Gdańsk jest bezradny wobec PiS-owskiego walca. Nie spełniło się oczekiwanie Donalda Tuska [ANALIZA]

Jacek Gądek
Odbicie Westerplatte przez rząd z rąk Gdańska to kwintesencja sposobu działania Prawa i Sprawiedliwości. Triumfalne, ale toporne rozwiązanie realnego problemu, które jednocześnie służy interesowi partii.
Zobacz wideo

U podstaw konfliktu rządu z władzami Gdańska leży autentyczny problem, którym jest nieuporządkowanie terenu Westerplatte. Działki należą do wielu właścicieli, choć lwia część cały czas jest jednak własnością miasta. A im większa liczba gospodarzy, tym większy chaos. Stąd też strona rządowa ochoczo sięga do zdjęć zapuszczonych i zaśmieconych ruin na Westerplatte.

O tym, że teren ten powinien wyglądać inaczej, doskonale wiedzą władze Gdańska. I mają swoje pomysły ograniczone jednak dużo mniejszym miejskim budżetem, bo na partnerską spółkę miasta z państwem nie ma co dziś liczyć. Niemniej przedstawiciele miasta podkreślali: są koncepcje, dyskutujemy nad nimi, a niedługo ma być konkurs architektoniczny i wbijanie łopat w ziemię.

Podobnie PiS ma swoją ideę odnowienia oblicza tej ziemi, bo posłowie tej partii złożyli - uchwalony szybko przez Sejm - projekt specustawy o nacjonalizacji terenu i budowie na nim muzeum za 150 mln zł. Jeszcze tylko zgoda Senatu i podpis prezydenta, co pozostaje już tylko formalnością, a miasto będzie wywłaszczone.

W pompatycznym uzasadnieniu ustawy sięgnięto po cytaty z papieża Jana Pawła II: "Półwysep Westerplatte jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych, tak w Polsce, jak i na świecie, miejsc związanych z II wojną światową. Ranga oraz znaczenie tego miejsca zostały szczególnie uwypuklone w trakcie trzeciej pielgrzymki papieża św. Jana Pawła II do Ojczyzny. W homilii papież powiedział: 'Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować'".

I podkreślono też, że Westerplatte "nie zostało zagospodarowane w sposób adekwatny do swojej ogólnonarodowej rangi oraz międzynarodowego znaczenia". Pod tym najistotniejszym w uzasadnieniu zdaniu podpisałaby się także prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz (choć już nie pod planami rządu wobec tego terenu).

Taki stan nie jest jednak żadną nowością i trwa od lat. W uzasadnieniu wprost napisano zatem, dlaczego rząd chce ekspresowo "odbić" Westerplatte: "Pilną realizację inwestycji w zakresie budowy Muzeum determinuje przypadająca w 2019 r. 80. rocznica wybuchu II wojny światowej".

W istocie chodzi o to, aby w przypadku zaproszenia do Polski zagranicznych przywódców, w tymi i prezydenta USA Donalda Trumpa, to rząd był wyłącznym gospodarzem Westerplatte - miejsca corocznych uroczystości. Bo konieczność szukania porozumienia z kimkolwiek - tu władzami Gdańska - to dla obozu PiS często zadanie niewykonalne.

Z drugiej strony absurdalny jest fakt, że grunty na Westerplatte należą do kilkunastu właścicieli - od Straży Granicznej po prywatne firmy. Samo miejsce corocznych uroczystości należy do miasta. Już w 2017 r. doszło do gorszących scen, gdy po długich negocjacjach rządu z miastem ustalono, jak ma wyglądać uroczystość, a potem MON nie dotrzymało słowa, gdy urzędniczka wstrzymała harcerza mającego odczytać apel.

Bez specustawy obóz władzy de facto byłby uzależniony od władz Gdańska, jeśli chciałby organizować obchody na Westerplatte. A to dla PiS zbyt duże ryzyko - zwłaszcza na niewiele ponad miesiąc przed wyborami parlamentarnymi. "Odbicie" Westerplatte i zorganizowanie tam wielkich uroczystości z udziałem przywódców z zagranicy to jednocześnie doskonała okazja do budowania narracji o prestiżu i pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Dla obozu PiS to zbyt duża pokusa, by się jej oprzeć.

Zwłaszcza że Westerplatte jest miejscem jednego z najgłośniejszych przemówień prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jest ono bardzo ważne w historycznej narracji obozu PiS. Dokładnie 10 lat temu, rok po agresji Rosji na Gruzję, mówił on w obecności Władimira Putina i Angeli Merkel: - Imperializmowi nie wolno ustępować. Nie wolno ustępować imperializmowi ani nawet skłonnościom neoimperialnym. Nie zawsze, tak jak w przypadku Monachium, daje to tak szybkie i tragiczne rezultaty. Ale z czasem takie rezultaty przychodzą zawsze. To wielka nauka dla całej współczesnej Europy.

I mówił to w kierunku Putina.

Tak było w 70. rocznicę wybuchu wojny. A rocznica 80. - z uwagi na możliwy udział Trumpa i innych oficjeli - może być równie doniosła. Z tą różnicą, że dziś obóz PiS chce ją zorganizować na własnych warunkach, przeszkodą są więc władze Gdańska - póki co wciąż gospodarz Westerplatte.

W stanowisku prezydent Aleksander Dulkiewicz, przesłanym nam przez urząd miasta, podkreśla ona: "Państwo, które mieni się Państwem Polskim, ale jest de facto państwem jednej siły politycznej, chce wykorzystywać pamięć historyczną do bardzo konkretnego interesu politycznego. To boli, to bardzo smutne". Dulkiewicz ma za sobą kombatantów, muzealników i opinię publiczną, ale walca w postaci specustawy nie jest w stanie zatrzymać.

To symboliczne, że Dulkiewicz odwoływała się do tego hasła: - Chcemy, żeby przyświecało nam hasło "nigdy więcej wojny". Bardzo bym chciała, aby to hasło było [obecne] nie tylko każdego pierwszego września, lecz także na co dzień, w naszym życiu codziennym, nie tylko publicznym.

To hasło jako pomnik wpisało się w Westerplatte. Odwoływał się do niego także dzisiejszy mentor Aleksandry Dulkiewicz, Donald Tusk. W swoim ostatnim wystąpieniu na Westerplatte jeszcze w roli premiera przekonywał: - Wezwanie "nigdy więcej wojny" nie może być manifestem słabych i bezradnych.

To oczekiwanie Donalda Tuska się nie spełniło. Dziś w słabości i bezradności wobec PiS-owskiego walca sięga po nie prezydent Gdańska.

Więcej o: