Zwolennicy prawicy od lat powtarzali: po co w Polsce lewica, skoro socjalną część jej programu przejęło PiS, a lewicowa oferta obyczajowa to niszowy produkt w, bądź co bądź, wciąż konserwatywnym polskim społeczeństwie. Lewica chce udowodnić, że nie tylko jest dla niej miejsce na scenie politycznej, ale że jest też na tej scenie potrzebna.
Lewicowe trójprzymierze wypowiada Zjednoczonej Prawicy i Koalicji Obywatelskiej wojnę programową. Tercet Biedroń - Czarzasty - Zandberg chce być bardziej socjalny i egalitarny od Kaczyńskiego, a także znacznie bardziej odważny i postępowy od Schetyny. W ten sposób trzech lewicowych tenorów prezesowi PiS odebrałoby monopol na troskę o "zwykłych Polaków", a szefowi Platformy Obywatelskiej - na europejskość i nowoczesność. Gwarantować ma to program oparty na trzech filarach - społecznym, publicznym i obyczajowym.
W sprawach społecznych Lewica zaczyna z wysokiego "C". Zresztą nie ma wyboru, bo w tym obszarze PiS zawiesiło poprzeczkę bardzo wysoko - nie tylko dużo obiecało, nie tylko większość kluczowych obietnic zrealizowało, ale także nie puściło przy tym finansów państwa z dymem (przynajmniej na razie, co podkreślają politycy opozycji).
Lewica wyraźnie stawia tutaj na grupę, która na zmianach wprowadzonych przez PiS skorzystała niewiele - pracowników budżetówki. To oni - m.in. nauczyciele, lekarze czy policjanci - najczęściej sięgali po strajki i protesty, żeby poprawić swoją sytuację bytową. Ze zmiennym szczęściem, ale skutecznie pokazując, że państwo dobrobytu zaprojektowane na Nowogrodzkiej ten dobrobyt rozdziela bardzo uznaniowo.
To dlatego w Arenie Ursynów Adrian Zandberg obiecał koniec "zaciskania pasa na brzuchach pracowników budżetówki", a Włodzimierz Czarzasty obiecał zatrudnionym w sektorze publicznym podniesienie pensji minimalnej do 3,5 tys. zł i likwidację tzw. śmieciówek w tym sektorze. Z kolei minimalne wynagrodzenie w skali kraju miałoby wzrosnąć do 2,7 tys. zł już od 2020 roku. Lewica obiecała też zatroszczyć się o pracowników. Ich prawa (m.in. zdrowotne, urlopowe i płacowe), niezależnie od formy zatrudnienia, miałyby zostać zagwarantowane w konstytucji. Pracownicy mieliby też otrzymywać 100 proc. wynagrodzenia będąc na tzw. chorobowym.
Druga grupa, do której Lewica bardzo wyraźnie zaadresowała swoje postulaty to emeryci i renciści. Ci mieliby otrzymywać tzw. emeryturę minimalną na poziomie 1600 zł. Na tym jednak nie koniec. - Chcemy, aby funkcjonowała i rozwijała się emerytura wdowia, czyli jeżeli jeden z partnerów umrze - drugi ma prawo do 85 proc. emerytury partnera bądź do swojej emerytury i 50 proc. [emerytury - przyp. red.] zmarłej osoby - zapewnił przewodniczący SLD.
SLD, Wiosna i Razem chcą też wyraźnie poprawić sytuację osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Ci pierwsi otrzymaliby świadczenia w wysokości 2 tys. zł miesięcznie, natomiast opiekunowie - urlopy wytchnieniowe, pomoc asystentów oraz instytucji wspomagających samodzielne funkcjonowanie, zniesienie zakazu aktywności zawodowej w przypadku pobierania świadczeń. Zabrane przez "dobrą zmianę" prawa nabyte mieliby również odzyskać emeryci mundurowi.
Z jednej strony, w powyższych postulatach nie ma propozycji tak rewolucyjnej i rzucającej się w oczy jak "500 plus" czy trzynasta emerytura. Z drugiej strony, Lewica zamierza utrzymać to, co PiS dało Polakom i jeszcze dorzucić coś od siebie w tych miejscach i tym grupom, które rządzący zaniedbali. To sensowna strategia.
Realność złożonych obietnic to inna kwestia, która będzie szeroko dyskutowana w nadchodzących tygodniach, ale wilcze prawo opozycji polega na składaniu kuszących obietnic i kreśleniu ambitnych wizji. PiS doskonale wie, o czym mowa, bo samo w ten sposób wygrało dwie kampanie w 2015 roku. Z perspektywy Lewicy ważne jest, że rzuciła rządzącym rękawicę, jeśli chodzi o sferę socjalną. Tę, którą przed laty z PiS-em przegrała, przez co wiele osób w Polsce z przekąsem twierdziło, że lewica nie jest u nas potrzebna, bo na samym programie obyczajowym daleko zajechać nie sposób.
