Dlaczego? Bo po wybuchu afery w Ministerstwie Sprawiedliwości na wszystko patrzy się już w obozie władzy jak na wykwit wewnętrznego konfliktu Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobry. Nawet jeśli zakrawa to już na "psychozę".
- Może już siedząc wewnątrz tego obozu jesteśmy spaczeni, ale taki jest klimat. Gdy cokolwiek się dzieje, to jest pytanie, czy Ziobro nie uderzył w Morawieckiego albo odwrotnie - mówi jeden z posłów obozu rządzącego.
Inny polityk PiS, ale bliższy Nowogrodzkiej, zagajony o hejterską aferę w Ministerstwie Sprawiedliwości podkreśla: - Zawsze jest pytanie cui bono?
- A komu służy?
- Morawieckiemu - odpowiada.
Już sam cień podejrzenia rzucony na premiera, że oto na krótko przed kluczowymi dla PiS wyborami parlamentarnymi miałby w jakikolwiek sposób przyczynić się do kryzysu w resorcie Ziobry, a więc także w obozie rządzącym, jest ryzykiem dla premiera.
Nasz rozmówca zbliżony do Nowogrodzkiej: - "Ziobryści" chcą wbijać klin między premiera a prezesa.
W PiS jest tylko jeden pewnik: ostatecznie i tak decydujący głos ma Jarosław Kaczyński. Gdy więc trwoga, to do prezesa. A gdy trzeba się wykazać lojalnością i prawomyślnością, to warto prezesowi posłodzić.
Teraz Mateusz Morawiecki deklaruje więc w TVN, że "pan prezes Jarosław Kaczyński byłby lepszym premierem". A nawet więcej: - Myślę, że Jarosław Kaczyński byłby znakomitym i najlepszym premierem.
Tych parę zdań od razu przebija się w mediach. Morawiecki - słyszymy - nie powiedział tego przypadkowo. - Trzeba te słowa odczytywać jako zapewnienie, że jest w pełni lojalny wobec J. Kaczyńskiego i nie wychodzi przed szereg - dodaje nasz rozmówca sympatyzujący z premiera.
Jak wynika z przebiegu wywiadu w TVN, deklaracja Morawieckiego o Jarosławie Kaczyńskim wynikła z rozmowy, a nie była przygotowanym komunikatem Morawieckiego, który miał zdominować "wyjazdowy" wywiad.
Morawiecki poszedł do prywatnej telewizji przede wszystkim tuż po ogłoszeniu projektu budżetu. A jest to pierwszy budżet po upadku komuny, który zakłada równowagę. Socjalne Prawo i Sprawiedliwość tym samym zrealizowało marzenie zaprzysięgłych liberałów - zrównoważony budżet był wszak w programie Nowoczesnej. Komunikat o budżecie bez deficytu i to w sytuacji, gdy państwo wydaje górę pieniędzy na 500+ i inne świadczenia społeczne, to cios w jeden z silniejszych punktów opozycji, która chełpi się odpowiedzialnością za finanse państwa. Jeśli sztabowcy prawicy chcieli u krytycznego wobec PiS wyborcy wywołać dysonans, to wywiad w TVN był celnym strzałem. Powtórzmy: to nie deklaracja o "Kaczyńskim najlepszym na premiera" była celem wywiadu, ale nadmuchiwanie narracji o historycznym budżecie.
Temat - nawet jeśli afera hejterska w MS nie robi na wyborcach PiS wrażenia - narzucał się jednak inny: przyszłość Zbigniewa Ziobry. I tu Morawiecki wykorzystał okazję, aby subtelnie wskazywać na hierarchię ("Rozmawiałem z panem ministrem Ziobrą. 24 godziny i pan wiceminister Piebiak podał się do dymisji").
Morawiecki w żadnym wywiadzie i publicznej wypowiedzi nie pozwala sobie na to, aby publicznie pisnąć choć jedno krytyczne słowo pod adresem Ziobry. W przededniu wyborów byłoby to niewybaczalne. Chwali więc stanowczość Ziobry wobec wiceministra Łukasza Piebiaka i odprawienie sędziów stojących za aferą w resorcie. Ale to tylko teatrzyk na potrzeby zachowania pozorów, że rząd to zgrana drużyna. W rzeczywistości dla premiera była to duża satysfakcja: zmieść jednego z najbliższych współpracowników Ziobry.
Dużo swobodniejszy język ma szef gabinetu premiera - jeden z najwierniejszych ludzi prezesa, Marek Suski, a jednocześnie stronnik premiera. W Radiu Wnet, oczywiście w towarzystwie pochwał dla pryncypialności ministra, wypalił: - Za swój resort odpowiada minister [Ziobro], więc w jakimś sensie ponosi przynajmniej polityczną odpowiedzialność.
Co ciekawe, do Morawieckiego też padło, ale w TVN, to samo pytanie o polityczną odpowiedzialność Ziobry. Premier uciekał od odpowiedzi wprost: - Nie ma żadnych dowodów na to, że pan minister Ziobro wiedział o tym procederze.
Suski jest stronnikiem Morawieckiego, a z Ziobrą łączy go niechęć. Suski aż tak mocno w język się nie gryzł co premier. Ma po temu swoje powody - dość wspomnieć, że w 2011 r. to Suski był w pierwszym szeregu PiS-owców wykopujących Ziobrę z PiS. Dla Suskiego Ziobro okazał się wówczas, w momencie próby, zdrajcą, a kto raz zdradził nigdy pewny już nie będzie.
I znów: do Suskiego w Radiu Wnet padło dokładnie takie samo pytanie, co do Morawieckiego w TVN o to, kto byłby lepszym premierem.
Marek Suski odpowiedział tak: - Bardzo podchwytliwe pytanie. To stawianie mnie w sytuacji, bym porównywał prezesa Jarosława Kaczyńskiego z premierem Mateuszem Morawieckim. Proszę mnie zwolnić z tego pytania. Prezes jest wybitnym mężem stanu, cenionym na całym świecie, a to czy będzie premierem, to jest też decyzja Kaczyńskiego.
I dodawał: - Myślę, że tu nie ma co wyjaśniać. Po prostu prezesem partii jest Jarosław Kaczyński, on desygnował na funkcję Mateusza Morawieckiego. Z tego, co wiem, w wielu elementach działalności premiera ocenia go bardzo wysoko.
Ciągnięty za język, co się Morawieckiemu nie klei, odparł ogólnie, że "nikt nie jest aniołem i nikt nie ma samych zalet".
Sam Zbigniew Ziobro nie spieszy się z deklaracjami, że na premiera lepiej nadawałby się Jarosław Kaczyński czy może jednak Morawiecki.
O ile obecny premier może sobie na takie dywagacje pozwolić i pokazywać przy tym swoją uniżoność, to Ziobro już nie. Takie słowa ("Kaczyński lepszy") byłyby odczytywane jako eskalacja konfliktu i wypływanie go już na wierzch. Sam Ziobro w swojej ostatniej aktywności w mediach skupia się na chwaleniu siebie i własnej "wzorcowej reakcji" na kryzys w resorcie. O swój stołek minister może być spokojny, o ile nie okaże się, że sam stał za akcją oczerniania sędziów.
"Ziobrysta": - Spokojnie. Nie takie kryzysy Ziobro przetrwał.
Polityk PiS bliski Nowogrodzkiej: - Nie ma teraz tematu, aby to prezes miał być premierem po wyborach.
Morawiecki i Ziobro cały czas są na siebie skazani przez prezesa. I na razie wszystko przemawia za tym, że po wyborach nic się tu nie zmieni.