe pytanie, które ciśnie się na usta, brzmi: do kogo tak naprawdę jest on skierowany. - Takie są efekty uboczne, kiedy idzie się do wyborów "szeroką ławą" i chce zgarniać wszystko - wzruszając ramionami stwierdził jeden z polityków KO, zapytany o program. Po prezentacji tegoż programu wydaje się bowiem, że tak, jak Koalicja Obywatelska chciała być formacją od prawa do lewa, dla wszystkich, tak i jej program jest od Sasa do Lasa, dla wszystkich. Dla wszystkich, czyli dla nikogo.