TOMASZ SIEMONIAK: Minęły już przeszło trzy tygodnie, więc otrząsnęliśmy się i poszliśmy dalej. Chociaż jesteśmy wkurzeni, to oczywiste. Wkurzenie to dobre uczucie, bo mobilizuje. Ale polska polityka jest tak dynamiczna i tyle się w niej dzieje, że nie pozwala na pozostawanie zbyt długo w jednym miejscu i roztkliwianie się nad samym sobą.
Porażka, na pewno nie lanie.
Zabolała nas bardzo, bo liczyliśmy na zwycięstwo. Zresztą zawsze trzeba walczyć o zwycięstwo. Nie wyobrażam sobie, że startując w wyborach, można kalkulować porażkę. Oczywiście nie da się zagadać tego, że PiS miało 7 pkt proc. więcej od nas.
Wieczór wyborczy opuszczaliśmy przy różnicy 3,3 pkt proc. do PiS-u, więc w granicach błędu statystycznego. Wychodząc ze sztabu, sam myślałem, że wynik zakręci się w okolicach remisu. Doświadczenia z przeszłości pokazywały przecież, że im wyższa frekwencja, tym lepsze osiągamy wyniki. Niestety poranek był mądrzejszy od wieczora i nie pozostawił nam już żadnych złudzeń.
To prawda, ale politycy również są tylko ludźmi. Polityka nie jest pracą od 9 do 17, gdzie o tej 17 zamykamy interes i idziemy do domu. Wynik wyborów wywołał duże emocje i każdy znajdował ich ujście w inny sposób. Myślę, że dla wyborców to nawet plus, bo pokazuje, że jesteśmy ludźmi jak wszyscy.
Poza tym, dawka prawdziwych emocji pomaga polityce i politykom.
Jeśli jest merytoryczna i wywodzi się z dobrych intencji, to na pewno tak. Krytyka sama w sobie jest czymś dobrym. Jesteśmy w demokratycznej partii, w której ludzie umieją ze sobą rozmawiać, czasem wzajemnie się skrytykować.
Różnie w różnych przypadkach, trzeba byłoby to rozpatrzyć osoba po osobie.
Nie podobają mi się ci, którzy mówią: "Ja byłem świetny, a inni zawiedli". Wolę, gdy w polityce się mówi "my". Jeździłem w kampanii wspierać kandydatów i zapewniam, że widziałem osoby pracujące równie ciężko jak ci, których później uznano za mistrzów kampanii.
To są takie dwory i dworki w głowach ludzi. Bardzo dużo jeździłem po Polsce przez ostatnie trzy i pół roku, spotykałem się z naszymi strukturami, klubami obywatelskimi i naprawdę nie dostrzegłem hamowania nikogo w krytyce czy niezdolności do powiedzenia prawdy prosto w oczy. Nie wierzę w taką sytuację, że ktoś boi się skrytykować w Platformie szefa partii lub szefa regionu, bo za to mogą mu grozić konsekwencje. Pamiętam dziesiątki sytuacji, gdy ostro krytykowano liderów. Także mnie w mojej obecności. Normalna sprawa w demokratycznej partii.
Od ćwierć wieku gadamy z Michałem Bonim bardzo szczerze. W różnych gremiach, także na spotkaniach obywatelskich, występowaliśmy wspólnie i nikt nie reżyserował tego, co mówimy. Boni jest jedną z osób, które miały przez wiele lat duży wpływ na PO i na strategię naszych rządów. Jest i będzie słuchany. Świat nie kończy się na ostatnich wyborach.
Przede wszystkim w miastach do 50 tys. mieszkańców i na wsi. Oprócz tego także w miejscach, w których zazwyczaj wygrywaliśmy, bo tym razem zabrakło mobilizacji po naszej stronie. Sam znam ze swojego okręgu przykłady powiatów, w których zawsze wygrywaliśmy z PiS-em, a tym razem ponieśliśmy
porażkę. Dla mnie to ewidentny sygnał, że popełniliśmy błędy. Uznaliśmy, że w takich miejscach nie musimy się mocno starać. To nie może się powtórzyć.