Dzisiaj Lewica o tzw. socjal zamierza z PiS-em zawalczyć, ale jeszcze ważniejsze jest dla niej to, że próbuje pozyskać grupy, które rządami PiS-u są rozczarowane. Tutaj na pierwszy plan wychodzą pracownicy budżetówki. Z danych zgromadzonych w grudniu 2018 roku przez Fundację Republikańską wynika, że mowa o blisko 1,9 mln osób. Nawet zakładając, że z tej grupy Lewica przekonałaby do siebie ledwie ułamek - np. jedną piątą czy jedną szóstą - i tak miałoby to ogromny wpływ na końcowy wynik wyborczy.
Sobotnia konwencja programowa pokazała, że przynajmniej na poziomie diagnozy sytuacji państwa Lewica bacznie obserwowała minione cztery lata. Dlatego w obszarze usprawniania funkcjonowania państwa kluczowe miejsce w programie Lewicy zajmuje poprawa sytuacji służby zdrowia. W tej kwestii lewicowy triumwirat złożył zarówno obietnice poważne (natychmiastowe zwiększenie nakładów budżetu państwa na zdrowie do prawie 7 proc. PKB), mniej poważne (skrócenie już w trakcie pierwszej kadencji okresu oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty do maksimum 30 dni), jak i całkiem niepoważne (leki na receptę za 5 zł czy wzrost liczby lekarzy o 50 tys. w ciągu sześciu lat m.in. poprzez zwiększenie o 50 proc. liczby miejsc na kierunkach lekarskich i ułatwienia prawne dla lekarzy z zagranicy, którzy chcą pracować w Polsce).
Z wystąpień Zandberga, Czarzastego i Biedronia można było wysnuć wniosek, że w wizji Lewicy państwo ma zaopatrywać obywateli w wysokiej jakości usługi publiczne. Czytaj; zrealizować coś, czego dziś zrobić nie jest w stanie. Tyle że już na poziomie kampanijnych deklaracji niektóre złożone w warszawskiej Arenie Ursynów obietnice należałoby włożyć między bajki. To choćby wybudowanie na gruntach skarbu państwa w ciągu dekady miliona mieszkań, które będzie można wynajmować za 1 tys. zł miesięcznie, przyjęcie tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej, modernizacja i przywrócenie transportu publicznego na prowincji czy przeznaczanie 2 proc. PKB na badania i rozwój.
Żeby oddać Lewicy sprawiedliwość, należy jednak zauważyć, że w sferze usług publicznych padły też obietnice jak najbardziej sensowne i relatywnie proste do zrealizowania. To chociażby kwestia bezpłatnych miejsc w żłobkach i przedszkolach dla wszystkich dzieci (można to osiągnąć albo przez budowę nowych placówek publicznych, albo dofinansowania miejsc w placówkach prywatnych) czy przekształcenia energetycznego miksu w taki sposób, aby do 2035 roku większość energii pochodziła z "czystych" źródeł, czyli OZE i/lub atomu.
I chociaż obietnica odpartyjnienia spółek publicznych i spółek skarbu państwa trąci dziecięcą naiwnością, żeby nie napisać, że politycznym cynizmem, to ogólny kierunek zmian zaproponowanych przez Lewicę ma sens. Przynajmniej od strony logiki kampanijnej. Szanse na to, że ów program będzie trzeba wcielać w życie i mierzyć się z jego instytucjonalnymi, systemowymi i finansowymi ograniczeniami są niewielkie. Tanim kosztem można więc uderzyć w najważniejszych politycznych przeciwników. Pokazać, że państwo dobrobytu według PiS-u to kolos na glinianych nogach, bo chociaż ludzie dostają pokaźne świadczenia socjalne, to nie mają się gdzie i jak leczyć, duszą się zatrutym powietrzem, nie mogą posłać dzieci do żłobków i przedszkoli, bo albo nie ma w nich miejsc, albo są one horrendalnie drogie. Z drugiej strony, w ten sposób Platformie można wytknąć, że gdy ona rządziła, to przejmowała się jedynie cyferkami, wykresami i dobrym PR-em, nie poprawiając w istotny sposób jakości życia samych obywateli (w domyśle: przez co PiS zdobyło później władzę).
Także w sferze obyczajowej program lewicy ma swoich bardzo sprecyzowanych odbiorców. Pierwszą grupą są kobiety, które w minionych czterech latach bardzo uaktywniły się politycznie. Lewica chcę tę aktywność, zaangażowanie i determinację podtrzymać i wykorzystać. Dlatego obiecuje walkę o prawa Polek - legalne przerywanie ciąży na żądanie do 12 tygodnia, europejskie standardy opieki okołoporodowej, dostęp do bezpłatnej antykoncepcji (także pigułek "dzień po"), likwidację klauzuli sumienia.
Drugą grupą, o głosy której zawalczyć chce lewicowa koalicja to zwolennicy świeckiego państwa. Im trio Biedroń - Czarzasty - Zandberg obiecuje opodatkowanie Kościoła i tzw. tacy, likwidację Funduszu Kościelnego, kasy fiskalne dla księży i koniec finansowania lekcji religii w szkołach (oraz koniec nauczania religii w placówkach oświatowych). Do tego w sferze obyczajowej wyborcy Lewicy mogą liczyć na legalizację związków partnerskich i ustawową równość małżeńską.
