Jest sposób na pokonanie PiS-u jesienią. I wcale nie musi to być jedna, wielka lista opozycji [WYWIAD]

- Same zaklęcia antypisowskie to dla opozycji bardzo słabe spoiwo - mówi w rozmowie z Gazeta.pl socjolog i ekspert od ordynacji wyborczych prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Opozycja nie docenia tego, ile osób się waha, dostrzega niuanse, widzi mankamenty po stronie opozycji i zalety obozu rządzącego - dodaje.
Zobacz wideo

Gazeta.pl: Tylko jeden, szeroki blok anty-PiS-u może pokonać Zjednoczoną Prawicę. Dla większości opozycji, zwłaszcza Platformy Obywatelskiej, to aksjomat. Ile w tym prawdy?

Dr hab. Jarosław Flis, prof. UJ: Dyskusyjna teza, trudno nazwać to dogmatem. Głównym powodem jest usytuowanie konkretnych partii na scenie politycznej, które przekłada się na identyfikację wyborców opozycji. Ta identyfikacja jest znacznie bardziej rozproszona niż w przypadku PiS-u i o wiele trudniej zmieścić wszystkie opozycyjne partie i ich wyborców pod jednym sztandarem, nie ryzykując sporej utraty poparcia.

Zwolennicy tej koncepcji przekonują, że jednoczy ona wyborców opozycji, bo nie ma ryzyka "zmarnowanego głosu".

Przy analizie ostatnich eurowyborów i wyborów parlamentarnych z 2015 roku widać wyraźnie, że część wyborców opozycji ma problem, żeby odnaleźć się w formule szerokiego anty-PiS-u. Efekt jest taki, że ucieka - albo nie głosuje wcale, albo przechodzi na stronę PiS-u jak część elektoratu PSL-u czy konserwatywnych sympatyków Platformy.

Dlaczego? To podobno jedyna metoda na pokonanie PiS-u, a co za tym idzie - powrotu dzisiejszej opozycji do władzy.

W przypadku PSL-u tożsamość samej partii, jak również jej wyborców jest bardzo odległa od tożsamości Nowoczesnej i jej elektoratu. Z kolei prawe skrzydło Platformy ma zupełnie inną tożsamość niż SLD i dlatego patrzy na Sojusz spode łba. Nie poprawia tego zachowanie samego SLD, które, mając konkurencję po swojej stronie w postaci Wiosny i Partii Razem, musi wysyłać do swojego elektoratu mocno lewicowe komunikaty, co na konserwatystów z PO działa jak płachta na byka.

Ale im wszystkim przyświeca przecież dziejowy cel - odsunięcie PiS-u od władzy.

Same zaklęcia antypisowskie to bardzo słabe spoiwo. Ostateczna walka dobra ze złem, dziejowy wybór, przyszłość naszych dzieci - to przekonuje część Polaków, ale nie przeważa szali na stronę opozycji. Opozycja nie docenia tego, ile osób się waha, dostrzega niuanse, widzi mankamenty po stronie opozycji i zalety obozu rządzącego. Wreszcie Polaków bardziej obchodzą ich realne, codzienne problemy niż animozje i konflikty polityków. A tych problemów naprawdę nie brakuje.

W czym jeden szeroki blok jest lepszy od dwóch albo trzech mniejszych, ale bardziej spójnych wizerunkowo i programowo? Wszystko sprowadza się do słynnej metody d'Hondta (sposób przeliczania głosów na mandaty, który premiuje większe komitety - przyp. red.), czy jest coś jeszcze?

Ordynacja wyborcza w Polsce nagradza jedność, ale też do pewnego stopnia, a nie bezwarunkowo. Jeśli stworzenie jednego bloku opozycji oznaczałoby utratę 2,5 proc. głosów na skrzydłach - konserwatywnym i lewicowym - to taki ruch przestaje być opłacalny z punktu widzenia wygranej z PiS-em.

Z drugiej strony jeden duży blok to większa szansa na bezpośrednie zwycięstwo, a więc również zwycięstwo symboliczne, które daje entuzjazm, rozpęd i mobilizację. Tylko co z tego, jeśli ów entuzjazm jest niepodzielany przez działaczy. A na przykład w PSL-u działacze lokalni w eurokampanii wciąż musieli się tłumaczyć swoim wyborcom z przekazów koalicjantów, które były sprzeczne z ich programem i wartościami. Pojawił się istotny problem na linii partia-elektorat, czego efektem jest decyzja ludowców o samodzielnym starcie w wyborach parlamentarnych.