Przyczyny naszej porażki każdy może oceniać inaczej, ale ja mówię o tym, co można wyczytać z danych z badań exit i late poll oraz wyników udostępnionych przez Państwową Komisją Wyborczą. Można to porównywać do poprzednich wyborów i dzięki temu widać wiele rzeczy, które się zmieniły. Socjologowie,
z którymi rozmawiamy są raczej zdania, że to transfery socjalne, a nie wydarzenia z kampanii lub sprzed samych wyborów, miały zasadniczy wpływ na wyniki.
Przyjmuję to, natomiast jeśli nie ma twardych danych na potwierdzenie czegoś, łatwo ulec mitom. Na przykład w badaniach IPSOS wyraźnie widać, że nieprawdziwy jest mit, jakoby PiS odebrało wyborców PSL. Nie odebrało. Mała ich część poszła głosować na PiS.
To nie jest jakaś zatrważająca liczba. Dostępne dane pokazują, że wyborcy PSL po prostu nie poszli głosować. Koalicja Europejska zmobilizowała niemal wszystkich wyborców Platformy z wyborów parlamentarnych w 2015 roku, natomiast w przypadku innych koalicjantów ich wyborcy nie byli już tak
zmobilizowani.
To prawda, premier Cimoszewicz nie zrobił prawie żadnej kampanii. Uważał, że jest osobą dostatecznie znaną i rozpoznawalną, że kampanii w rozumieniu billboardów, plakatów czy spotkań z wyborcami prowadzić nie musi. Chętnie udzielał wywiadów, występował w mediach. Uważam, że wynik na poziomie
przeszło 200 tys. głosów w Warszawie to nie jest mało. Proszę też zwrócić uwagę, jak wysokie wyniki mieli pozostali kandydaci z naszej listy - Danuta Hübner czy Andrzej Halicki.
To był jednorazowy incydent, za który Andrzej Halicki od razu przeprosił. Pani Danuta Hübner dostała bardzo mocne wsparcie ze strony wyborców w stolicy i dzięki temu, mimo czwartego miejsca na liście, zdobyła mandat. A przecież nie była nawet pierwszą kobietą na liście, bo to miano przypadło Kamili Gasiuk-Pihowicz. Najważniejsze, że nasz sumaryczny wynik w Warszawie był dobry. Być może premier Cimoszewicz mógł mieć 250 czy 300 tys. głosów, ale bardzo dobre wyniki innych kandydatów zrekompensowały to, co on mógł stracić.
Nie uważam tak. Myślę, że pozostałych dwanaście "jedynek" Koalicji Europejskiej w piątek przed północą przewróciło się ze zmęczenia. Bardzo ciężko pracowali i mieli też mocną konkurencję na listach. Weźmy Krzysztofa Brejzę, który mimo ostatniego miejsca na liście w okręgu kujawsko-pomorskim zrobił
świetną kampanię i zdobył ponad 84 tys. głosów. Ale pracowali ciężko także liderzy list Koalicji Europejskiej - Jerzy Buzek, Róża Thun, Radosław Sikorski, Tomasz Frankowski. Premier Cimoszewicz był wyjątkiem. Pamiętajmy też, że osobiste powody ograniczały jego kampanię.
Donald Tusk okazał się konsekwentnym patriotą Koalicji Europejskiej. Skoro mocno wsparł ją tydzień przed wyborami, to uznał, że jest to także jego projekt. Wystąpienie w Gdańsku tylko to potwierdziło.
Dlatego w tak trudnym momencie dodał naszym wyborcom otuchy. Powiedział: jestem z wami. To był głos do pięciu milionów ludzi, którzy zagłosowali na Koalicję Europejską. Co do wskazówek Donalda Tuska, powiem tak: to człowiek, który siedem razy wygrał wybory z PiS-em, więc jeśli coś radzi, to trzeba go słuchać.