Czy to dobry pomysł, żeby iść na otwartą wojnę z Kościołem i obrońcami tradycyjnego modelu rodziny? Paradoksalnie, może okazać się, że wcale nie najgorszy. Na poparcie kleru Lewica i tak nie miała, co liczyć. Podobnie jak na głosy osób hołdujących wizji świata, w której kobieta rodzi i wychowuje dzieci, dba o dom i tzw. ognisko rodzinne. Ryzyka utraty głosów tradycjonalistycznego elektoratu nie ma więc wcale. Istnieje za to spora szansa, żeby zmobilizować wszystkich tych, którym w sferze światopoglądowej "dobra zmiana" ostro zalazła za skórę - środowisko LGBT, antyklerykałów, kobiety, mniejszości narodowe i religijne.
Jednocześnie Lewica nie ma na tym polu żądnej konkurencji, bo ani Koalicja Obywatelska, ani Koalicja Polska (PSL i Kukiz'15), ani tym bardziej Zjednoczona Prawica nie wezmą tego rodzaju postulatów na sztandary. Biedroń, Czarzasty i Zandberg są zatem jedynymi depozytariuszami odważnych, progresywnych postulatów światopoglądowych. Opowiadający się za taką ofertą elektorat albo zagłosuje na nich, albo wcale.
Patrząc całościowo na zaprezentowany w Arenie Ursynów program, można wyciągnąć trzy zasadnicze wnioski.
Wniosek pierwszy: Nie należy rozpatrywać tego programu dosłownie - jako możliwej lub niemożliwej do realizacji oferty. Nie taka jest jego rola. Jego rolą jest przede wszystkim sprawne i spójne samookreślenie się polskiej lewicy, a co za tym idzie - także pełna i szeroka mobilizacja lewicowego elektoratu. To dlatego każdy znajdzie tutaj coś dla siebie - rozbudowany "socjal", poprawę usług publicznych, laicyzację państwa czy walkę o prawa kobiet. Wiele złożonych obietnic (np. leki za 5 zł, milion mieszkań na tani wynajem czy opodatkowanie kleru) ma charakter, jeśli nie prowokacyjny, to przynajmniej czysto PR-owy. Jednak mając na uwadze, że koalicja SLD, Wiosny i Razem nie musi rywalizować o głosy z innymi lewicowymi formacjami, może sobie na takie programowo-wizerunkowe eksperymenty pozwolić. Ich skuteczność będzie można ocenić 14 października.
Wniosek drugi: Program został tak skrojony, żeby maksymalnie obnażyć obszary, w których PiS podczas pierwszej kadencji poniosło porażkę (edukacja, służba zdrowia, mieszkania) lub naraziło się grupom społecznym i zawodowym (sytuacja budżetówki, prawa kobiet, uprzywilejowanie Kościoła). Lewica będzie starała się przekonać, podobnie zresztą jak Koalicja Obywatelska, że "dobra zmiana" to kolos na glinianych nogach - zdolny transferować pieniądze do określonych grup elektoratu, ale nieposiadający kompetencji do kompleksowego zarządzania złożonymi strukturami i przygotowywania ambitnych, długofalowych strategii (vide: edukacja, służba zdrowia, ekologia, transport).
Wniosek trzeci: Po kształcie programu i przebiegu konwencji programowej można wywnioskować, że Lewica nie spocznie na punktowaniu PiS-u za jego zaniedbania i błędy. Będzie również chciała maksymalnie uszczuplić stan posiadania Koalicji Obywatelskiej w lewicowym elektoracie. Udowodnić, że nie wystarczy wciągnąć na pokład kilka znanych na lewicy twarzy (Barbara Nowacka, Katarzyna Piekarska, Małgorzata Tracz, Riad Haidar), żeby reprezentować lewicowe wartości i realizować lewicowy program. Fakty są takie, że z typowo lewicowych postulatów Koalicja Obywatelska obiecuje jedynie legalizację związków partnerskich. Jednak nawet tutaj przez liczne zaniechania Platformy w przeszłości nie jest do końca wiarygodna. Lewica spróbuje to wykorzystać i zaprezentować się jako jedyna nowoczesna, progresywna siła na polskiej scenie politycznej. Będzie chciała zepchnąć Koalicję Obywatelską na prawo i obnażyć jej programowo-personalne niezdecydowanie, z "szerokości" formacji uczynić nijakość i wadę. Wyrazem tego, kogo na cel bierze sobie Lewica były słowa Adriana Zandberga: - Wielu ludzi patrzy dziś z nadzieją na lewicę. Chcę im powiedzieć: chodźcie z nami. Polska nie jest skazana na rządy prawicowych fanatyków. Możemy ich odsunąć od władzy. Chcemy tego. Ale nie będziemy wracać do przeszłości. Nie chcemy wracać do czasów, kiedy kilometry autostrad były ważniejsze od żywych ludzi.