W Sobinie obok Polkowic doszło we wtorek do groźnego wypadku. Jadący motocyklem 47-latek zahaczył o naczepę fiata ducato. Zjechał na przeciwległy pas i tam zderzył się z busem - opisuje serwis legnica.fm.
Mężczyzna doznał na tyle poważnych obrażeń, że służby na miejscu zdecydowały o wezwaniu śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który miał zabrać go do szpitala w Zielonej Górze. I tu pojawił się problem - opisuje Ochotnicza Straż Pożarna w Sobinie, która brała udział w akcji. Jak pisze na Facebooku prezes OSP Sobin Marek Zalewski, dla śmigłowca LPR trzeba było przygotować lądowisko i zapewnić dostęp do niego.
Za lądowisko posłużyła łąka. Kierujący działaniami ratowniczymi podjął decyzję o likwidacji słupków na zjeździe z drogi wojewódzkiej, co wykonali druhowie z OSP Sobin. Działania te nie spodobały się części mieszkańców małego osiedla znajdującego się w pobliżu
- pisze dyrektor OSP. Cytuje komentarze mieszkańców: "nie można było gdzieś indziej lądować", "nie można poszkodowanego dowieźć naokoło" i ocenia, że były one "nie na miejscu". Podkreślił, że zgodnie z prawem ratownicy mają prawo zlikwidować przeszkody uniemożliwiające przejazd.
Rozumiem, że mieszkańcy osiedla chcą mieć spokój i nie chcą, aby inni mieszkańcy im jeździli po drodze, która notabene jest drogą prywatną i nie jest własnością tych mieszkańców. Ale podczas działań ratowniczych nie patrzymy czy ktoś coś chce i czyja jest droga, tylko działamy.
Strażak zwraca uwagę, że zablokowanie na stałe słupkami zjazdu z drogi wojewódzkiej na prywatną utrudnia dostęp służbom ratowniczym. Powinniśmy wspólnie walczyć o to, aby ten zjazd był drożny, bo mamy w tym wspólny interes" - apeluje i wskazuje, ze rozwiązaniem byłby słupki, które da się zdemontować.
Pod wpisem OSP pojawiło się wiele ostrych komentarzy wobec mieszkańców osiedla. Jednak dowódca ochotniczej straży podkreślił w rozmowie z Gazeta.pl, że nie chodziło o napiętnowanie jednej grupy, a pokazanie problemu, który pojawia się w całej Polsce. Blokowanie dróg i dojazdów czy to słupkami lub barierkami, czy źle zostawionymi samochodami, utrudnia pracę służbom w akcjach, gdzie liczy się każda sekunda.
Jak wyjaśnił, w tym konkretnym przypadku dojazd z okolicznego ronda na miejsce trwa 15 sekund drogą, która była zastawiona słupkami. Zaś dojazd na osiedle inną trasą zajmuje trzy-cztery minuty. - W sytuacji poszkodowanego cztery minuty to wieczność. W sytuacji palącego się budynku to jest zmiana charakteru pożaru. W sytuacji chorego poszkodowanego to kwestia życia i śmierci - powiedział prezes OSP.
Strażak wyjaśnił też, że argumenty o tym, że do danego miejsca prowadzi inna droga niż ta zablokowana, są błędne. - W czasie pożaru musimy jedną drogą wjeżdżać, a drugą wyjeżdżać - stwierdził.