Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski w obszernym wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" opowiedział o ostatnich tygodniach w swoim mieście. Wszystko oczywiście w kontekście Marszu Równości, którego uczestnicy byli atakowani. Truskolaski przyznał, że rozmawiał po zajściach na ulicach Białegostoku z księdzem.
Duchowny miał mu powiedzieć, że dałby "świadectwo wiary", gdyby zrobił coś, by powstrzymać Marsz Równości. Wtedy też - wynika z jego relacji - przypomniał księdzu "co krzyczeli przeciwnicy marszu" i pytał, czy właśnie w taki sposób ma być broniona wiara i Kościół.
Powiedziałem też, że gdybym odmówił marszu, to zachowałbym się jak Piłat - umyłbym ręce i przerzucił odpowiedzialność na mego brata sędziego. Brata w sensie chrześcijańskim. Jego zatkało. Powiedział, że może rzeczywiście mam rację
- opowiadał "DGP" Truskolaski.
Ponieważ w ostatnich tygodniach oczy nie tylko Polski, ale i świata były zwrócone na Białystok, dziennikarka "DGP" napomknęła, że słyszała, jak sam Truskolaski mówił o obawie o swoje życie. - W obecnej sytuacji w Polsce te obawy są uzasadnione. Po Gdańsku wiemy, że można podejść do prezydenta, dźgnąć go nożem i zamordować - odparł prezydent Białegostoku.
Tadeusz Truskolaski nie zdecydował się jednak - mimo obaw - zorganizować sobie ochronę. - Wierzę w przeznaczenie. Uważam, że to, co mi pisane, to będzie - skwitował. Na pytanie, czy w takim razie ochroni go Bóg, rzucił tylko: - Może nie ochroni. Może zabierze. Ja jestem na to gotowy. Dlatego nie ma we mnie strachu, że coś mi się stanie. Oczywiście nie narażam się specjalnie.
W rozmowie padło też nawiązanie do wywiadu w "DGP", którego udzielił naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz. To właśnie on oskarżył Truskolaskiego o to, że sprowadził kibiców do miasta, by urządzili kontrmanifestację, czym doprowadził do agresywnych zachowań.
Dowiedziałem się o tym, że jest przygotowywana jatka co najmniej za wiedzą prezydenta Białegostoku. Niestety za późno. (...). Zezwolenie na marsz kibiców wydał prezydent Truskolaski. Jak można było do tego samego miejsca, w którym po dwóch godzinach ma przejść marsz LGBT sprowadzić kilka tysięcy kibiców?
- twierdził Sakiewicz, dodając, że takie informacje otrzymał od "ludzi wokół prezydenta Truskolaskiego".
Prezydent Białegostoku zapowiedział, że składa pozew wobec wypowiedzi Sakiewicza, zapewniając, że jest to "wierutne kłamstwo". Wyjaśniał, że zgłoszenie o zgromadzenie kibiców przyszło do magistratu cztery dni przed zgłoszeniem organizatorów Marszu Równości.
- Moi urzędnicy prosili o zmianę miejsca. W przypadku zgromadzeń w trybie uproszczonym nie ma możliwości wyegzekwowania takiej zmiany czy zakazania zgromadzenia... Prawo tego nie przewiduje - mówił. Zaznaczył przy tym, że przecież w polskim prawie nie ma czegoś takiego jak "wydawanie zgody" na zgromadzenia i władze miasta, jeśli zgłoszenie spełnia prawne wymogi, po prostu je rejestrują.
Przypomniał również, że sąd odrzucił dwa jego zakazy o czym "Sakiewicz nie wiedział". Truskolaski pozwolił sobie też na wycieczkę personalną w stronę naczelnego "Gazety Polskiej":
(Sakiewicz - red.) Jako osoba, która nie skończyła studiów, być może nie jest w stanie percepcyjnie wszystkiego objąć. Byłoby mu łatwiej, gdyby miał wyższe wykształcenie. Moglibyśmy wtedy polemizować jak magister z magistrem albo doktor z doktorem, a może nawet profesor z profesorem.
W wywiadzie opublikowanym w "Dzienniku Gazecie Prawnej" Truskolaski był też pytany o relację władza-Kościół w Białymstoku. Na stwierdzenie, że to właśnie on ma władzę w mieście, Truskolaski odparł, że "nie w stosunku do Kościoła".
W wielu kwestiach czuję się bezradny. (...) Zdaję sobie sprawę z siły Kościoła, wiem, że słowa abp. Wojdy podgrzały atmosferę
- powiedział. Wspomniane przez Truskolaskiego słowa arcybiskupa to "non possumus", czyli "nie możemy". Padły w jego odezwie przed Marszem Równości, gdy podpierając się właśnie sentencją "non possumus", spopularyzowaną przez kard. Stefana Wyszyńskiego w kontrze do władz PRL, sprzeciwiał się temu wydarzeniu.