TOMASZ ZIMOCH: Jak pan patrzy na mnie, to widzi pan osobę, która chce cokolwiek zwieńczać albo która myśli o emeryturze? Nie widzi pan we mnie zapału, radości? Bo ja właśnie tak się czuję.
Na pewno było i jest to dla mnie zaskoczeniem, że wyszła propozycja mojego wejścia do polityki...
Kto mnie zna, ten dobrze wie, że nie mogło być inaczej.
Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, ale rzeczywiście padła propozycja startu.
Także od niego.
Tak, ale wiadomo, że drużynę buduje trener. To nie jest żadna tajemnica. Był telefon, po nim spotkanie i długa rozmowa z przewodniczącym Schetyną.
Nie spotykamy się, zwłaszcza regularnie, chociaż faktycznie o sporcie z panem Grzegorzem rozmawiamy.
Tak, jesteśmy "per pan". Przynajmniej na razie. Jestem starszy, więc zgodnie z zasadami savoir-vivre'u to ja powinienem zaproponować przejście "na ty". Zapewne niedługo to zrobię, bo i lepiej będzie się nam komunikować w codziennej kampanijnej pracy.
Oby nie było takich sytuacji.
Nie wiem, bo nigdy o to nie pytałem. W naszej rozmowie interesowały mnie inne kwestie. Długo rozmawialiśmy o Łodzi, sytuacji miasta, planach opozycji wobec Łodzi.
A zna pan dokładnie pierwotny kształt łódzkiej listy?
A wie pan, kto konkretnie?
Bardzo niedobrze, że pani Hanna jasno tego nie przedstawiła. Z tego, co wiem - a widziałem tę listę na własne oczy - wcale tak nie było i głównym problemem zapalnym wcale nie była "jedynka", tylko osoba, z którą pani prezydent od lat toczy polityczne boje. Nazwisko, z oczywistych względów, pominę.
Osobiście poznałem panią prezydent niedawno. Rozmawialiśmy długo po jej powrocie z urlopu. Kilkakrotnie stwierdziła, że nie negowała mojej obecności na liście.
Wie pan, w kontekście Hanny Zdanowskiej pojawiło się też wiele nieprawdziwych informacji czy plotek. Na przykład, że zabieram jej "jedynkę", chociaż ona ani przez chwilę nie miała w planach kandydowania. Co do Czarka Grabarczyka, od razu powiedziano mi, że będzie kandydować z Piotrkowa Trybunalskiego. Byłem świadomy, że w Łodzi są polityczne tuzy i nie chciałem na starcie nikomu wchodzić w paradę. Dlatego po naszej rozmowie z panem Schetyną i rozważeniu wszelkich "za" i "przeciw" zgodziłem się wystartować.
Przychodzi taki moment, że człowiek zadaje sobie pytanie, jak długo można jeszcze stać obok i się przyglądać. Fajnie jest wiele rzeczy krytykować, wytykać, nie zgadzać się z nimi, ale kiedyś trzeba w końcu coś z tym zrobić, a nie tylko gadać. Ja nie jestem ani politykiem, ani członkiem partii...
Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym w tych dwóch kwestiach zmienił zdanie.
Spłatą długu wdzięczności będzie moja praca w Sejmie dla...
O, właśnie.
Wie pan, z jednej strony ludziom ta cała polityka obrzydła, sprzykrzyła się; z drugiej - do końca nie wiedzą, na czym polega praca posła, jakie są kompetencje Sejmu, mylą poszczególne kampanie.
Trafnie pan to określił. Ale gdy już zdiagnozuje się chorobę, trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby ją wyleczyć. Takich tematów jest więcej. Chciałbym się nimi zająć, trochę je odczarować, wytłumaczyć obywatelom.
Kto mnie zna, ten wie, że Tomasza Zimocha rozgrywać nie można. Ja wchodzę do polityki pełen optymizmu i pomysłów. Zresztą nie wiem, czy dostanę się do Sejmu...
Okej, ale trzeba o ten mandat ciężko walczyć.
Tutaj są różne koncepcje, zresztą w opinii ludzi o wiele w tej materii mądrzejszych ode mnie, nieprzekonanych, najtwardszego elektoratu konkurencji - nie ma co przekonywać. Po pierwsze, nie ma na to czasu. Po drugie, szanse powodzenia są bardzo nikłe. Ja to wszystko czytam i uczę się tego. Ale już wiem, że najważniejsi będą niezdecydowani wyborcy.
Nikogo nie traktuję jak wroga. Staram się ich poznać i zrozumieć. Dlatego czytam bardzo dużo analiz, raportów, sondaży na temat elektoratów. W sporcie poznanie rywala jest podstawą sukcesu. Jestem przez wiele lat w sporcie i wiem, że można z niego wyciągnąć mnóstwo rzeczy do naszego codziennego życia, do biznesu...
Owszem, i dlatego bardzo chętnie poznaję ich punkt widzenia, przynajmniej ten, który pokazują analizy, badania, sondaże.
Powiedziałbym, że żyjemy w jednym kraju i to się nie zmieni, więc powinniśmy się na nowo nauczyć ze sobą żyć. Możemy się nie zgadzać, możemy się spierać, ale to nie znaczy, że mamy się nienawidzić, toczyć wojnę i ostrzyć miecze do bitwy. Niestety tak to dzisiaj wygląda. W ostatnich dniach, gdy zbierałem podpisy poparcia pod listą Koalicji Obywatelskiej, przekonałem kilka osób, jak się okazało twardych wyborców PiS-u. Przez kilka dni odbyłem wiele fantastycznych rozmów, aż chwytały za serce. Jeden ze zwolenników PiS-u zaproponował współpracę przy ciekawym projekcie dla Łodzi. Sporów było niewiele, choć elegancka zwolenniczka obecnego obozu nazwała mnie hołotą, a jeden z panów - pierd****** gejem.
Nie dam się zaszufladkować, więc odpowiem inaczej. Druga strona - zarówno politycy, jak i wyborcy - na wszystko ma jeden argument: szanujcie wynik demokratycznych wyborów. Tyle że demokracja nie polega na tym, że zwycięzca działa wyłącznie na rzecz swoich wyborców. Powinien działać na rzecz ogółu, na rzecz Polski. Dlatego powiem wyborcom PiS-u, że każdy z nas ma swoje poglądy, swoje spojrzenie na Polskę, ale nie możemy być w stanie wojny. Żyjemy w jednym kraju, mówimy jednym językiem, wywodzimy się z jednej kultury i mamy wspólną historię. Nie możemy każdej małej sprawy stawiać na froncie wojny polsko-polskiej. Bo, na miłość boską, ludzie, co będzie dalej, jeśli pójdziemy tą drogą?!
Bo w wielu sprawach nadal jestem idealistą. I pewnie dalej będę, chociaż wiele razy dostałem za to po tyłku.
Tu chodzi o pewne uniwersalne prawdy - coś jest dobre, a coś złe; coś białe, a coś czarne. Musi być jakiś kanon zachowań i wartości obowiązujących całe społeczeństwo. Musimy o to walczyć i tego bronić. Nie można relatywizować absolutnie wszystkiego w zależności od tego, czy popiera się Lewicę, Koalicję Obywatelską, czy Zjednoczoną Prawicę. Zwłaszcza przy obecnych różnicach poglądów, przy olbrzymim stężeniu populizmu w debacie publicznej.
Co ma pana zdaniem zrobić opozycja, spuścić głowy i udawać, że nic się nie dzieje? Zabiegi socjotechniczne stosowane przez rządzących od wielu lat - w tym działania na świadomość albo nawet i podświadomość - sprawiły, że wygrywali kolejne wybory i że bardzo trudno jest przebić się z wieloma tematami i sprawami, które być może należałoby opisywać inaczej.
Czasami opozycja musi używać takiego języka opisu, żeby odpowiedzieć na tę socjotechnikę PiS-u. Gdyby było odwrotnie i gdyby to dzisiejsza opozycja stosowała takie metody - łamała konstytucję, niszczyła wymiar sprawiedliwości, zastraszała sędziów i prokuratorów, podporządkowała sobie media publiczne - to co by było po drugiej stronie?
Nie znam tych sytuacji, więc proszę mnie w to nie wciągać. Mogę mieć na to swój prywatny pogląd, ale trzeba brać odpowiedzialność za swoje słowa.
Trudne pytanie i raczej mądrzejsi ode mnie powinni na nie odpowiedzieć - socjologowie i socjologowie polityki, psychologowie społeczni, psychologowie polityki. Za siebie mogę tylko powiedzieć, że czasami tak po prostu trzeba.
Tak. Opozycja musi ostro odpowiadać na arogancję obozu rządzącego w Sejmie. Przecież arogancja i buta marszałka Kuchcińskiego czy wicemarszałka Terleckiego są niespotykane. Jak traktowana jest przez nich opozycja? Przecież obóz władzy w Sejmie to kult jednostki. Żadnej samodzielności. Ale w najbliższym czasie zaproponuję coś wszystkim kandydatom. Listę Fair Play w Sejmie.
I tu się pan myli, bo dziennikarzem dalej planuję być. Zdobycie mandatu poselskiego nic tu nie zmienia. Zresztą wcale nie muszę być posłem zawodowym.
Nie mam z nią problemu. Przecież jako dziennikarz nigdy nie zajmowałem się polityką. To się nie zmieni. Zresztą nawet jeśli zrobiłbym wywiad z politykiem, to rozmowa wcale nie musiałaby dotyczyć polityki. Poza tym, nie zapominajmy, że z wykształcenia jestem prawnikiem - odbyłem aplikację sędziowską i zdałem egzamin sędziowski.
Ja w politykę nie wchodzę, chcę nadal być sobą - Tomkiem Zimochem, obywatelem. Bo jeśli interesuje mnie jakakolwiek polityka, to tylko ta obywatelska. Chcę reprezentować ludzi, którzy nie są członkami żadnej partii, ale którzy nie zgadzają się z tym, co w ostatnich latach dzieje się w naszym kraju - łamaniem zasad praworządności, praw i wolności obywatelskich, niszczeniem standardów etycznych.
Cóż, propozycję startu złożyła mi tylko Koalicja Obywatelska. PiS z ofertą nie przyszło.
Nie wiem, czy w ogóle chciałbym przystępować do rozmów.
Po odejściu z Polskiego Radia musiałem wszystko w sobie przetrawić, przewartościować pewne historie. Wcześniej nie widziałem życia poza radiem. Po tym rozstaniu musiałem wymyślić siebie na nowo. Adam Małysz mawiał, że przed skokiem "odcina głowę", czyli nie myśli o tym, co ma do zrobienia, tylko po prostu robi swoje. Ze mną było podobnie, bo gdybym stale myślał o tym, co mnie spotkało, pewnie bym zwariował. Dziwię się, że ktoś mógłby pomyśleć, że kieruje mną chęć zemsty, wyrównania rachunków.
Słowo "zemsta" jest mi obce, nie wiem, co to znaczy. Nieraz już o tym mówiłem.
To nie moja bajka. Bo i na kim miałbym się mścić? W moim wejściu do polityki chodzi o coś innego - chcę walczyć z tym, co mnie denerwuje w naszym państwie w ostatnich latach, chcę naprawić Polskę, a nie stać z boku i krytykować. Właśnie to przeważyło, że przyjąłem propozycję startu i chcę walczyć o mandat posła.
Z panią Hanią to też nie do końca tak było, bo podejrzewam, że nie zrezygnowałaby z mandatu poselskiego, gdyby nie wywalczyła prezydentury Łodzi. Nie odeszła z Sejmu tylko dlatego, że jej się tam nie spodobało.
Jasne, że mam różne myśli co do tego, jak praca posła może wyglądać w praktyce. Ale dopóki sam się nie przekonam...
Nie chcę się sparzyć. Chcę przekonać Polaków do polityki, pokazać im, że to wcale nie jest ściek i szambo, że można tam robić dobre i potrzebne rzeczy, że są tam fajni ludzie, że nie trzeba na siebie krzyczeć, warczeć, że właśnie w Sejmie nie będzie mowy nienawiści i nikt nie będzie przemawiał "poza trybem". Jeśli takiej pracy nad swoim wizerunkiem nie zaczną na początek sami politycy, to ich postrzeganie w społeczeństwie nigdy się nie zmieni.
Tak, ale trzeba zapytać, jaka jest tego przyczyna. To jest działanie obecnie rządzących, najpierw bardzo delikatne, w białych rękawiczkach. To jest wszystko czysta socjotechnika - zniszczenie autorytetów, odwrócenie znaczenia pojęć, podważenie wszystkich dokonań poprzedników, zaprzeczanie faktom historycznym. Niech mi pan powie, kogo dzisiaj młodzież, jeśli nie całe społeczeństwo, ma uważać za osobę z dużym autorytetem.
Ale jakie autorytety, kogo?
Tyle że nie można "wygumkować" Wałęsy z historii Polski. Właśnie o to chodzi. Nie można tego robić, nie można go pomijać - ani w książkach historycznych, ani w życiu publicznym. Ktoś może go nie lubić, ktoś może się krzywić, ale nie można mu odbierać tego, co dla Polski zrobił. Ale Wałęsa to postać, jakby nie było, historyczna, a ja mówię o współczesnych autorytetach. Czy jest ktoś taki, z kogo zdaniem liczą się absolutnie wszyscy?
No, właśnie. Nie ma kogoś, kto powiedziałby: ludzie, dość, opamiętajcie się. To jest niebywałe, do czego doszliśmy. Kto ma powiedzieć ludziom wyraźnie, że w aferze Piebiaka to i to jest złe? Kto ma powiedzieć rządzącym, żeby tego nie "przykrywali", nie lukrowali, nie bagatelizowali, bo to jest złe, kompromitujące i nie do obrony? Nie ma kogoś takiego i o to rządzącym chodziło. To czysta socjotechnika. Najpierw w białych rękawiczkach, a teraz po trupach do celu.
Wyborów nie wygrywa się w Warszawie, w metropoliach. Wyborów nie wygrywa się w elicie społecznej.
Tak. Nie wygrywa się ich, przekonując przekonanych ani koncentrując się jedynie na metropoliach. Przyglądając się dyskusjom politycznym na Twitterze, śmieję się, że po obu stronach to są rozmowy swoich ze swoimi, które nic nie wnoszą, nawet jeśli są w nich wzniosłe hasła i "oczywista prawda".
Byłem parę dni temu na stadionie Widzewa na meczu. Świetna atmosfera, świetne rozmowy z kibicami. Nagle patrzę, a w moją stronę idzie kibic Widzewa - potężnie zbudowany, energiczny. Nie znamy się, ale krzyczy do mnie: "Tomek, cześć! Fajnie, że jesteś! Ale dlaczego Ty idziesz do Grzegorza, dlaczego z nim?!". Podchodzę do niego, zaczynamy rozmawiać, najprostszym językiem, ale na koniec proszę go: możemy się nie zgadzać, ale szanujmy się; tłumaczę mu, że zaraz zacznie się mecz, będzie dopingować swoją drużynę, ale to nie znaczy, że ma nie dostrzec formy, siły czy piękna gry rywali.
Nie wiem, ale powiedział: "Tomek, Platforma mi nic nie dała, a PiS mi daje pieniądze".
Niech będzie pomoc od państwa, ale uważajmy, bo za parę lat możemy się przekonać, że to jest bardzo niszczące dla obywateli i gospodarki. W przyszłym tygodniu opublikuję w "Tygodniku Angora" wywiad z Marcinem Gortatem. Ostro mówi właśnie na ten temat.
Za parę lat ludzie przekonają się, jakie są długofalowe efekty takiej polityki socjalnej. Kobieta, która ma piątkę dzieci i odchodzi z pracy, bo nie opłaca jej się pracować za pensję porównywalną ze świadczeniem "500 plus" na piątkę dzieci. Niestety przy okazji emerytury przekona się, że to nie była aż tak dobra decyzja. Dzieci dorosną, świadczenie od państwa się skończy, a ona pozostanie bez stażu pracy i z głodową emeryturą. O ile w ogóle jakąś emeryturę sobie wypracuje.
Okej, ale to nie o to chodzi. Nie na tym polega rola państwa, żeby zachęcać obywateli do uciekania z rynku pracy i życia na zasiłkach socjalnych.
Jako społeczeństwo nie przepracowaliśmy dobrze roli państwa opiekuńczego, którego chce większość Polaków. Polacy chcą chętnie brać od państwa, ale już niekoniecznie dawać mu coś od siebie.
Nie, po prostu oni wszyscy uważają, że "mnie się należy". A mamy takie czasy, że o wiele rzeczy trzeba walczyć. Niech wartością będzie pomysłowość, zaradność, inwencja, a nie oczekiwanie, że państwo coś da, bo mi się należy. A pomagać tym, którzy rzeczywiście na to zasługują.