Przeczytałem zapis jego wystąpienia, bo faktycznie pojawiły się interpretacje, że oto Tusk stawia krzyżyk na Sejmie, a koncentruje się na zbudowaniu opozycyjnej twierdzy w Senacie. Ale Tusk w swoim gdańskim przemówieniu mówi też parokrotnie o Sejmie. Poza tym, generalnie jest tak, że kto wygrywa w Senacie, ten wygrywa również w Sejmie. Nigdy w historii nie było inaczej. Dlatego słowa Tuska odbieram jako zachętę, żeby w jednomandatowych okręgach wyborczych do Senatu był tylko jeden kandydat po stronie opozycji i żeby wśród naszych kandydatów byli także politycy samorządowi. To maksymalizuje szanse, chociaż nie liczę oczywiście na wynik 99:1 jak w '89 roku. Wystarczy silna większość.
Fakty są dziś takie, że polska polityka jest zdominowana przez dwa bloki. Liczy się tylko PiS i antyPiS. Albo patrząc odwrotnie: blok antydemokratyczny i blok demokratyczny. Robert Biedroń dostał 6, a Konfederacja z Kukizem łącznie nieco ponad 8 proc. głosów. Takie są nastroje społeczne. W zależności od rozmaitych czynników - m.in. sytuacja gospodarcza, afery, skandale - każdy z tych bloków może wygrać wybory. Prezes Kaczyński to wie i dlatego już w wieczór wyborczy przestrzegał polityków PiS-u przed triumfalizmem i przecenianiem wyniku eurowyborów. Majowa wygrana może być dla "dobrej zmiany" bardzo demotywująca. Sam, jeżdżąc po Polsce, bardzo wyraźnie widzę wśród działaczy i polityków PiS-u nastrój rozluźnienia i samozadowolenia, przekonania, że czekają ich kolejne tłuste lata w instytucjach państwowych i spółkach skarbu państwa.
Po stronie opozycyjnej oczekiwanie zwycięstwa przerodziło się po wyborach w znacznie gorszy nastrój, niż wynikałoby to z faktycznej sytuacji opozycji w tej chwili. Nawet Tusk powiedział, że koalicja, która zdobywa ponad 38 proc. głosów przy tak nachalnej propagandzie medialnej obozu władzy, masowych transferach socjalnych, wspieraniu kampanii prawicy przez urzędy wojewódzkie wcale nie jest tak przegrana, jak wszyscy mówią. Rządzący użyli olbrzymich środków, żeby wygrać wybory europejskie. W Europie wynik Koalicji Europejskiej jest odbierany jest jako sukces.
Poza jedną pracownią, czyli Instytutem Badań Spraw Publicznych, żaden sondaż nie dawał nam w eurowyborach 38 proc. głosów. Na tle innych partii chadeckich w Europie wypadamy wręcz bardzo dobrze. CDU w Niemczech zdobyło tylko 28 proc. poparcia. My w Europejskiej Partii Ludowej jesteśmy drugą siłą właśnie po CDU. To także bardzo dobry wynik z punktu widzenia doświadczeń węgierskich. Viktor Orbán wygrał właśnie kolejne wybory, a opozycja jest rozbita i łącznie zbiera mniej więcej 7-10 proc. głosów.
Bez przesady, ale oceniając sprawę na zimno, to milion głosów różnicy między Koalicją Europejską i Zjednoczoną Prawicą jest do odrobienia. Zwłaszcza, jeśli rozpisalibyśmy go na poszczególne okręgi wyborcze, powiaty, gminy i dodali do tego braki w mobilizacji po stronie opozycyjnej. Wiele osób mówi dziś, że jest pozmiatane, że już nas nie ma. Jesienią mogą się zdziwić, bo wcale nie jest pozamiatane. Nie ulegajmy nastrojowi bezradności i wielkiej smuty. Czas rozpamiętywania porażki i narzekania skończył się 4 czerwca w Gdańsku. Tam otworzył się nowy etap, w którym samorząd i samorządowcy stają się naszym bardzo aktywnym partnerem i graczem w przyszłej koalicji.