To chyba jest wpisane w koszty wielkiej opozycyjnej koalicji? Bo czy dla takiego tworu w ogóle można wypracować spójny i kompleksowy program na wybory parlamentarne?

Elektorat opozycyjny jest mocno podzielony w wielu kluczowych kwestiach. Weźmy tylko program "Rodzina 500 plus". W opozycji mamy zarówno jego zwolenników, jak i takich, którzy popierają go z zaciśniętymi zębami czy takich, którzy są wobec niego mocno krytyczni i co chwilę wymyka im się, że "500 plus" jest bez sensu i trzeba je zmodyfikować lub wręcz zlikwidować. Trudno z tego stworzyć spójny przekaz i wiarygodną opowieść. Nie pomagają w tym również takie wypowiedzi jak słowa posła Grupińskiego - co prawda chcemy coś zrobić, ale "nie będziemy tego mówić w Świebodzinie". Jak było widać w tej właśnie historii, takie komunikaty w dzisiejszych czasach na pewno do Świebodzina dotrą.

Inny fundamentalny problem opozycji polega na tym, że część jej zaplecza medialno-celebryckiego (np. dziennikarze "Gazety Wyborczej") żyje w swojej rzeczywistości i ich kontakt z rzeczywistością spoza własnej bańki jest bardzo sporadyczny. Mają wyobrażenie, że jeśli wszyscy, których znają, myślą tak jak oni, to przecież nie może być inaczej. To sprawia, że spora część obozu opozycyjnego - zarówno po stronie polityków, jak i mediów czy wyborców - bardzo się nakręciła w swojej niechęci nie tyle do PiS-u, ile nawet do wyborców partii rządzącej. To uniemożliwia znalezienie wspólnego języka także na samej opozycji, bo elektoraty różnych partii podchodzą do PiS-u i jego sympatyków zgoła odmiennie. Świetnie pokazało to badanie zespołu prof. Michała Bilewicza nad uprzedzeniami w polityce. Okazało się, że o ile dwie trzecie wyborców lewicy uważa wyborców PiS-u za, w najlepszym wypadku, troglodytów, o tyle elektorat PSL jest do nich nastawiony umiarkowanie, bo dla wielu ludzi to sąsiedzi zza między czy wręcz członkowie rodziny.

Wróćmy jeszcze na chwilę do metody d'Hondta. Nie można jej w żaden sposób obejść, przechytrzyć?

Nie. Ona odstrasza i bardzo dobrze, że tak jest. To racjonalny mechanizm zachęcający do integracji. Są w Europie kraje, które się tym nie przejmują i potem mają czteropartyjne, egzotyczne koalicje rządowe, które rozpadają się po dwóch latach lub jeszcze wcześniej. Jeśli wrócić do wspomnianych już 2,5 proc. nagrody za zjednoczenie - odwrócenie tego rozumowania oznacza, że można się podzielić, tylko trzeba być przekonanym, że dzięki temu zdobędzie się właśnie tyle nowych wyborców. To jest trudne, ale osiągalne.

Metody d'Hondta nie trzeba obchodzić czy przechytrzać. Dla opozycji głównym pytaniem jest, jak z tych sił politycznych, które mamy dziś na scenie, zrobić dwa obozy (rozbicie na trzy lub więcej mocno by już opozycji zaszkodziło). Na myśl przychodzą głównie dwa warianty - Europejska Partia Ludowa (PO, PSL i przystawki) plus lewica (SLD, Wiosna, Razem, mniejsze formacje i ruchy społeczne) albo PSL samodzielnie plus Koalicja Obywatelska (PO, Nowoczesna, Inicjatywa Polska) razem z lewicą (SLD, Wiosna, Razem i inni).

Dzisiaj nie można wykluczyć, że po stronie opozycyjnej będą trzy duże listy: Koalicja Obywatelska, blok lewicowy (SLD, Wiosna, Partia Razem, Unii Pracy i być może Zieloni) oraz blok chadecko-konserwatywny zbudowany wokół PSL-u, a być może także Bezpartyjnych Samorządowców i Kukiz'15. Na co realnie każdy z nich może liczyć?

