Takiego "przepraszam" Niemiec jeszcze nie było. Duda z najlepszym przemówieniem prezydentury [ANALIZA]

Jacek Gądek
Andrzej Duda wszedł w buty Lecha Kaczyńskiego i wygłosił najważniejsze przemówienie swojej prezydentury. Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier w przejmujący sposób prosił o wybaczenie. Mike Pence mówił wręcz o mesjanizmie Polski. Mateusz Morawiecki wprzągł rocznicę w kampanię wyborczą. Aleksandra Dukiewicz niepotrzebnie mówiła o wojnie "rządzących ze społeczeństwem", a Donald Tusk zrobił błąd nie przyjmując zaproszenia, nawet jeśli jego forma była lekceważąca.
Zobacz wideo

Wszystko to miałoby większą wagę, gdyby do Warszawy przyleciał prezydent USA Donald Trump. Ten jednak wolał zostać za Oceanem, bo to bardziej mu się opłacało. W kierunku stanu Floryda - może najistotniejszego w czasie wyborów prezydenckich - zmierza huragan Dorian. Nawet jeśli Trumpowi zwyczajnie nie chciało się lecieć do Warszawy, to trafił mu się doskonały pretekst, aby wizytę odwołać. Z punktu widzenia jego i USA interesu to dobry ruch, choć to oczywiście dla Polski przykra kalkulacja.

Absencja Trumpa bardzo zmniejszyła rangę uroczystości 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Niemniej do Warszawy przybyły delegacje z 40 państw, często z prezydentami i premierami na czele.

Wydarzenia wokół rocznicy miały mieć cztery filary.

Pierwszy: hołubienie polskiej historii, co miała przede wszystkim zapewnić mowa Trumpa. Prezydent USA nie przyleciał w ogóle, a zastępujący go wiceprezydent Mike Pence nie wykrzesał z siebie takiej mowy, która by porwała, a nawet gdyby była ona świetnie napisana, to nie miałaby oczekiwanej w Polsce wagi. Pochwalny ton w przemówieniu Pence'a był bardzo wyraźny. Wystarczy tylko wspomnieć, że mówił o Polsce jako "ojczyźnie bohaterów". Jego przemówienie było przepełnione religijnym duchem, bo i sam wiceprezydent jest człowiekiem bardzo religijnym.

Drugi: kajanie się Niemiec. Tu zdarzyło się więcej, niż można się było spodziewać. Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier - mówiąc w języku polskim - proszący o przebaczenie i wprost nazywający winę swojego państwa i narodu, to najbardziej przejmujący punkt wszystkich uroczystości. Oczywiście, przeprosin ze strony niemieckich władz było do tej pory niemało, ale takich jeszcze nigdy. Dodatkowo rangę uroczystości podniosła kanclerz Angela Merkel, która dość niespodziewanie przybyła do Warszawy.

Trzeci: ogłoszenie kolejnych punktów w budowaniu sojuszu polsko-amerykańskiego. A to rozmaite rzeczy: zniesienie wiz, budowa sieci 5G, być może sprzedaż technologii dla polskich elektrowni atomowych, a już na pewno zwiększanie militarnej obecności USA w Polsce i sprzedaż uzbrojenia. To tematy "na wyłączność" dla Trumpa, a nie wiceprezydenta, więc z ogłaszaniem deklaracji trzeba czekać, aż Trump doleci w końcu do Warszawy.

Czwarty: polityczny uzysk dla obozu PiS. To się udało obozowi władzy tylko w ograniczonym stopniu - przez nieobecność Trumpa. A fakt, że prezydent USA grał w golfa, a nie przemawiał w Warszawie, jest dla obozu rządzącego bardzo kłopotliwy.

Bardzo dobre przemówienia wygłosił Andrzej Duda - tak to w Wieluniu, jak i dużo ważniejsze w Warszawie. Na Placu Piłsudskiego skupiał się na dwóch rzeczach: polskiej historii i ostrzeganiu przed dzisiejszymi wojnami i przejawami imperializmów. Wyraźnie inspirował się mową prezydenta Lecha Kaczyńskiego sprzed 10 lat z Westerplatte.

Wówczas to nieżyjący już prezydent - krótko po rosyjskiej inwazji na Gruzję - mówił, że "imperializmowi nie wolno ustępować, ani nawet skłonnościom neoimperialnym". Było to najważniejsze i najlepsze spośród ważnych przemówienie Dudy od początku jego prezydentury. Gdyby na miejscu słuchał go także Trump, to byłoby też jednym z najważniejszych dla polskiej polityki historycznej po 1989 r. wygłoszonym przez prezydenta Polski. Oczywiście, było ono głównie spojrzeniem wstecz, na historię, ale przy okazji rocznicy wybuchu wojny musiał to być główny motyw.

Warto jednak odnotować, że w połączeniu z absencją Trumpa, co wytrąca całości wydarzeń wokół 1 września przyszłościowy filar, faktycznie uderza monotematyczny, skupiony na historii charakter przemówień Dudy, jak i uroczystości.

Rocznicę wojny niemalże tradycyjnie wprzęgnięto w politykę krajową i kampanię wyborczą. Zrobił to tak premier Mateusz Morawiecki, jak i prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz.

Szef rządu wyraźnie na użytek kampanii wyborczej powiedział w przemówieniu, że "o tamtych stratach [wojennych] trzeba mówić, pamiętać, trzeba domagać się prawdy, trzeba domagać się zadośćuczynienia". Jeśli faktycznie trzeba, to Morawiecki ma szansę na to w rozmowach z kanclerz Niemiec, ale nie korzysta z tej sposobności. W rzeczywistości temat zadośćuczynienia za straty wojenne to dla PiS i Morawieckiego temat do gardłowania, a nie działania na niwie międzynarodowej. PiS powołując Parlamentarny Zespół ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej działa jedynie propagandowo - nic więcej.

Ponad bieżącą polityką nie stanęli też prezydent Gdańska i szef Rady Europejskiej. Aleksandra Dulkiewicz zupełnie niepotrzebnie mówiła o wojnie "rządzących ze społeczeństwem, jednej władzy z drugą, wojnie na froncie różnic światopoglądowych, wyznania czy koloru skóry". Podczas uroczystości w Warszawie uderzał brak - małostkowo potraktowanego przez Pałac Prezydencki - Donalda Tuska.

Nie zmienia to jednak faktu, że tegoroczne obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej były największymi w historii III RP. Tym bardziej niestosowne jest wprzęganie ich - przez obie strony, obóz władzy i opozycję - w kampanię wyborczą.

Więcej o: