Wywiad z Bartłomiejem Misiewiczem, który spędził pięć miesięcy w areszcie, przeprowadził Onet. Przez całą rozmowę były rzecznik MON przekonuje o swojej niewinności. Wspomina też o sytuacjach, przez które zrobiło się o nim głośno, przekonuje jednak, nie było niczego złego w tym, że żołnierze Wojska Polskiego mu salutowali. - Każdy - zaznaczam: każdy żołnierz niezależnie od stopnia, gdy ma na sobie nakrycie głowy, oddaje honor innym osobom zgodnie z przepisami protokołu funkcjonującego w Wojsku Polskim. I ten honor oddaje wszystkim - ministrowi, posłowi, lekarzowi, dziennikarzowi, każdej osobie - tłumaczy Misiewicz.
Zapytany, czy niczego nie żałuje, odpowiedział: - Zgoda, pewnych sytuacji należało uniknąć. Nie trzeba było robić przemarszu przed kompanią honorową. Ale nie powinienem krytykować niektórych oficerów za nadgorliwość w ukazywaniu swojej jednostki z jak najlepszej strony. I nie wydaje mi się, że powinienem czegoś żałować. To obrażałoby tych żołnierzy, którzy wtedy wykonywali polecenia swojego dowódcy.
Bartłomiej Misiewicz przyznał, że w areszcie schudł 25 kilogramów przez "stres i nerwy". Dodał też, że niespecjalnie przypadła mu do gustu kuchnia w areszcie. - Ja się starałem jeść to, co powszechnie w więzieniu jest nazywane „posiłkami”, ale też nie zawsze dawałem radę. W każdym razie pasztety, miody i dżemy długo nie zagoszczą w moim menu. A pierwsze co zjadłem po wyjściu z aresztu to była jajecznica - powiedział.