Optymalnym dla nich scenariuszem przy takim układzie byłoby odtworzenie sytuacji z wyborów w 2007 roku, tyle że z PiS-em jako zwycięzcą. I tak Zjednoczona Prawica miałaby 41,5 proc. głosów, Platforma ok. 32 proc., blok lewicowy ok. 13 proc., a blok ludowo-konserwatywny ok. 9 proc. W takiej sytuacji to ludowcy decydowaliby o tym, kto stworzy rząd, bo trudno wyobrazić sobie koalicję PiS-u z Platformą, a już zwłaszcza z SLD. W 2007 roku Platforma uzyskała świetny wynik, historycznie najlepszy po '89 roku w wyborach parlamentarnych, ale nawet to nie gwarantowało jej samodzielnych rządów. Była uzależniona od potencjalnych koalicjantów. Dzisiaj opozycja taki scenariusz wzięłaby z pocałowaniem ręki, bo z jednej strony każdy mógłby iść do wyborów ze swoimi wartościami i programem, a z drugiej po wyborach można byłoby zbudować koalicję anty-PiS. Część wyborców przyjęłaby to znacznie lepiej niż jeden wielki blok opozycyjny już przed wyborami. Choć najzacieklejsi przeciwnicy PiS-u byliby pewnie zawiedzeni.

Trzy listy o różnych profilach programowych odebrałyby PiS-owi więcej głosów niż jeden wielki komitet od Sasa do Lasa?

Tak, zresztą taka teza ma poważne podstawy w ogólnoświatowych trendach. Polityczna polaryzacja napędza się poprzez skupienie społecznego poparcia wokół dwóch podmiotów. Jeśli jeden z nich ulegnie dezintegracji, osłabiony zwykle zostaje również drugi. Chociażby dlatego, że poszerza się polityczna oferta i liczba kandydatów. W takim scenariuszu PiS ma wciąż tę samą ofertę i tyle samo kandydatów, a pole manewru opozycji znacząco się poszerza. Szkopuł polega na tym, że aby ten scenariusz dawał realne korzyści opozycji, musiałaby uszczknąć PiS-owi więcej procent głosów niż w przypadku startu jako jeden komitet.

O ile więcej?

Znów - 2,5 proc. za każdy nowy podmiot. Przy podziale na trzy bloki oznacza to 5 proc. Ale proszę przy tym pamiętać, że jeśli lewica zdecyduje się na start we własnym gronie, to PSL pewnie nie będzie mieć już argumentów i zgodzi się na start z Platformą. A Platforma zgodzi się wówczas na wszystko, bo Schetyna potrzebuje jakiegokolwiek sukcesu. W eurowyborach tak sprzedawali zjednoczenie opozycji. Gdyby teraz Platforma poszła samodzielnie, nie byłoby żadnej "poduszki ochronnej" w postaci tego, że może przegraliśmy, ale przynajmniej zrobiliśmy, co w naszej mocy, zjednoczyliśmy opozycję. PSL jest też żywo zainteresowane wepchnięciem SLD w objęcia Wiosny i Razem, bo wtedy będzie mogło żywić się elektoratem Sojuszu, o czym mało kto dzisiaj pamięta. Wówczas start z Platformą jeszcze bardziej opłaciłby się ludowcom.

Wszyscy przewidują, że, podobnie jak w majowych eurowyborach, jesienią frekwencja będzie rekordowa. To lepsza wiadomość dla opozycji zjednoczonej czy startującej z kilku list?

Jeśli spojrzeć na frekwencję w ostatnich eurowyborach, to przełamała pewien trend polegający na tym, że to przeciwnicy, a nie zwolennicy rządu mobilizują się bardziej. Tutaj mobilizacja po obu stronach była bardzo wyrównana. Obie strony "urosły" w podobnym stopniu względem wyborów z 2015 roku i poprzednich wyborów europejskich. Gdybyśmy zsumowali wyniki Koalicji Europejskiej, Wiosny i Razem z eurowyborów, byłoby to o 0,5 pkt proc. więcej, niż uzyskała Zjednoczona Prawica. To pokazuje, jak wyrównany jest dzisiaj bój pomiędzy opozycją i rządzącymi. Z drugiej strony w zeszłorocznych wyborach samorządowych po przeliczeniu oddanych głosów na realia wyborów parlamentarnych okazało się, że oba bloki - opozycja i rządzący - były idealnie równe, a o tym, kto stworzyłby rząd, zadecydowałaby mniejszość niemiecka. Dzisiaj wszyscy mówią, że PiS ma wyraźną przewagę nad opozycją, ale te siły są naprawdę bardzo wyrównane. Zadecyduje finisz kampanii. To, która strona będzie mieć lepsze pomysły, lepszy przekaz na ostatnie tygodnie przed wyborami i dotrze do większej liczby wyborców.

Więcej o: