Marek Falenta w ubiegłym tygodniu został sprowadzony z Hiszpanii do Polski, by odbyć karę więzienia za swój udział w tzw. aferze taśmowej (skazano go na 2,5 roku za kratkami). W ostatni poniedziałek Falenta nie trafił jednak do zakładu półotwartego, a do zamkniętego.
Decyzją Służby Więziennej Marka Falentę, ze względów bezpieczeństwa, umieszczono w celi jednoosobowej, która jest monitorowana całą dobę - podaje "Rzeczpospolita". Miały o tym zadecydować "szczególne okoliczności". Jakie? Gdy Falenta zbiegł do Hiszpanii przed odsiadką, podczas zatrzymania, groził policjantom, że popełni samobójstwo. Wszedł na balustradę w trakcie akcji służb i straszył, że skoczy z 9. piętra.
Falenta, o czym przypomina dziennik, miał nie chcieć trafić do polskiego więzienia, argumentując to obawami o swoje życie. Marek Falenta dostał też pomoc psychologa, jest objęty dodatkową kontrolą. Biznesmena od afery taśmowej umieszczono w celi Aresztu Śledczego Warszawa-Służewiec przy ul. Kłobuckiej.
Z uwagi na medialny charakter sprawy objęty jest nadzorem i wzmożoną kontrolą funkcjonariuszy Służby Więziennej mającą na celu zapewnienie mu bezpieczeństwa
- wyjaśniała te szczególne środki ostrożności w rozmowie z "Faktem" płk Elżbieta Krakowska, rzeczniczka Służby Więziennej.
List Falenty do Kaczyńskiego. "Gazeta Wyborcza" ujawnia treść pisma z 6 lutego 2019 roku
Drugim powodem, przez który ma takie specjalne traktowanie, są niedawne rewelacje ujawnione przez "Rz". Chodzi o list Falenty do prezydenta Andrzeja Dudy, napisany przez biznesmena, gdy był w areszcie w Hiszpanii.
Falenta prosi w nim prezydenta o ułaskawienie, a jednocześnie grozi, że jeśli do tego nie dojdzie, to "ujawni zleceniodawców i wszystkie szczegóły" afery taśmowej. Marek Falenta w swoim piśmie wskazuje 13 osób z otoczenia Prawa i Sprawiedliwości, które miały zachęcać go do nagrywania VIP-ów w warszawskich restauracjach i wiedziały o jego działaniach.
Wśród wymienionych przez Falentę ludzi PiS są prezes tej partii Jarosław Kaczyński, który miał zaakceptować nagrywanie, a także były skarbnik Prawa i Sprawiedliwości Stanisław Kostrzewski, który miał zlecać mu dalsze pozyskiwanie nagrań. Biznesmen od afery taśmowej wskazuje też w piśmie, że w zamian za jego "pracę" ludzie PiS obiecywali mu szereg korzyści.