Nie uważam, że nie ma na nas presji wyniku. Ona bardzo szybko wróci i będzie rosnąć. Wybory europejskie były w tym roku wyjątkowo ważne, ale to jesienne wybory parlamentarne zaważą na tym, jak będzie wyglądać Polska w następnych latach. PiS już czeka, żeby dokręcić śrubę w tematach, w których nie udało się to w pierwszej kadencji - np. reforma wymiaru sprawiedliwości czy przyciśnięcie prywatnych mediów. Stawka jest więc ogromna, nie ma miejsca na żadną kalkulację. Wygrana PiS-u może utrwalić obecną sytuację pełzającego autorytaryzmu na wiele lat i to jest właśnie powód tego wkurzenia w naszych szeregach, o którym mówiłem na początku rozmowy.
Dzisiaj tego typu rozważania to dyskusja akademicka. Przegraliśmy wybory, zabolało nas to, teraz musimy stanąć na głowie, żeby w październiku być górą. Dla Schetyny motywacją do wygrania wyborów parlamentarnych na pewno nie jest chęć utrzymania władzy w Platformie. Chodzi o zupełnie inne rzeczy - o sens bycia w polityce, o przyszłość Polski.
Powiedział je w konkretnym kontekście, pokazując, że jest osobą, która walczy o zwycięstwo i nie chce kalkulować, co by było gdyby.
Mamy jasne zasady wyboru i urzędowania przewodniczącego. Schetyna został wybrany, sprawuje swój mandat. To jest silny mandat. Schetyna jako polityk też ewoluuje. W przypadku wyborów samorządowych i europejskich pokazał, że potrafi się posunąć, zrobić miejsce innym, wybrać wariant, który niekoniecznie
jemu samemu i Platformie daje największy komfort. Dlatego, że celem jest coś większego i żeby to osiągnąć, każdy musi umieć budować kompromis.
Z perspektywy Platformy wciąż najlepszym rozwiązaniem jest jeden silny blok opozycji. Myślenie, że można więcej zyskać startując w dwóch czy trzech blokach, jest jak kalkulowanie podczas fazy grupowej mundialu, że lepiej przegrać jeden mecz, bo później w fazie pucharowej trafi się na łatwiejszego rywala. To zabija impet i inicjatywę. Zwłaszcza, że te bloki opozycyjne natychmiast zaczną konkurować. To scenariusz niedoszłego PO-PiS-u z 2005 roku.
Ważne jest, czy więcej nas łączy, czy dzieli. W Platformie mamy dobre doświadczenia z łączenia różnych środowisk i interesów. Od zawsze mieliśmy silne skrzydło konserwatywne, ale później dołączyli do nas także ludzie o wrażliwości lewicowej. W takim składzie osiągaliśmy największe sukcesy.
Taktyka rozmów koalicyjnych i zajmowanie do nich pozycji wyjściowej - to jedno; polityczne fakty - drugie. Także spokojnie, żadne drzwi nie są jeszcze zamknięte. Z publicznych wypowiedzi polityków PSL wnioskuję, że w kampanii europejskiej przeszkadzały im rzeczy, które nie rozegrały się w Koalicji Europejskiej - wystąpienie Leszka Jażdżewskiego, film braci Sekielskich, Parada Równości w Gdańsku dzień przed wyborami.
Naprawdę nie muszę być ani w partii, ani w bloku jednolitym światopoglądowo. Zawsze świetnie współpracowało i współpracuje mi się z ludźmi, którzy na wiele spraw patrzą zupełnie inaczej ode mnie.
Najważniejsze i naprawdę krytyczne wyzwania stojące przed Polską - zdrowie, edukacja, środowisko, energetyka, bezpieczeństwo - nas absolutnie łączą.
Jest możliwe wypracowanie wspólnego modelu działania w takich kwestiach, o ile każdy będzie w nim autentyczny. Nikt nie oczekuje od działaczy PSL, żeby brali udział w paradach równości. Tak samo nikt nie liczy, że działacze Zielonych zaczną chodzić w procesjach. Jeśli przyjrzeć się bliżej, różnic między nami jest mniej niż więcej Ma pan rację, że PiS dezawuowało Koalicję Europejską właśnie ze względu na jej światopoglądową różnorodność. Ale to dlatego, że dla PiS-u powstanie naszej koalicji było ogromnym problemem. Także teraz PiS będzie robić wszystko, żeby ta koalicja nie przetrwała.